sobota, 27 lutego 2016

PODSUMOWANIE LUTEGO | 2016


Luty już prawie za nami.
Czy wy też nie możecie uwierzyć jak czas szybko leci? Wydaje mi się, że ledwie chwilę temu miałam studniówkę, przed paroma dniami byłam chora i spędzałam każdą wolną chwilę ze Scottem i Stilesem ("Teen Wolf"), a tak naprawdę od tych wydarzeń minęło już kilka tygodni, natomiast matura coraz bliżej!

Ten miesiąc, jak widzicie, pod względem wyników czytelniczych jest znacznie słabszy niż poprzedni. Nie jestem jednak rozczarowana. Byłam pewna, że w lutym złapie mnie kryzys po przeczytaniu tak dużej ilości książek w styczniu, ale nie dałam mu się i jestem z tego dumna. 

[Źródło]

 "Chłopcy. W skrócie" Jakub Ćwiek - Miesiąc zaczęłam od audiobooka (słuchowiska), który stanowi dodatek do serii Jakuba Ćwieka "Chłopcy". Ten półgodzinny twór  to kawał świetnej rozrywki. Krótkie opowiadanie to opis przygody Kędziora i Milczka na Skrócie, w którą przez przypadek zostaje wciągnięta zakochana parka. Głosy są świetnie dobrane, choć ja osobiście wyobrażałam je sobie nieco inaczej. Polecam serdecznie fanom serii, ale jednak radzę zostawić go sobie na "deser" po zakończeniu wszystkich tomów - idealnie się wtedy sprawdza! Ocena: 8/10 


[Źródło]

"Ostatnie życzenie" Andrzej Sapkowski - Geralta z Rivii poznałam w wakacje przed trzecią gimnazjum i było to moje pierwsze, a może nawet patriotycznie powiem, że najlepsze jak do tej pory, spotkanie z high fantasy. Cudownie było wrócić do przygód niepokornego, gburowatego wojownika, o włosach białych jak śnieg, zwłaszcza, że wbrew większości fanów, ja osobiście wolę początkowe dwa zbiory opowiadań od samej wiedźmińskiej sagi. Jednak i opowiadania i sagę bardzo serdecznie wam polecam, zwłaszcza jeśli lubicie literaturę pełną przygód, burzliwych walk i wielkich emocji. Ocena: 9/10


"Podaruj mi miłość" zebrane przez Stephanie Perkins - Piękna okładka, zimowe klimaty i miłość wylewająca się wprost z kartek tej powieści... Może to był nie ten moment, może nie miałam nastroju, a może zbyt szybko czytałam tę pozycję i nie pozwoliłam "dojrzeć" treści tych opowiadań w sobie, przemyśleć wszystkiego, w każdym razie nie porwało, nie zaskoczyło. Niektóre z tych opowiadań naprawdę są piękne - choćby to, autorstwa Rainbow Rowell, czy Davida Levithana, ale są też takie, przy których naprawdę ręce opadają. Trudnością jest też to, że tych opowiadań jest aż dwanaście - dwanaście różnych fabuł, dwanaście różnych stylów pisania. Ledwo się wbijesz i od razu musisz robić to od nowa. Polecam dla perełek, które można tam znaleźć i dla fanów opowiadań. Ocena: 7/10


[Źródło]
"Tarcza Arwernów", "Asteriks na Igrzyskach Olimpijskich" Rene Goscinny, Albert Uderzo - Komiksy o Astriksie i Obeliksie towarzyszą mi już od prawie sześciu lat. Uwielbiam tych dwóch wspaniałych przyjaciół, ich przygody, a przede wszystkim humor, który panuje na kartach komiksów. Grafika nigdy nie zawodzi, a z każdego albumu można wyciągnąć jakiś morał. Mądra, zabawna rozrywka dla dzieci i trochę starszych (ale wciąż dzieci). Ponadto powstała adaptacja komiksu "(...)na Igrzyskach Olimpijskich", a ja byłam szczerze zdziwiona, że jest ona aż tak wierna. Właściwie dodano tylko wątek romantyczny, Brutusa i balangę na końcu. Tu mała porada: zanim powiecie, że ten film jest najgorszy z serii adaptacji, obejrzyjcie go po francusku, z napisami - to polskie tłumaczenie zabija świetny francuski humor, poza tym wg mnie akurat w tym filmie fatalnie dobrano głosy do dubbingu. Jeśli jednak macie zastrzeżenia do produkcji, ponieważ brakuje w niej Christiana Claviera, to wspomnę tylko, że on dostał propozycję uczestniczenia w niej, ale zrezygnował z dwóch powodów: po pierwsze, nie chciał być kojarzony z postacią Asteriksa, po drugie miał już typową francuską tuszę, a jak wiadomo, Asteriks do szczególnie otyłych nie należał. Dajcie więc szansę Clovisowi Cornillacowi, bo on również świetnie się w tej roli sprawdza. Polecam wam więc "Asterixa na Olimpiadzie" ale jak już mówiłam w oryginale - to świetny przykład francuskiej komedii.


Przeczytałam także około 100 str "Miecza Shannary" Terry'ego Brooksa i mniej więcej tyle samo "Lalki" Bolesława Prusa

Wynik może nie jest powalający, ale obecnie w ramach przygotowań do matury i tak mam niewiele wolnego czasu. Liczę, że nadrobię to tuż po egzaminach. Również z tego powodu posty mogą pojawiać się nieco rzadziej.

A jak wyglądają wasze podsumowania tego miesiąca? Czytaliście którąś z tych pozycji? Co o nich myślicie?

Jeszcze jedno! Czy znacie jakieś powieści z tłem historycznym, w których występuje romans pomiędzy dziewczyną a wojskowym? Najchętniej Marines! Zależy mi na klimacie II Wojny Światowej, ale może być też coś bardziej współczesnego.

No już, koniec!
Pa! 

sobota, 20 lutego 2016

Ambicja czy przekombinowanie? - czyli recenzja filmu "Ave, Cezar!"

[Źródło]

Niektórzy zapewne wiedzą, inni nie, ale drugą moją pasją, poza książkami, jest film. Uwierzcie mi, że za każdym razem, gdy mam kryzys czytelniczy, najprawdopodobniej masowo oglądam produkcje, które już od jakiegoś czasu zaprzątały moje myśli. 
Jeśli jednak miałabym wskazać moment, który zapoczątkował moje zainteresowanie tym, co się kryje za obrazem, który jest nam sprzedawany w kinie, najprawdopodobniej padłoby na obserwację ewolucji gry aktorskiej Channinga Tatuma na przestrzeni całej jego filmografii. Stąd zapewne mój sentyment do tego aktora i konsekwentne oglądanie każdej premiery, w której występuje. Tak znalazłam się na "Ave, Cezar!".

Trudno tu stworzyć jakikolwiek zarys fabuły, bo film jest bardzo bogaty w różne wątki. Niemniej jednak głównym bohaterem jest Eddie Mannix (Josh Brolin) - zarządca wytwórni filmowej Capitol Pictures - i sekrety jego pracy. Mannix musi sobie bowiem poradzić z porwaniem wielkiej gwiazdy jednej z największych produkcji swej wytwórni, zatuszować nieślubną ciążę, czy ze słodkiego chłopaczka z westernów zrobić wysublimowanego amanta. Wszystko to okraszone spojrzeniem na kino lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych dwudziestego wieku od tyłu - jak nagrywano filmy? Jak wyglądały ekipy? Skąd brano aktorów czy statystów? Oraz jak głęboko wśród filmowców siedziała prasa i bloki plotkarskie? Tego możecie dowiedzieć się z tego filmu. 

Nieznajomość filmów braci Coen to prawdziwa hańba dla kogoś, kto uważa się za kinomana. Mają oni bowiem na koncie kilka Oscarów, które nie są raczej przyznawane za ładne oczy. Tworzą niezwykły duet, ponieważ już od dzieciństwa interesowali się kinem, a tuż po szkole średniej zaczęli tworzyć pierwsze poważne scenariusze. Drogę do kariery otworzyła im komedia "Raising Arizona", a pierwszego Oscara otrzymali za obraz "Fargo". Najsłynniejszą ich produkcją jest film "To nie jest kraj dla starych ludzi" - prawdziwa uczta filmowa. Czy "Ave, Cezar!" podzieli sukces swoich poprzedników? 

Na początku muszę powiedzieć, że nie jest to absolutnie film dla wszystkich. "Ave, Cezar!" to przedstawiciel kina ambitnego, bez wybuchów, strzelanin, czy mocno naszpikowanych seksem romansów. W zamian za to oferuje nam jednak wspaniałą satyrę na tzw. "Złoty wiek Hollywood", powrót do motywów i klimatu filmów z tamtego okresu, zaskakującą intrygę, która przełamuje atmosferę powagi, oraz kwintesencję sztuki, jaką jest gra aktorska. 

Fabuła filmu jest wartka, kolejne wątki zmieniają się jak w kalejdoskopie, więc od widza wymaga się uwagi. Intryga, która została stworzona wokół porwania Bairda Whitlocka (George Clooney), głównej gwiazdy produkcji "Ave, Cezar!" (nie, to nie pomyłka, mamy tu do czynienia z filmem w filmie, o tym samym tytule), jest doskonale wyważona i stanowi pewien punkt przełamania, dowód, że ta produkcja to tylko satyra z ziarnkiem prawdy, jak działało wtedy Hollywood.  Kontakty z prasą, którą tu reprezentują komiczne bliźniaczki Thacker (Tilda Swinton) wypadają jako przezabawne targi i negocjacje. Montaż filmu jawi się jako śmiertelne zagrożenie. Mistrzostwem jest również scena musicalowa, w której banda marynarzy rozpacza nad brakiem panienek na morzu, śpiewając, tańcząc na stołach i stepując - takiej sceny nie powstydziłby się nawet Gene Kelley ("Deszczowa piosenka"). Mogę więc spokojnie powiedzieć, że fani inteligentnego humoru i kina tamtych lat będą się świetnie bawić. 

  
[Źródło]
Temat, na który również muszę zwrócić uwagę to gra aktorska. Film był głównie reklamowany na tej podstawie i dlatego należałoby wymierzyć zwiastunowi sprawiedliwość... Prawda jest taka, że gdyby nawet ten film obedrzeć ze świetnej oprawy (o której za chwilę), trochę sknocić scenariusz i umniejszyć zabawności fabuły, można by na niego iść tylko i wyłącznie dla gry aktorskiej. Na ekranie przewijają się bowiem takie sławy jak George Clooney, Ralph Fiennes, Scarlet Johansson, Tilda Swinton, czy Channing Tatum i daję słowo, dają z siebie wszystko co mają najlepsze. Każdy szczegół jest tutaj dopracowany! Mimika, sposoby poruszania się, konkretne tonowanie danych kwestii... postacie przekonują nas, są ludźmi z krwi i kości - nieidealnymi, czasem nierozsądnymi, o przeróżnych poglądach i celach w życiu. Mnie osobiście zachwycił Alden Ehrenreich, którego w tym filmie poznałam po raz pierwszy i już zdecydowałam, że będę śledzić jego karierę, bo przekonał mnie tak bardzo, że byłabym w stanie przysiąc; gdyby wsadzono go do "Bonanzy", nikt nie zauważyłby różnicy - idealny chłopiec, który przypadkowo trafił do westernów. Nie omieszkam również wspomnieć o panu, dla którego poszłam na ten film (kiedyś poświęcę mu osobny post), jak dla mnie sprawdził się doskonale w odgrywanej roli, która była dosyć złożona, zaskoczył mnie tak dobrym, musicalowym głosem... a to jak stepuje! Klękajcie narody!

[Źródło]

[Źródło]
Nadmienię również, że jestem pod ogromnym wrażeniem całego tzw. "backstage'u", Niesamowity jest dobór muzyki, która towarzyszy nam zwłaszcza wśród scen monologów narratora. Zachowuje ona klimat połowy dwudziestego wieku, mimo, że ma w sobie odrobinę ze współczesności. Jeśli ktoś chciałby ją prześledzić po obejrzanym filmie zapraszam do playlisty na spotify: "Hail, Ceasar!" Soundtrack. Kostiumy zarówno te filmowe, jak i odpowiadające czasom, w których miejsce ma akcja są bardzo kolorowe i przyjemnie rozświetlają z gruntu poważną tematykę, każdy z nich doskonale pasuje do sytuacji oraz pozwala uwierzyć w prawdziwość wydarzeń. Tę samą sytuację mamy z miejscem: przeważająca większość wydarzeń dzieje się w wytwórni; wszystkie studia, scenografie do "powstających filmów" są dopracowane tak dobrze, jakby rzeczywiście wszystkie te produkcje miały miejsce. Trudno dopatrzeć się jakichkolwiek niedoróbek: czy to w domu Mannixa, w miejscu, do którego trafia porwany Whitlock, czy jak już wspominałam w samej wytwórni. Wizja jest tak piękna, że nie mamy wrażenia sztuczności, od pierwszych chwil cofamy się prawie sześćdziesiąt lat wstecz i pozostajemy w tym klimacie aż do samego końca.

Jako ciekawostkę mogę dodać, że nieco podobny pomysł do tego, który bracia Coen mieli na film w filmie pt. "Ave, Cezar!", naprawdę doszedł do skutku i pojawi się w kinach w 2016 r. Nazywa się "Zmartwychwstały" i po więcej informacji możecie kliknąć TUTAJ. Również głównym bohaterem jest rzymski centurion, niewierzący, który w miarę kolejnych zderzeń z wiarą w Chrystusa jako Syna Bożego tę wiarę uzyskuje. Może to być interesująca produkcja.

"Ave, Cezar!" nie ciągnie się i nie dłuży, zmusza widza do śledzenia kolejnych wydarzeń, do zastanowienia się nad tak dobrze znanym stwierdzeniem: "TAKICH filmów już się nie robi", "TAKICH aktorów już nie ma". Prawda jest taka, że nie robi się TAKICH filmów, bo nigdy ich się nie robiło, nie ma już TAKICH aktorów, bo nigdy ich nie było - jedyne co się zmieniło to, to, że teraz mówi się głośno o rzeczach, o których wtedy nie śmiano pisnąć słowem, bo "nie wypadało", a dziennikarze zrobili się pazerni na wysokie łapówki, tyle. 
Polecam amatorom dobrego, ambitnego kina, fanom najbardziej znanych produkcji "Złotego wieku Hollywood" oraz tym, którzy tak jak ja, śledzą kariery głośnych nazwisk, które występują w tej produkcji, choćby po to, żeby zobaczyć jak dobrze potrafią grać. 
    
OCENA: 8/10



Dajcie znać czy wybieracie się na "Ave, Cezar!"? Co myślicie o tej produkcji, jeśli już ją obejrzeliście? Czy zachęciła was ta recenzja i czy w ogóle się podobała, bo to moja pierwsza taka przygoda. Chcecie więcej?

Na dziś to tyle, do napisania!
Pa!

czwartek, 18 lutego 2016

"Chłopcy 4. Największa z przygód" Jakub Ćwiek

[Źródło]


UWAGA! Jeśli nie czytałeś jeszcze trzech poprzednich tomów tej serii, to serdecznie zapraszam do nadrobienia tego, bo inaczej nie wiesz co tracisz! Więc hopsaj do TEJ recenzji i przekonaj się, czy sam chcesz zapoznać się z niesamowitym światem przygód Piotrusia Pana Chłopcami!

Tom czwarty to ostatnia część przygód niezwykłej bandy motocyklistów, która jest jakoś podejrzanie połączona z bajką o Piotrusiu Panie. Niektórzy z Chłopców odzyskali już pamięć, nad innymi Dzwoneczek dopiero pracuje. Musi powstać plan - plan pokonania samego Piotrusia, który powrócił zakłócać ich spokój po latach rozłąki. Czy naszym bohaterom się to uda? Czy snuta przez lata intryga Cienia nie jest zbyt gęsta by się z niej wydostać? 

Nie wiem dlaczego tak długo zwlekałam z napisaniem tej recenzji. Książkę skończyłam czytać ponad dwa tygodnie temu, ale kiedy moje palce zwisały nad klawiaturą nie mogło się z nich wydobyć żadne wirtualne słowo. Być może po prostu nie ma dobrych słów, by pożegnać się z tą serią? Być może tak bardzo nie chcę tego robić, że uważałam, że jeśli nie napiszę recenzji, to tak, jakbym wciąż nie skończyła jednej z największych swoich przygód? Nie wiem. 

Jeżeli czytaliście wcześniejsze posty, wiecie, że do poprzednich dwóch tomów nastawiona byłam dość buntowniczo. Po pięknym pierwszym, nastąpił bowiem drugi, który opierał się na samym rozbawieniu czytelnika, a zaraz po nim trzeci, który rozrywał trzewia i odbierał wszelką nadzieję. Jednak czwarty... tak, czwarty wszystko wyjaśnia. Czwarty wszystko rekompensuje.

Mamy tu wszystko: wartką akcję; kiedy nasi przyjaciele próbują się wspólnie odnaleźć w tym nowym życiu, które stworzył dla nich Cień, kiedy planują i wreszcie wykonują swój plan w bardzo spektakularny, acz nieco brutalny sposób; chwile wzruszeń, nagłe zwroty akcji i zaskakujące zakończenie, po którym opada szczęka, a kobiety nie mogą nastarczyć z chusteczkami - nie dlatego, że było tak złe, nad pięknem literatury współczesnej też się płacze.

W tym tomie najlepiej widać jak na przestrzeni czasu i wszystkich przygód nasi bohaterowie ulegli przemianom - ewoluowali. Zmieniają się charaktery, a postaci... dojrzewają (?), jednak nie w ten sztywny i poważny sposób, znany nam ze sposobu siedzenia i twardości spojrzenia pań recepcjonistek w Urzędzie Miasta, czy szpitali, które świadczą usługi NFZ, ale w sposób bardzo naturalny, a wręcz... fajny. Jak sama mam się starzeć, to chcę to zrobić właśnie w taki sposób: nigdy nie zatracić siebie i swoich przekonań. 

Czytając "Największą z przygód" nasunęła mi się taka refleksja: seria "Chłopcy" jest trochę jak dojrzewanie. Jednak dojrzewanie zdrowe, pełne magii, ideałów i bez zapominania, że kiedyś było się dzieckiem. Pierwszy tom ma przypomnieć czytelnikowi właśnie o tym dziecku, które wciąż w nim żyje, o dziecięcej radości i zabawie, o tym, że nigdy nie wolno tego zatracić. Drugi to dziecko trochę starsze: które chce się bawić, nie zważając na konsekwencje, które wciąż myśli, że brak mu wolności i tej wolności szuka. Tom trzeci to nastolatek - bunt i zapomnienie, bo każdy z nas kiedyś to przeżywał... kiedy nie pasowało mu obecne życie, zasypywały go tysiące głupich problemów, które w tamtym momencie wydają się nie do pokonania, kiedy ma wrażenie, że świat, rodzice, odbierają mu wszystko i dlatego szuka ucieczki... jednak każdy w jakimś momencie się z tego budzi i myśli sobie "O Boooże, jaki ja byłem głupi". I wtedy wkracza tom czwarty: dorosłość. Jest to ścieżka, która już całkowicie zależy od nas, a w tym tomie znajdziecie idealny sposób jak zachować tę radość, wolność i swoisty bunt - jak zachować siebie, a jednocześnie stać się odpowiedzialnym, dorosłym obywatelem.
Aby to łatwiej zrozumieć jeszcze raz szczerze polecam czytanie posłowia, dedykacji - to słowa autora przemawiają tam do was, nie moje i żadnego, innego recenzenta, ale samego autora, a on - tak mi się wydaje - chyba jednak wie co pisał.

Seria "Chłopcy" wywarła na mnie ogromne wrażenie i polecam ją każdemu, kto lubi fantastykę, czy re-opowiadania znanych bajek. Uwierzcie mi, że "rzucanie mięsem" i seks da się przeżyć, nawet najwrażliwsi sobie z tym poradzą, a to co możecie otrzymać na koniec zrekompensuje wam wszystkie wzdychania i kręcenia głową nad kulturą osobistą Chłopców. 

PS Panie Ćwiek, tak łatwo się mnie Pan nie pozbędzie! Już nie długo "Kłamca" i cała reszta Pana książek zagości w mojej biblioteczce! 

PPS Polecam wam również bardzo serdecznie słuchowisko pt. "Chłopcy. W skrócie", jest to świetne uzupełnienie dla całej serii - zabawne i doskonale oddziałujące na wyobraźnię! Ponadto możecie usłyszeć tam takie znane głosy jak: Arkadiusz Jakóbik, Dawid Ogrodnik, Julia Kamińska czy Jacek Rozenek. Bardzo przyjemna, zaledwie półgodzinna rozrywka.

[Źródło]
 Czy ktoś jeszcze chce dołączyć do postanowienia przeczytania wszystkich dzieł zebranych tego Pana?
Zresztą nawet jeśli nie... czytaliście serie "Chłopcy"? Co o niej myślicie i jak podobało wam się zakończenie? Zapraszam do komentowania i dzielenia się opiniami - wszystkie chętnie przeczytam!

Za udostępnienie książki do recenzji dziękuję wydawnictwu SQN.


niedziela, 14 lutego 2016

#Rainbowthon 2016 | Kompletna porażka

Dobry wieczór!
Minął nam cały tydzień.
Tydzień, w którego trakcie miałam osiągnąć apogeum czytania! Zostać mistrzem sprintów literackich oraz wyjść na szczyty swoich możliwości czytelniczych!
No, miałam. To, że nie wyszło to już inna sprawa.

Wspominałam kiedyś, że jestem beznadziejna w planowaniu czytania? Wyszło więc na moje, bo z sześciu książek przeczytałam PÓŁ. Nie, to nie błąd, oczy was nie zawodzą ani nie zaplątała się tam jakaś herezja - w ciągu rainbowthonu przeczytałam PÓŁ książki. Ta książka zwie się "Podaruj mi miłość" i jest uroczym zbiorem opowiadań o miłości.

To nie było tak, że ta pozycja ukradła mi jakąkolwiek chęć do czytania swoją okropnością. Wręcz przeciwnie - dotąd przeczytane opowiadania dość mi się podobały, jedne bardziej, inne mniej, ale jednak. Myślę że na tak słaby wynik złożyło się kilka czynników: cały tydzień prawie nie ruszałam się z łóżka, bo rozchorowałam się od stresu, a jakoś w tym wolnym czasie nie ciągnęło mnie do książek - moje serce skradł serial "Teen wolf" i  to właśnie jemu poświęciłam dwa tysiące czterysta trzydzieści minut swojego życia. Zapewne wspomnę jeszcze o nim w jakimś poście.

Tu nie ma co się rozgadywać - poległam na całej linii.
Ale zawsze możecie pomyśleć tak - okej, jej się nie udało, więc to że ja też nie ukończyłem swojego maratonu czytelniczego czy jakiegoś tam innego celu nie jest takie straszne - wtedy siedzimy już w tym oboje i nie jest nam tak smutno!

Nie wiem czy wiecie, ale wybiło dziesięć tysięcy wyświetleń bloga, więc zapewne w ciągu najbliższych dni pojawi się jakiś konkurs z tej okazji.
Dajcie znać czy braliście udział w rainbowthonie lub 7ReadUpie i jakie były wasze wyniki oraz czy w ogóle lubicie takie maratony czytelnicze, czy widzicie w nich sens - bardzo chętnie o tym poczytam.

A na dzisiejszy wieczór to tyle. Mam zamiar skończyć "Podaruj mi...", ale nie jestem pewna czy mi się to uda. Trzymajcie się ciepło!
Pa!

sobota, 6 lutego 2016

#Rainbowthon 2016 | TBR


Dzień dobry!
W ten piękny (dla mnie studniówkowy!) dzień chcę was poinformować, zawiadomić, a nawet zaprosić do czytelniczego maratonu.
Jak zapewne zauważyliście nie brałam udziału w #7ReadUp. Po świetnym - w kwestii czytania - styczniu, potrzebowałam przerwy i w ciągu całego tego tygodnia rozleniwiłam się, chłonąc magię tylko jednej książki.
Myślę jednak, że wielu z was ogląda amerykańskiego booktube'a i może obiło wam się o uszy hasło "rainbowthon" - jest to tygodniowy maraton czytelniczy (7.02-14.02), który polega na tym, żeby grzbiety książek, które macie zamiar czytać utworzyły tęczę; czerwony, pomarańczowy, żółty, zielony, niebieski, fioletowy - 6 książek... ale, ale! Mamy też inne opcje: jeśli wolicie wybrać mniejszą liczbę książek, grzbiety 2 powinny mieć po 2 kolory z tęczy; np. żółty i niebieski, zielony i czerwony, a pozostałe 2 - resztę, co daje nam - 4 książki, ostatnią możliwością jest wybór 6 książek o grzbietach w tym samym kolorze, należącym do tęczy. Więcej informacji znajdziecie w filmiku RileyMarie TUTAJ.
Serdecznie więc zapraszam tych, którzy nie zdecydowali się na #7ReadUp, czy zdecydowali się, a mają ochotę na powtórkę albo chcą po prostu zwiększyć wydajność swojego czytelnictwa do dołączenia do mnie w tym tygodniu!
Bardzo zależy mi również, żebyście dali mi znać w komentarzach czy chcecie, żebym pisała krótkie posty podsumowujące każdy dzień maratonu, czy jeden duży post podsumowujący cały tydzień, czy może mam nagrywać krótkie vlogi, zmontować je i dodać do posta podsumowującego...? Powiedzcie też czy bierzecie udział i dołączacie do mnie w tych "trudnych" chwilach? 

Przejdźmy zatem do tematu TBR'u.
Ja wybrałam opcję trzecią, ponieważ lustrując swój regał oraz tablet i poszukując książek do tego maratonu, szukałam takich pozycji, które naprawdę chcę przeczytać, żeby nagle po 3 dniach nie złapał mnie kryzys i żebym się nie poddała. Zatem wszystkie moje książki mają grzbiety w kolorze niebieskim. Jest ich 6. 



1. "Podaruj mi miłość" - zbiór opowiadań 12 autorów, stworzony przez Stephanie Perkins - wszystkie opowiadania kręcą się wokół Świąt Bożego Narodzenia i, z tego co wiem, wokół miłości. Zapowiada się bardzo przyjemna, klimatyczna lektura do czytania pod kocem z parującą herbatką!
2. "Eragon" Christopher Paolini - dla niektórych może być ciekawostką, że wciąż nie spotkałam się z historią chłopca, w którego ręce wpadło smocze jajo, ale choć cała seria stoi na mojej półce już od prawie dwóch lat, dopiero teraz nabrałam ochoty na high fantasy.  
3. "Na nieznanych wodach" Tim Powers - powieść o piratach, na podstawie której powstała 4 części "Piratów z Karaibów". Choć wiem, że nie uświadczę tam niezastąpionego Jacka Sparrowa, to liczę, że rozwinie się w niej wątek romantyczny, który w filmie mnie kompletnie zauroczył (Sam Claflin!).
4. "Gwiezdny pył" Neil Gaiman - w wersji okładkowej jaką posiadam na tablecie co prawda nie ma niebieskiego grzbietu, ale w wersji filmowej, lub nowszej wydawnictwa MAG już tak. Kompletnie zakochałam się w zwiastunie filmu ponad rok temu, ale postanowiłam najpierw przeczytać książkę - po wielu trudach wreszcie ją mam i nie mogę się doczekać!
5. "The deal" (Układ) Elle Kennedy - poza tym, że prawdopodobnie zostanę zamordowana, jeżeli nie przeczytam tej książki, zachęcił mnie do niej hokej, który ja naprawdę lubię, a podobno odgrywa znaczącą rolę w powieści. Romansidło a la New czy Young Adult. Czekam na przystojnego głównego bohatera! (Grzbiet jest co prawda srebrny, ale tytuł na nim jest napisany niebieską czcionką!)
6. "Zanim się pojawiłeś" Jojo Moyes - po wypłynięciu do sieci zwiastunu ekranizacji z Samem Claflinem (on chyba opanował mój rainbowthon) w roli głównej, chyba wszyscy postanowili przeczytać to cudo. Nieco poważniejszy romans z chorobą w tle. Myślę, że zostawię go sobie na koniec, żeby móc poprzeżywać. 

Grzbiety wszystkich książek, które mam w formie elektronicznej sprawdziłam w internecie, żeby na pewno nie oszukiwać.
Osobiście nie sądzę, żeby udało mi się przeczytać całą 6 - gdzieś tam w podświadomości mam 4, które naprawdę chcę przeczytać, a jeśli pozostałych 2 nie uda mi się ukończyć, to przejdą po prostu na następny tydzień. 

To wszystko na dziś, czekam na wasze komentarze z odpowiedziami na moje pytania, a jeśli wiecie, że bierzecie udział, to podrzućcie swoje TBR'y - bardzo chętnie je zobaczę!
A teraz idę się robić na bóstwo,
Bayo!       

wtorek, 2 lutego 2016

ULUBIEŃCY STYCZNIA | 2016

Witam, dzień dobry, cześć i czołem!

Najwyższy czas na to, aby zobaczyć szczupaka od innej strony <czyżby od ogona?!> i poznać troszkę inne jego zainteresowania. W tego typu postach będę pisać o TOP 5 filmach, grach, jedzeniu, youtuberach... ogólnie WSZYSTKIM, co w jakiś sposób mnie zainteresowało, czy poruszyło oraz, czym bardzo chciałabym się z wami podzielić! Zaznaczam jednak, że są to "rzeczy", z którymi JA ZETKNĘŁAM SIĘ W TYM MIESIĄCU, a nie takie, które miały w nim premierę (choć takie też się mogą zdarzyć).

So... let's get ready to rumble!!!

I. FILM

1. Stand-alone

[Źródło]
"Nienawistna ósemka" - Ósmy film wielkiego reżysera - Quentina Tarantino - twórcy takich dzieł jak "Pulp Fiction", czy "Django". "Nienawistna ósemka" to western, opowiadający historię ósemki nieznajomych, których losy połączy jedna śnieżyca. Łowcy głów, intrygi, świetne sceny akcji, a przede wszystkim gatunek-deficyt na rynku. Niesamowicie podobał mi się scenariusz, czy gra aktorska, sama scenografia oddaje klimat, a krew leje się z ekranu niesamowicie realistycznie. Humor i mądrości przeplatają się na ekranie z ohydą i zaskakującymi zwrotami akcji. Jedyny zarzut jaki mam, to prawdopodobnie ogromna miłość reżysera do scenariusza - jest on tak dobry, że aż momentami te sceny pławienia się w klimacie trwają zbyt długo i widz rozleniwia się, zapominając, że powinien śledzić akcję. 
Było to pierwsze moje spotkanie z Tarantino (zaległości szybko nadrobiłam) i absolutnie nie żałuję. Dla jednych może być zbyt krwawo, zbyt wulgarnie... dla mnie bomba! Gdybym mogła, bardzo chętnie zasiadłabym jeszcze raz w kinowym fotelu, by ponownie zanurzyć się w historii "Nienawistnej ósemki". Ocena: 8/10



2. Seria

[Źródło]
"Gwiezdne Wojny" - Pomimo tego, że lata temu zapoznałam się z wszystkimi częściami, to dopiero w styczniu tego roku, dzięki obejrzeniu wraz z przyjacielem części VII "Przebudzenie mocy" zmobilizowałam się do świadomego obejrzenia tej serii. "Gwiezdne Wojny" to siedmioczęściowa saga o przygodach Rycerzy Jedi w innej galaktyce (i nie tylko rycerzy, bo mamy tam wookie, zwykłych ludzi, a także mnóstwo przeróżnych kreatur).
Na przykładzie tych filmów można zaobserwować ewolucję kina - budowy fabuły filmu, złożoności problematyki, drogi przebytej od budowanych własnoręcznej istot - elementów scenografii - po zielone tło i efekty komputerowe. Świetna obsada każdej części, obracająca nazwiskami takimi jak Ford, czy Neeson, dopełnia tylko obrazu doskonałości tej serii. Oczywiście zdarzają się filmy mocniejsze i słabsze, ale nawet serie książkowe nie mogą być idealne.
Mnie chyba najbardziej zachwyciła pierwsza (chronologicznie powstała) trylogia, czyli: "Nowa nadzieja", "Imperium kontratakuje" oraz "Powrót Jedi", ale znowu moją ulubioną postacią jest młody Obi-Wan Kenobi, grany przez Ewana McGregora w trylogii drugiej. Jak potoczy się trzecia? Wciąż nie wiemy, ale pierwszy film był dla mnie bardzo pozytywnym zaskoczeniem. Oceny: "Mroczne widmo" 7/10, "Atak klonów" 6/10, "Zemsta Sithów" 8/10, "Nowa nadzieja" 7/10, "Imperium kontratakuje" 8/10, "Powrót Jedi" 9/10, "Przebudzenie mocy" 8/10.



II. KSIĄŻKA 

"Więzień labiryntu" James Dashner - o tym utworze wspominałam już w podsumowaniu miesiąca, do którego zapraszam serdecznie TUTAJ. Niemniej jednak wspomnę tylko, że macie tu mieszankę zachwytu nad samym autorem - jako mistrzem planowania powieści - oraz fabułą, która najpierw napina wszystkie wasze nerwy do granic możliwości, a potem wyrywa serce, płuca i wszystkie trzewia, po czym niemiłosiernie je depcze. Polecam gorąco! Ocena: 8/10





III. SERIAL

[Źródło]
"Teen Wolf" - Często wam powtarzam, że żadna ze mnie serialowa dziewczyna. Brakuje mi systematyczności oglądania i dość szybko się nudzę, lub robię dłuuuugie przerwy pomiędzy sezonami. Ten serial jednak mnie wciągnął i nie sądzę, bym szybko go odpuściła. "Teen Wolf" to historia Scotta i jego przyjaciół, który skutkiem dziwnego ugryzienia staje się wilkołakiem. Co wyróżnia ten serial, to gra aktorska, która, w większości serialów dla młodzieży, leży i kwiczy. Tu aktorzy naprawdę się starają, nie są sztuczni, nie unoszą się w jakimś pseudo-patosie. Dzięki temu serial nabiera realizmu, który przepleciony z paranormal fantasy daje świetny efekt. Jestem dopiero po pierwszym sezonie, więc nie wiem na razie zbyt dużo, ale póki co, gorąco polecam, choćby dla pięknych męskich sześciopaków pokazywanych tam dość często!

IV. YOUTUBER


Nie chodzi absolutnie o JDabrowsky, bo z tym panem trochę się już znam, ale o nową serię na jego kanale (niestety nie mogę się dokopać do pierwszego filmu). JDabrowsky przechodzi grę "Until Dawn", jak dotąd seria posiada 8 odcinków, każdy od 20 do 40 minut.  Przygodówka w konwencji horroru, z gatunku "gracz decyduje", w której każdy wybór ma wpływ na dalszy przebieg akcji. "Until Dawn" opowiada historię grupki znajomych, którzy na wyjeździe do zimowej rezydencji w jednym roku doprowadzają do tragedii, a w następnym zbierają się w tym samym miejscu, by "zapomnieć". Owo zapomnienie jednak raczej nie będzie im dane... Sama gra niesamowicie wciąga, a komentarze Janka są pełne humoru. Przyjemne do oglądania zwłaszcza dla tych, którzy nie mieli styczności z tego typu grami, bądź nie wiedzą, czy w taki gatunek zainwestować.

V. MIEJSCE

[Źródło]

Do wszystkich fanów Harry'ego Pottera! Oto nasze osobiste przejście na Pokątną!
Dziórawy Kocioł to kawiarenka znajdująca się przy ul. Grodzkiej w Krakowie, ale uwaga! Jest skrzętnie ukryta przed mugolami, jak i oryginalny "Kocioł", więc trzeba wytężać wzrok za znakami i czarodziejami. Obecnie wskoczyła na pierwsze miejsce wśród moich ulubionych kawiarnii w Krakowie, ma niesamowity klimat, który pomalutku się rozrasta; możemy bowiem zjeść i wypić na Peronie 9 i 3/4 lub w Pokoju Wspólnym. A co możemy skonsumować? Słynne kremowe piwo (bezalkoholowe - knajpka przyjazna niepełnoletnim fanom Pottera), sok dyniowy, kawę dyniową, herbaty, kawy, ciastka i ciasteczka (np. Bezgłowego Sir Nicka), wszystko to przy dźwiękach świetnej playlisty - niezwiązanej tylko z serią "Harry Potter" - a także wśród gier, bo i w planszówki, można sobie w Kotle pocisnąć. Serdecznie polecam i liczę, że was tam zobaczę!
Jeśli chcesz się dowiedzieć więcej kliknij TUTAJ.

Na dziś to wszystko. Dajcie znać co myślicie o wspomnianych produkcjach - czy oglądaliście je? Czytaliście? Zamierzacie? Byliście już w Kotle? I jak wasze wrażenia?  

Czekam na komentarze, i żegnam!
Niech moc będzie z wami!

sobota, 30 stycznia 2016

PODSUMOWANIE STYCZNIA | 2016

Witam was, moi kochani, bardzo serdecznie!
Już za dwa dni uczniowie małopolskiego, świętokrzyskiego, wielkopolskiego, lubuskiego i kujawsko-pomorskiego (w tym ja) wrócą do szkół a cała reszta będzie albo zaczynać, albo gotować się do własnych ferii #farciarze. Co jednak ten powrót oznacza? Nie... nie chodzi o to, że do matury zostały trzy miesiące... w poniedziałek rozpoczyna się luty, a to oznacza tylko jedno - najwyższy czas podsumować miesiąc!
Nie mogę jednak uraczyć was w tym poście oryginalnym zdjęciem mojego stosika, ponieważ mój pokój obecnie wygląda tak:



Oficjalnie weszłam w posiadanie drugiego regału, ale jako, że nie wszystkie książki jeszcze do mnie wróciły, to te spokojnie czekają na ułożenie. Zwłaszcza, że czeka je jeszcze odkurzanie.

W związku z tym będę dodawać zwyczajne zdjęcia okładek, a ponieważ wynik tego miesiąca jest przerażająco dobry - przejdźmy do meritum.

W TYM MIESIĄCU PRZECZYTAŁAM 13 KSIĄŻEK!

Nie wiem, czy wzięło się to z takiej ilości dni wolnych, czy może od tego, że w ciągu ostatnich tygodni uciekałam w książki od własnego życia, nie ma w tym jednak krzty kłamstwa, czy przechwałek - ten rok zaczął się dla mnie wspaniale czytelniczo, udało mi się przeczytać kilka naprawdę świetnych kawałków literatury, więc nie przedłużając - zaczynajmy!

[Źródło]
 "Przypadki Callie i Kaydena", "Ocalenie Callie i Kaydena" Jessica Sorensen - to pierwsze książki, z którymi zetknęłam się w tym roku. Historia mówi o dwójce nastolatków. Każde z nich ma swój mroczny sekret, a mogą sobie z nimi poradzić tylko razem. Książki są wciągające, bardzo przyjemnie mi się je czytało. Nie jest to może jakieś wielkie dzieło literatury, ale bardzo przyjemna lektura o miłości i przeszkodach jakie może pokonać. + 10 pkt za postacie drugoplanowe - przyjaciela geja i innego - twardziela. I te piękne okładki! Ocena: 7/10, 7/10

[Źródło]

"Utrata", "Toxic", "Fearless", "Wstyd" Rachel Van Dyken - do tej serii mam mieszane uczucia. Pierwsze dwie części oraz nowelka podobały mi się niesamowicie, natomiast "Wstyd" kompletnie mi nie podszedł, chyba był dla mnie zbyt psychodeliczny... chociaż, gdyby w tej książce przeczytać sam epilog - dla mnie bomba! Seria opowiada trzy różne historie miłosne kolejnych członków paczki przyjaciół. Każda z nich jest niezwykle romantyczna, każda skupia się na innej "stronie" miłości; bezgraniczności, poświęceniu czy nawet toksyczności. Jak dla mnie relacje rozwijały się ciut za szybko, ale pierwsze dwa tomy doprowadziły mnie do łez, więc mogę to uznać za rekompensatę. Ocena: 8/10, 8/10, 9/10, 6/10

[Źródło]

"W śnieżną noc" - Maureen Johnson, John Green, Laureen Myracle - wreszcie tej zimy udało mi się zabrać za ten niezwykle klimatyczny zbiór opowiadań, z niezwykle klimatyczną okładką (w której się zakochałam!). "W śnieżną noc" to zbiór trzech opowiadań o miłości, których czas akcji skupia się wokół Świąt Bożego Narodzenia. Mnie osobiście zaraz po przeczytaniu książki najbardziej podobało się opowiadanie pani Johnson, ale po upływie pewnego czasu, stwierdzam, że z głowy nie może mi wyjść jednak historia Johna Greena. Trudno się dziwić, w końcu jest jednym z moich ulubionych autorów. Cały zbiór niesamowicie mi się spodobał, czytałam go nawet w momencie, kiedy padał śnieg, więc już w ogóle - spełnienie marzeń! Ocena: 7/10


[Źródło]
"Więzień labiryntu" James Dashner - ewidentnie najlepsza książka tego miesiąca! Powieść opowiada o Thomasie, chłopcu, który stracił pamięć i nagle trafia do Strefy - miejsca otoczonego ogromnymi murami labiryntu. Po jego przybyciu - życie Streferów zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni, a sam bohater staje się ważnym pionkiem w planie ucieczki. James Dashner stał się dla mnie mistrzem planowania powieści. Każdy szczegół jest ważny, każda informacja służy temu, by czytelnik czuł się jakby stał obok Thomasa, aby myślał, że to po prostu nieco inna rzeczywistość. Niezwykle podobało mi się przedstawienie świata, który poznawaliśmy razem z głównym bohaterem, a zakończenie przyprawiło mnie prawie o spazmy. Autor ma jednak przedziwną tendencję: sceny napięcia, akcji to czyste mistrzostwo świata, ale zdarza się, że momenty przestoju się dłużą.Żałuję tylko, że nie dałam sobie więcej czasu na "przeżywanie" ani podczas czytania, ani po jego zakończeniu, bo przez to kolejne książki wypadały przy "Więźniu" nieco gorzej. Ocena: 8/10

[Źródło]
[Źródło]
"Chłopcy 3. Zguba", "Chłopcy 4. Największa z przygód" Jakub Ćwiek - obecnie trudno mi wypowiedzieć się na temat tej serii. Pierwszy tom zrobił na mnie ogromne wrażenie swoją mądrością i przekazem. W mojej opinii pogrążył ją tom drugi, a na pewno nałożyło się też to, że zaczęłam czytać część trzecią i czwartą zaraz po "Więźniu labiryntu". Seria opowiada o Piotrusiu Panie, Dzwoneczku i Zagubionych chłopcach gangu motocyklowym i jego przygodach. Właściwie przedziwnym gangu, który ma coś wspólnego z podejrzanym proszkiem i płynami, które powodują zapomnienie. Wgłębiając się w nią możemy przypomnieć sobie dziecko, którym byliśmy i które właściwie, wciąż w nas jest. "Zguba" była całkiem niezła, choć męcząca, bo odebrała wszystkich bohaterów, w których się zakochałam i pokazała ich w zupełnie innej kreacji, której się nie spodziewałam. "Największą z przygód" wciąż czytam, ale na razie jedyne co wzbudza we mnie emocje to powolne odzyskiwanie tego, co utracone. Jeśli tak dalej pójdzie, być może osiągnie poziom pierwszego tomu. Ocena: 7/10, (brak) 

[Źródło]
[Źródło]
Oraz trzy lektury: "Ferdydurke" Witold Gombrowicz, "Antygona" Sofokles", "Makbet" William Szekspir. Ogromne wrażenie wywarła na mnie pierwsza z wyżej wymienionych, wydaje mi się, że zrozumiałam autora, jak pragnął wolności od zasad i konwenansów, jak próbował wyzbyć się wszechobecnej formy i masek nadawanych ludziom przez ludzi. Nie osiągnął co prawda tego co zamierzał, bo albo uznawano go za wariata, albo za prekursora, jednak być może pisał tę powieść dla ludzi takich jak ja i być może ucieszyłby się z choć jednej osoby, która nie nadała mu przez tę powieść "gęby". Szekspir to Szekspir, nie ma co się rozpisywać - klasa sama w sobie, choć jest to chyba najsłabsze z jego dzieł, z którymi się zapoznałam, brakowało mi chyba klimatu w całej tej intrydze, dlatego nie do końca mnie przekonała. Wreszcie króciutka "Antygona", która mnie nie zachwyciła, ale też nie rozczarowała, przyjemnie było się przenieść w czasy starożytnej Grecji.

[Źródło]
To już wszystkie książki, jakie miałam wam do pokazania. Tegoroczny styczeń to chyba mój rekord, a zdecydowanie jest nim odkąd prowadzę bloga i kanał. 

A co wy przeczytaliście w tym miesiącu? Dajcie też znać co myślicie o książkach które ja przeczytałam - czytaliście już? Chcecie przeczytać? Co o nich sądzicie?

Ja natomiast wracam do mojego nowiutkiego regału, który pewnie pomalutku będzie się zapełniał.
Pa!

wtorek, 26 stycznia 2016

"Chłopcy 3. Zguba" Jakub Ćwiek

[Źródło]
Dziś znów książkowo.
Szanowni państwo wracamy do autora, który wywraca cały mój świat i jeszcze się z tego śmieje. 

Zanim jednak wskoczymy znów do realiów Chłopców, dwa słowa od prowadzącego.
Pozostanę przy podsumowaniach miesiąca (styczniowe już niedługo!), choć nie wiem, czy będę je łączyć z book haulami - wydaje mi się, że zrobię jeden duży, gdy wrócę na kanał. Jednak ponieważ obiecywałam, że powolutku będą zachodzić zmiany - już od tego miesiąca pojawią się ULUBIEŃCY, czyli seria, w której będę sobie mogła ponawijać o serialach, filmach, wydarzeniach kulturalnych, a nawet jedzeniu (!) czy kosmetykach. Mam nadzieję, że pod koniec tygodnia pojawi się również pierwszy post stricte filmowy. Zobaczymy.

A wracając do głównego tematu... Kochany czytelniku, jeśli wciąż nie zapoznałeś się z pierwszymi dwoma tomami serii Jakuba Ćwieka to natychmiast cofnij się do pierwszej recenzji (klik!) i dopiero gdy przeczytasz dwie poprzednie części, masz pełne prawo tu wrócić. Spinaj poślady i czytaj! Natomiast tych, którzy mają już rozpoczętą tę przygodę, zapraszam na recenzję "Zguby".

Wszystko legło w gruzach. Dzwoneczek balansuje na granicy śmierci, a gdy wraca do żywych - budzi się w nie swoim życiu. Zresztą nie tylko ona - Chłopcy nie są już Chłopcami, a w układance ich przygód pojawia się nowy element. Element, który może zmienić wszystko. Intryga i jej konsekwencje przetaczają się przez strony tej powieści, stawiając przed czytelnikiem wciąż to samo pytanie - czy już przegraliśmy?

Piszę tą recenzję zaledwie parę minut po zakończeniu czytania tej powieści, więc jeżeli wedrą się do niej nutki chaosu to przepraszam serdecznie. 

Na początek odniosę się do poprzedniego tomu. Jak mogliście zauważyć, oceniłam go niżej i odczytałam jako czystą rozrywkę bez żadnego przekazu, nijak mającą się do kunsztu i niuansu pierwszej części. Dopiero po przeczytaniu trójki, mogę to wreszcie zrozumieć. Autor położył fundament - każdym kolejnym opowiadaniem rozkochiwał nas w swoich postaciach, pokazywał humor, dziecinność i bezpretensjonalność, byśmy zarówno starali się je zrozumieć, jak i po prostu dobrze się przy nich bawili. Dlaczego? Ponieważ trójka nam to odbiera. 

Podczas czytania każde kolejne słowo zadawało mi ból, rozrywało mi trzewia. Przysięgam, że przez dwieście stron miałam ochotę rzucać tą książką. I nie dlatego, że była badziewiem, nudą, czy czara mojej wyrozumiałości wobec przekleństw się przeważyła - co to, to nie! Bolało, bo odebrano mi postacie, w których tak bardzo się zakochałam, a postanowiono mnie w zupełnie nowej sytuacji... w której nie mogłam zrobić nic, aby im pomóc. Już po "Raz" poczułam się tak, jakby ktoś dał mi w twarz, a przez cały rozdział "Dwa" płakałam i to chyba mówi samo przez się, bo ja nie płaczę, gdy coś nie poruszy mnie naprawdę głęboko.
Zabieg jaki zastosował autor jest przerażająco... dobry. (Co nie zmienia faktu, że go za to nienawidzę.) Mimo tego, że chcemy spalić tę książkę, rzucać nią i udawać, że wcale jej nie ma, wciąż do niej powracamy, naiwnie licząc, że przecież musi skończyć się dobrze. Czy tak się stanie? Musicie przekonać się sami. 

Fabuła tej powieści różni się nieco od jej poprzedniczek. Nie mamy tu bowiem zbioru opowiadań, a konkretną historię, która ciągnie się przez sześć rozdziałów + epilog, przedstawianą z różnych punktów widzenia. Akcję natomiast można porównać do dobrej przejażdżki motorem - czasem pędzimy jak szaleni, by potem na chwilę zwolnić, porozkoszować się widokiem. Te momenty, kiedy tak naprawdę tylko "płyniemy", zamiast szarżować, są jak kopniaki w brzuch - mocne i najdłużej pozostawiają po sobie nieprzyjemne efekty, ale uwierzcie mi, że warto. Zakończenie wiele wam wynagrodzi, choć zapewne pozostawi was, tak jak i mnie, z rozdziawioną szczęką i rozpaczliwym: "Ale co dalej?!"

Postaci jak zawsze świetne, zadziorne, czasem do bólu mroczne i tak ma być! 
Ostrzegam jednak, jak zawsze, że przemoc, przekleństwa i seks trochę się wylewają z tych 300 stron, więc wrażliwym radzę się zastanowić. 

Muszę jeszcze dodać parę słów o dedykacji i posłowiu. Czytajcie to ludzie! To pozwoli wam zobaczyć o wiele więcej niż całkiem niezłą reinterpretację opowieści o Piotrusiu Panie. O wiele więcej. 

Podsumowując, tak naprawdę wciąż piszę o tej serii i zachęcam was do niej, bo Jakub Ćwiek robi z nami rzecz niemożliwą - poprzez tę (czasami chorą) mocną, pełną akcji i przygód powieść włącza w nas dzieciaka, o którym nawet osiemnastolatkowie już czasem zapominają, przytłoczeni trudem dorosłości. Ten dzieciak właśnie pozwala nam inaczej spojrzeć na życie. Dorosłość jest do dupy, a jeśli wciąż się nie zgadzasz - przeczytaj, pogadamy.

Czytaliście "Chłopców"? Co o nich sądzicie? 
Za udostępnienie książki do recenzji dziękuję wydawnictwu SQN.  

[Źródło]

wtorek, 19 stycznia 2016

Piszemy?


Wydaje mi się, że jestem wstrętna skoro męczę was tak tym tematem, ale z drugiej strony słyszałam kiedyś, że każdy kto tak naprawdę zakochał się w książkach, chciał chociaż raz w życiu napisać własną. Wierząc w to, publikuję dzisiejszy post.



[Źródło]
O ile ktoś z was śledzi też mój kanał ma świadomość, że w ubiegłym roku brałam udział w czymś, co nazywa się pięknie: "National November Writing Month", potocznie "NaNoWriMo". Akcja ta polegała na napisaniu 50 000 słów własnej powieści w ciągu 30 dni. Brzmi jak szaleństwo? Uwierzcie mi, że nim jest.
Obiecywałam filmik z podsumowaniem, z odpowiedziami na pytania dotyczące powieści itd. itp. ale oczywiście, jak to z moimi planami bywa, nie wypaliło.
Zacznijmy od tego, że przez pierwsze dwa tygodnie było naprawdę dobrze: napisałam 15 000 słów, moja powieść, którą tworzę już od dwóch lat, skoczyła z kopyta do przodu i wreszcie mogłam nadać jej trochę romantyzmu.
Potem fiasko. Kompletna porażka. Na całej linii.
W mojej szkole jestem, a właściwie na tym etapie - byłam, reżyserem teatru amatorskiego. W połowie listopada mieliśmy premierę, potem inne przedstawienia... wciąż próby i próby, a moje myśli nie obracały się wokół niczego innego, tylko teatru.
Albo możliwe, że po prostu się tłumaczę. Istnieje też taka opcja, że to wina mojego lenistwa i słomianego zapału.
W każdym razie POLEGŁAM.
I od listopada do wczoraj moja powieść stała w miejscu. Zresztą ona często ma takie przestoje. Przed listopadem tknęłam ją chyba w marcu.
Myślę, że każdy z nas, początkujących pisarzy, ma taki moment, kiedy braknie weny, kiedy pokonuje nas lenistwo albo nagle dopada nas myśl, że to wcale nie jest takie fajne jak myśleliśmy. Wtedy zostaje tylko upór. Wierzcie mi, że to pierwsza taka praca, przy której wytrwałam tak długo. Mam chyba z dziesięć całkiem niezłych początków powieści, porzuconych w okolicach dwudziestej strony. Ten utwór jest moim rekordem - osiągnął jak na razie 150 stron i wcale nie chce dać się odrzucić. 
Wydaje mi się, że to wina bohaterów. Przywiązałam się już do nich, zwłaszcza, że zaczęli mi się odrobinę wymykać spod kontroli i żyć własnym życiem. A czy nie o to chodzi? Czy zadaniem pisarza nie jest ożywić postać?

Powiedziałam: do wczoraj. I właśnie to jest po trosze celem tego postu. Niesamowicie potrzebuję się uzewnętrznić, zmotywować. Może te napisane słowa do mnie przemówią, bo w tym momencie mam ochotę walić głową w ścianę.

Kiedy mówiłam wam o mojej powieści i prosiłam o zadawanie pytań głównie interesowały was fabuła i bohaterowie. I choć uwielbiam was i niesamowicie cieszę się, że chce wam się poświęcać czas na moje gadanie... nie powiem wam zbyt wiele w tym temacie. Nie dlatego, że boję się kopiowania, bardziej z powodu tego, że przeraża mnie fakt, jak ludzie oswajają się z tym, że ktoś pisze. Stają się nieobiektywni i chcą tylko wiedzieć co będzie dalej z bohaterami, a ja mówię NIE. Jeżeli uda mi się to wydać (a nawet nie wiecie jak mi na tym zależy!), szczerze liczę, że sami pójdziecie do księgarni i zapoznacie się z moją historią.
Dziś powiem tyle, że to powieść dla młodzieży, ale raczej młodzieży starszej, bo nie wszystko co w niej zawarte jest łatwe do przełknięcia. Ponadto jej gatunek wahałby się gdzieś między YA, fantastyką a sci-fi, nie mam pojęcia gdzie by się najlepiej plasował, bo nigdy w tych całych gatunkach nie byłam dobra. I oczywiście jest przecudowny główny bohater - kto zna mnie, raczej nie powinien być zdziwiony.

Uwaga, uwaga: Szczupak zamierza skończyć książkę, w której babra się od dwóch lat w dwa i pół miesiąca.
-
-
-
-
Pośmialiście się już? Taa, ja też bym się roześmiała. 
Dlaczego?
W ciągu ostatnich kilku tygodni uświadomiono mi dość dobitnie, że życie jest niebywale krótkie.
Ostatni post poinformował was, że jest ktoś w moim życiu dla kogo nigdy nie przestałam pisać, nawet w okresie, kiedy byłam w klasie z rozszerzoną matematyką i tylko moja polonistka wierzyła, że jest we mnie dusza humanisty. To moja babcia.
Kiedy miałam 7 lat byłam u niej na wakacjach, ona spytała: - Kim chcesz zostać, kiedy dorośniesz, kochanie? a ja jej na to: - Pisarzem, babciu. Nie potraktowała tego niepoważnie, nie poklepała mnie po ramieniu i stwierdziła "Oczywiście, skarbie", podsuwając mi ciasteczka. Złapała mnie za rękę, posadziła przed komputerem, włączyła Worda 2000 i kazała pisać wszystko co zechcę.   
Jeżeli wydam książkę, będzie ona dedykowana jej, choć ona sama nie lubi takich "zabili go i uciekł", jak pięknie określa fantastykę. 
Dlatego chcę spiąć dupę i to skończyć, dać temu przerwę, przeredagować (bo jak patrzę na te pierwsze fragmenty to zbiera mi się na płacz. Boże, czy ja wtedy postanowiłam sobie, że będę niekonwencjonalna i zapomnę o stylistyce, czy jak?!) i we wrześniu najpóźniej rozesłać do wydawnictw. Możliwe, że mnie nie wydadzą. Możliwe, że stwierdzą "Ten podlotek nie ma nawet dwudziestki, tego się nie opłaca czytać... a w ogóle, to takiej fantastyki w wersji polskiej nikt nie kupi". Może. Ale jeśli nie spróbuję, nie dowiem się. Zaczęłam się bać, że w pewnym momencie może mi zabraknąć czasu, by pokazać babci ten utwór w piękniej okładce i z logo jakiegoś wydawnictwa, więc nie poddam się tak łatwo.

Tyle, że jestem sobą. Pracuję drugi dzień i już mam kryzys, bo dzisiejsza scena wyszła jak naciągnięte, męskie gacie i to z dziurami. Muszę ją jutro napisać od nowa albo posiedzę jeszcze pośród ciemnej nocy i poczekam aż wróci do mnie umiejętność pisania, bo chyba wzięła i spieprzyła. Czy serio tak trudno pisać o miłości?

Jeżeli chcecie dołączcie do mnie. Jeżeli wciąż macie na dyskach niedokończone powieści otwórzcie je i zróbcie postanowienie: do końca marca cię skończę! Jeśli nawet nie dla wydawnictwa, to dla siebie, żeby mieć świadomość ukończenia pracy. Piszcie w komentarzach co sądzicie o całym tym wynurzeniu, czy dołączacie, czy sami coś tworzycie. Pełna wolność wypowiedzi!

Ja idę zrobić sobie coś do picia, schować się w obszernej bluzie brata i wpatrywać się w tę, głupią pustą kartę, która śmieje się ze mnie. Zamierzam nakazać jej się zamknąć - po prostu zatopię ją słowami. Chyba, że nie przyjdzie mi do głowy żaden pomysł innego przedstawienia tej sceny. Wtedy pójdę spać, co też brzmi całkiem nieźle.
Bajo :* I powodzenia! Nie poddawajcie się! 

środa, 13 stycznia 2016

"Nowy rok, nowa ja!" czyli tandetne hasła, refleksje i plany, plany, plany...

[Obraz nie należy do mnie, znajdziesz go tu!]

Witam po przerwie,
Na wstępie powiem, że ten post nie będzie opierał się tylko na książkach. Będzie mocno w stylu #typowejagaty #typowegoszczupaka, a więc najpierw trochę poleje się głębokich frazesów, potem dopiero dojdziemy do konkretów, a wśród nich również - książek. Cierpliwości!

Rok 2015 to dla mnie czas zmian, wykrystalizowania samej siebie i własnych poglądów, odcięcia się od życia przeszłością (którego raczej nie polecam), odważnych czynów oraz mnóstwa innych fajnych rzeczy. Może to nie było najlepsze 365 dni mojego życia, a nawet żywię nadzieję na to, bo jest jeszcze mnóstwo rzeczy do osiągnięcia, do sprawienia, by życie stało się lepsze, do osiągnięcia braku żalu w ostatnich godzinach życia - chcę mieć świadomość, że zrobiłam mnóstwo cudownych głupot, które mogłam zrobić i absolutnie niczego nie żałuję, nie odpuściłam sobie z powodu jakichś blokad. 

Z takim podejściem podchodzę do życia w 2016. Nie wiem jak wy to widzicie, ale ludzie, którzy tworzą dla was w internecie, mają swoje życie także poza kamerą, czy wyświetlanym tekstem. Nie mogę zatem stwierdzić, będąc stuprocentowo szczera, że "wszystko będzie dobrze", że każda podjęta w tym nowym roku decyzja będzie rzetelna i niesamowita w swoich skutkach. Nie mogę również powiedzieć, że nie boję się najbliższych miesięcy. Jednak wszystko zależy od podejścia, kochany czytelniku. Bo jeśli założysz sobie, że coś zakończy się porażką, to masz świętą rację, ale powodem tego nie będzie twoja nieudolność a niewiara w siebie. 
Chcesz coś zrobić? Masz marzenie? Zrób to! Spełnij je!
Ja na przykład nie cierpię swoich naturalnych włosów. Możesz teraz pomyśleć, że determinuje mnie nuda albo wydarzenia z mojego prywatnego życia, że potrzebuję odmiany, żeby się dobrze czuć... i pewnie będziesz miał rację, ale ja siebie nie ograniczam. Dlatego dokładnie 4 dni temu ścięłam włosy na całkiem krótko i przefarbowałam je na jasny blond (nie wrzucę jeszcze zdjęcia, bo muszę iść na drugą fazę farbowania, żeby uzyskać platynę, a nie biało-żółty). Zapewne przefarbuje się jeszcze 10 razy, może na różowo, może na czerwono, może zrobię sobie tatuaż albo tunel i co z tego? Mam czas, ale jest go szalenie mało. Chcę żyć. 

Teraz przejdziemy do fazy planów na ten rok, bo wydaje mi się, że zrozumiałeś już co chciałam Ci przekazać - moje plany biorą się z gigantycznej potrzeby bycia sobą i wyrażania siebie. Chcę je spełniać, żebym w przypadku, jeśli potrąciłby mnie samochód za dwa czy trzy tygodnie, mogła pomyśleć "Przynajmniej próbowałam. Byłam wolna i robiłam to, co chciałam." Ważne jest jeszcze jedno: wolność, wolnością, ale należy pamiętać, że nasza wolność miesza się z wolnością innych, na którą nie wolno nastawać.

1.Zdać maturę. 
Nie wiem na jakie studia pójdę, a jeśli wybiorę kierunek, który mi się nie spodoba, zawsze mogę go zmienić. Gdybym jednak nie zdała matury zamyka mi to ogrom dróg rozwoju - od studiów począwszy po pracę, którą może w przyszłości będę wykonywać, a która sprawiałaby mi radość. Stąd temu celowi podporządkowanych jest wiele innych, bo nie zniosłabym stania w miejscu.

2.Rozwinąć bloga i kanał.
Czy żałuję, że zrobiłam przerwę w nagrywaniu filmików? Nie. Tak jak mówiłam wcześniej, przez kilka najbliższych miesięcy nauka, czytanie lektur, powtarzanie słówek i mnóstwo innych pierdółek związanych z maturą jest ważniejsze od tego małego cudu, którego udało mi się dokonać w zeszłym roku. To nie znaczy, że was nie uwielbiam, że nie uwielbiam swojego bloga i kanału, bo to były kroki milowe w mojej drodze do otwierania się i spełniania siebie, dlatego na pewno do tego wrócę. Bloga nawet nie mam zamiaru rzucać. Notki tutaj będą pojawiały się sporadycznie, ale jednak. Póki co, raczej będę się trzymać obranej początkowo tematyki, ale stopniowo wszystko na kanale i blogu ulegnie zmianie. Nie porzucam tematyki książek, po prostu dodaję do niej też inne, bo jeśli to mój kanał, mój blog, moja droga wyrażania siebie, niech będzie w 100% moja - a ja nie składam się tylko z pasji do czytania. Zawsze gdy coś robię, coś co ma trafić do większej grupy ludzi, staram się by coś to przekazywało... i to chcę uzyskać na moim kanale i blogu. Chcę by były one nie tylko rozrywką, ale też przekazem wartości. Do tego chcę, by były w najlepszej jakości, a jak na razie nie mam do tego ani sprzętu, ani oprogramowania, ale dla was się postaram, spokojnie.

3.Skończyć książkę.
Mówię tylko o części pisemnej. NaNoWriMo udowodniło mi, że przy systematycznej pracy potrafię naprawdę wiele, więc chcę ją skończyć treściowo i dać sobie czas, aby odetchnąć od moich bohaterów, po czym ją zredagować. Jeśli chcecie wiedzieć - tak, zamierzam ją rozsyłać do wydawnictw. Nie wiem czy od razu, bo pewnie sama redakcja zajmie kupę czasu (jak czasem czytam początek to chce mi się płakać nad moim stylem sprzed 2 lat), ale zamierzam chociaż spróbować. Jest pewna osoba, która wierzy we mnie w tym względzie już 11 lat i chciałabym wręczyć jej moje wydane dzieło póki obie mamy jeszcze czas.

4.Przeczytać więcej niż w zeszłym roku.
W 2015 udało mi się przeczytać 52 książki. Nie jest to jakiś powalający wynik, ale i tak jestem z niego dumna, bo to był zdecydowanie rok kryzysów czytelniczych. Ten miesiąc jednak zaczął się wyjątkowo dobrze i choć w najbliższym czasie pewnie przytłoczą mnie lektury, postaram się przeczytać jak najwięcej nowych pozycji. Nie chcę jednak bez przerwy czytać tego, co popularne, dobrze mi z tym, gdy sama sobie wybieram książki. 

5.Pojechać za granicę.
Marzy mi się Londyn, Paryż albo Nowy Jork, ale wystarczyłaby nawet szalona wycieczka na Słowację ze znajomymi. Po prostu nowe miejsce.

6.Zrobić sobie tatuaż.
Tu pojawia się problem wolności drugiego człowieka. Moja mama ma blokadę przed tego typu rzeczami. Nie chcę jej postawić przed faktem dokonanym, bo to bardzo egoistyczne z mojej strony, dlatego staram się ją przygotować. Być może poczekam, aż będzie gotowa i zrobię go dopiero w przyszłym roku? Nie ograniczam się, ale myślę o ludziach których kocham - jest różnica między rozsądkiem a egoizmem.

7.Znaleźć głupią, ale zadziwiająco przyjemną pracę.
Myślę o czymś co raczej nie jest uznawane za marzenie; jak praca w sklepie czy czymś takim. Na razie w tym względzie chodzi mi po głowie Starbucks, któraś z małych krakowskich kawiarenek, do których często wpadam, Dziórawy Kocioł (który serdecznie polecam potterheads! Więcej info tu: accio!), mało znane księgarenki albo wielki Empik czy Matras - z pozoru zwyczajne, dorywcze prace, ale dla mnie coś niezwykle magicznego, w czym mogę odnaleźć odrobinę siebie.

8.Wciąż się przełamywać.
Przekonywać do rzeczy, których się boję. Poznawać nowych ludzi, tryskać optymizmem i przeć cały czas do przodu. Może się zakochać? Może pójść na koncert? Może skoczyć na bungee? Czytać książki, o których myślałam, że nigdy się nie tknę? Czy zrobić ten cholerny tatuaż, bo tego też się boję, naszpikowana informacjami jakie to niebywale nieodpowiedzialne (*rubbish!*). Po prostu żyć pełną parą. Uwierzcie mi, że świadomość, że zmarnowało się 3 lata życia jest tak ogromnym kopalem w dupala, że pozwala przełamywać nawet najgorsze czarne humory i nastroje klęski. 

Jeśli wpadnie mi do głowy coś jeszcze, na pewno dam wam znać.
Cały cel tego posta był taki, żebyście nie bali się zmian, planów, celów, czy to podejmowanych w Nowy Rok, czy w jakikolwiek inny dzień tego świeżutkiego, pysznego 2016. Ja w was wierzę i z autopsji wiem, że wszystko się da. Wystarczy tylko chcieć i pracować nad tym.
A jakie są wasze postanowienia? Plany?
Wiem, że o książkach było dziś mało, ale nie długo pojawią się recenzje i może jakoś w bardziej odległej przyszłości, jakiś mały tag? Czas pokaże. O ile w ogóle go będę mieć...
Szczęśliwego Nowego Roku, niech Moc będzie z wami i takie tam.
Pa!