sobota, 27 lutego 2016

PODSUMOWANIE LUTEGO | 2016


Luty już prawie za nami.
Czy wy też nie możecie uwierzyć jak czas szybko leci? Wydaje mi się, że ledwie chwilę temu miałam studniówkę, przed paroma dniami byłam chora i spędzałam każdą wolną chwilę ze Scottem i Stilesem ("Teen Wolf"), a tak naprawdę od tych wydarzeń minęło już kilka tygodni, natomiast matura coraz bliżej!

Ten miesiąc, jak widzicie, pod względem wyników czytelniczych jest znacznie słabszy niż poprzedni. Nie jestem jednak rozczarowana. Byłam pewna, że w lutym złapie mnie kryzys po przeczytaniu tak dużej ilości książek w styczniu, ale nie dałam mu się i jestem z tego dumna. 

[Źródło]

 "Chłopcy. W skrócie" Jakub Ćwiek - Miesiąc zaczęłam od audiobooka (słuchowiska), który stanowi dodatek do serii Jakuba Ćwieka "Chłopcy". Ten półgodzinny twór  to kawał świetnej rozrywki. Krótkie opowiadanie to opis przygody Kędziora i Milczka na Skrócie, w którą przez przypadek zostaje wciągnięta zakochana parka. Głosy są świetnie dobrane, choć ja osobiście wyobrażałam je sobie nieco inaczej. Polecam serdecznie fanom serii, ale jednak radzę zostawić go sobie na "deser" po zakończeniu wszystkich tomów - idealnie się wtedy sprawdza! Ocena: 8/10 


[Źródło]

"Ostatnie życzenie" Andrzej Sapkowski - Geralta z Rivii poznałam w wakacje przed trzecią gimnazjum i było to moje pierwsze, a może nawet patriotycznie powiem, że najlepsze jak do tej pory, spotkanie z high fantasy. Cudownie było wrócić do przygód niepokornego, gburowatego wojownika, o włosach białych jak śnieg, zwłaszcza, że wbrew większości fanów, ja osobiście wolę początkowe dwa zbiory opowiadań od samej wiedźmińskiej sagi. Jednak i opowiadania i sagę bardzo serdecznie wam polecam, zwłaszcza jeśli lubicie literaturę pełną przygód, burzliwych walk i wielkich emocji. Ocena: 9/10


"Podaruj mi miłość" zebrane przez Stephanie Perkins - Piękna okładka, zimowe klimaty i miłość wylewająca się wprost z kartek tej powieści... Może to był nie ten moment, może nie miałam nastroju, a może zbyt szybko czytałam tę pozycję i nie pozwoliłam "dojrzeć" treści tych opowiadań w sobie, przemyśleć wszystkiego, w każdym razie nie porwało, nie zaskoczyło. Niektóre z tych opowiadań naprawdę są piękne - choćby to, autorstwa Rainbow Rowell, czy Davida Levithana, ale są też takie, przy których naprawdę ręce opadają. Trudnością jest też to, że tych opowiadań jest aż dwanaście - dwanaście różnych fabuł, dwanaście różnych stylów pisania. Ledwo się wbijesz i od razu musisz robić to od nowa. Polecam dla perełek, które można tam znaleźć i dla fanów opowiadań. Ocena: 7/10


[Źródło]
"Tarcza Arwernów", "Asteriks na Igrzyskach Olimpijskich" Rene Goscinny, Albert Uderzo - Komiksy o Astriksie i Obeliksie towarzyszą mi już od prawie sześciu lat. Uwielbiam tych dwóch wspaniałych przyjaciół, ich przygody, a przede wszystkim humor, który panuje na kartach komiksów. Grafika nigdy nie zawodzi, a z każdego albumu można wyciągnąć jakiś morał. Mądra, zabawna rozrywka dla dzieci i trochę starszych (ale wciąż dzieci). Ponadto powstała adaptacja komiksu "(...)na Igrzyskach Olimpijskich", a ja byłam szczerze zdziwiona, że jest ona aż tak wierna. Właściwie dodano tylko wątek romantyczny, Brutusa i balangę na końcu. Tu mała porada: zanim powiecie, że ten film jest najgorszy z serii adaptacji, obejrzyjcie go po francusku, z napisami - to polskie tłumaczenie zabija świetny francuski humor, poza tym wg mnie akurat w tym filmie fatalnie dobrano głosy do dubbingu. Jeśli jednak macie zastrzeżenia do produkcji, ponieważ brakuje w niej Christiana Claviera, to wspomnę tylko, że on dostał propozycję uczestniczenia w niej, ale zrezygnował z dwóch powodów: po pierwsze, nie chciał być kojarzony z postacią Asteriksa, po drugie miał już typową francuską tuszę, a jak wiadomo, Asteriks do szczególnie otyłych nie należał. Dajcie więc szansę Clovisowi Cornillacowi, bo on również świetnie się w tej roli sprawdza. Polecam wam więc "Asterixa na Olimpiadzie" ale jak już mówiłam w oryginale - to świetny przykład francuskiej komedii.


Przeczytałam także około 100 str "Miecza Shannary" Terry'ego Brooksa i mniej więcej tyle samo "Lalki" Bolesława Prusa

Wynik może nie jest powalający, ale obecnie w ramach przygotowań do matury i tak mam niewiele wolnego czasu. Liczę, że nadrobię to tuż po egzaminach. Również z tego powodu posty mogą pojawiać się nieco rzadziej.

A jak wyglądają wasze podsumowania tego miesiąca? Czytaliście którąś z tych pozycji? Co o nich myślicie?

Jeszcze jedno! Czy znacie jakieś powieści z tłem historycznym, w których występuje romans pomiędzy dziewczyną a wojskowym? Najchętniej Marines! Zależy mi na klimacie II Wojny Światowej, ale może być też coś bardziej współczesnego.

No już, koniec!
Pa! 

sobota, 20 lutego 2016

Ambicja czy przekombinowanie? - czyli recenzja filmu "Ave, Cezar!"

[Źródło]

Niektórzy zapewne wiedzą, inni nie, ale drugą moją pasją, poza książkami, jest film. Uwierzcie mi, że za każdym razem, gdy mam kryzys czytelniczy, najprawdopodobniej masowo oglądam produkcje, które już od jakiegoś czasu zaprzątały moje myśli. 
Jeśli jednak miałabym wskazać moment, który zapoczątkował moje zainteresowanie tym, co się kryje za obrazem, który jest nam sprzedawany w kinie, najprawdopodobniej padłoby na obserwację ewolucji gry aktorskiej Channinga Tatuma na przestrzeni całej jego filmografii. Stąd zapewne mój sentyment do tego aktora i konsekwentne oglądanie każdej premiery, w której występuje. Tak znalazłam się na "Ave, Cezar!".

Trudno tu stworzyć jakikolwiek zarys fabuły, bo film jest bardzo bogaty w różne wątki. Niemniej jednak głównym bohaterem jest Eddie Mannix (Josh Brolin) - zarządca wytwórni filmowej Capitol Pictures - i sekrety jego pracy. Mannix musi sobie bowiem poradzić z porwaniem wielkiej gwiazdy jednej z największych produkcji swej wytwórni, zatuszować nieślubną ciążę, czy ze słodkiego chłopaczka z westernów zrobić wysublimowanego amanta. Wszystko to okraszone spojrzeniem na kino lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych dwudziestego wieku od tyłu - jak nagrywano filmy? Jak wyglądały ekipy? Skąd brano aktorów czy statystów? Oraz jak głęboko wśród filmowców siedziała prasa i bloki plotkarskie? Tego możecie dowiedzieć się z tego filmu. 

Nieznajomość filmów braci Coen to prawdziwa hańba dla kogoś, kto uważa się za kinomana. Mają oni bowiem na koncie kilka Oscarów, które nie są raczej przyznawane za ładne oczy. Tworzą niezwykły duet, ponieważ już od dzieciństwa interesowali się kinem, a tuż po szkole średniej zaczęli tworzyć pierwsze poważne scenariusze. Drogę do kariery otworzyła im komedia "Raising Arizona", a pierwszego Oscara otrzymali za obraz "Fargo". Najsłynniejszą ich produkcją jest film "To nie jest kraj dla starych ludzi" - prawdziwa uczta filmowa. Czy "Ave, Cezar!" podzieli sukces swoich poprzedników? 

Na początku muszę powiedzieć, że nie jest to absolutnie film dla wszystkich. "Ave, Cezar!" to przedstawiciel kina ambitnego, bez wybuchów, strzelanin, czy mocno naszpikowanych seksem romansów. W zamian za to oferuje nam jednak wspaniałą satyrę na tzw. "Złoty wiek Hollywood", powrót do motywów i klimatu filmów z tamtego okresu, zaskakującą intrygę, która przełamuje atmosferę powagi, oraz kwintesencję sztuki, jaką jest gra aktorska. 

Fabuła filmu jest wartka, kolejne wątki zmieniają się jak w kalejdoskopie, więc od widza wymaga się uwagi. Intryga, która została stworzona wokół porwania Bairda Whitlocka (George Clooney), głównej gwiazdy produkcji "Ave, Cezar!" (nie, to nie pomyłka, mamy tu do czynienia z filmem w filmie, o tym samym tytule), jest doskonale wyważona i stanowi pewien punkt przełamania, dowód, że ta produkcja to tylko satyra z ziarnkiem prawdy, jak działało wtedy Hollywood.  Kontakty z prasą, którą tu reprezentują komiczne bliźniaczki Thacker (Tilda Swinton) wypadają jako przezabawne targi i negocjacje. Montaż filmu jawi się jako śmiertelne zagrożenie. Mistrzostwem jest również scena musicalowa, w której banda marynarzy rozpacza nad brakiem panienek na morzu, śpiewając, tańcząc na stołach i stepując - takiej sceny nie powstydziłby się nawet Gene Kelley ("Deszczowa piosenka"). Mogę więc spokojnie powiedzieć, że fani inteligentnego humoru i kina tamtych lat będą się świetnie bawić. 

  
[Źródło]
Temat, na który również muszę zwrócić uwagę to gra aktorska. Film był głównie reklamowany na tej podstawie i dlatego należałoby wymierzyć zwiastunowi sprawiedliwość... Prawda jest taka, że gdyby nawet ten film obedrzeć ze świetnej oprawy (o której za chwilę), trochę sknocić scenariusz i umniejszyć zabawności fabuły, można by na niego iść tylko i wyłącznie dla gry aktorskiej. Na ekranie przewijają się bowiem takie sławy jak George Clooney, Ralph Fiennes, Scarlet Johansson, Tilda Swinton, czy Channing Tatum i daję słowo, dają z siebie wszystko co mają najlepsze. Każdy szczegół jest tutaj dopracowany! Mimika, sposoby poruszania się, konkretne tonowanie danych kwestii... postacie przekonują nas, są ludźmi z krwi i kości - nieidealnymi, czasem nierozsądnymi, o przeróżnych poglądach i celach w życiu. Mnie osobiście zachwycił Alden Ehrenreich, którego w tym filmie poznałam po raz pierwszy i już zdecydowałam, że będę śledzić jego karierę, bo przekonał mnie tak bardzo, że byłabym w stanie przysiąc; gdyby wsadzono go do "Bonanzy", nikt nie zauważyłby różnicy - idealny chłopiec, który przypadkowo trafił do westernów. Nie omieszkam również wspomnieć o panu, dla którego poszłam na ten film (kiedyś poświęcę mu osobny post), jak dla mnie sprawdził się doskonale w odgrywanej roli, która była dosyć złożona, zaskoczył mnie tak dobrym, musicalowym głosem... a to jak stepuje! Klękajcie narody!

[Źródło]

[Źródło]
Nadmienię również, że jestem pod ogromnym wrażeniem całego tzw. "backstage'u", Niesamowity jest dobór muzyki, która towarzyszy nam zwłaszcza wśród scen monologów narratora. Zachowuje ona klimat połowy dwudziestego wieku, mimo, że ma w sobie odrobinę ze współczesności. Jeśli ktoś chciałby ją prześledzić po obejrzanym filmie zapraszam do playlisty na spotify: "Hail, Ceasar!" Soundtrack. Kostiumy zarówno te filmowe, jak i odpowiadające czasom, w których miejsce ma akcja są bardzo kolorowe i przyjemnie rozświetlają z gruntu poważną tematykę, każdy z nich doskonale pasuje do sytuacji oraz pozwala uwierzyć w prawdziwość wydarzeń. Tę samą sytuację mamy z miejscem: przeważająca większość wydarzeń dzieje się w wytwórni; wszystkie studia, scenografie do "powstających filmów" są dopracowane tak dobrze, jakby rzeczywiście wszystkie te produkcje miały miejsce. Trudno dopatrzeć się jakichkolwiek niedoróbek: czy to w domu Mannixa, w miejscu, do którego trafia porwany Whitlock, czy jak już wspominałam w samej wytwórni. Wizja jest tak piękna, że nie mamy wrażenia sztuczności, od pierwszych chwil cofamy się prawie sześćdziesiąt lat wstecz i pozostajemy w tym klimacie aż do samego końca.

Jako ciekawostkę mogę dodać, że nieco podobny pomysł do tego, który bracia Coen mieli na film w filmie pt. "Ave, Cezar!", naprawdę doszedł do skutku i pojawi się w kinach w 2016 r. Nazywa się "Zmartwychwstały" i po więcej informacji możecie kliknąć TUTAJ. Również głównym bohaterem jest rzymski centurion, niewierzący, który w miarę kolejnych zderzeń z wiarą w Chrystusa jako Syna Bożego tę wiarę uzyskuje. Może to być interesująca produkcja.

"Ave, Cezar!" nie ciągnie się i nie dłuży, zmusza widza do śledzenia kolejnych wydarzeń, do zastanowienia się nad tak dobrze znanym stwierdzeniem: "TAKICH filmów już się nie robi", "TAKICH aktorów już nie ma". Prawda jest taka, że nie robi się TAKICH filmów, bo nigdy ich się nie robiło, nie ma już TAKICH aktorów, bo nigdy ich nie było - jedyne co się zmieniło to, to, że teraz mówi się głośno o rzeczach, o których wtedy nie śmiano pisnąć słowem, bo "nie wypadało", a dziennikarze zrobili się pazerni na wysokie łapówki, tyle. 
Polecam amatorom dobrego, ambitnego kina, fanom najbardziej znanych produkcji "Złotego wieku Hollywood" oraz tym, którzy tak jak ja, śledzą kariery głośnych nazwisk, które występują w tej produkcji, choćby po to, żeby zobaczyć jak dobrze potrafią grać. 
    
OCENA: 8/10



Dajcie znać czy wybieracie się na "Ave, Cezar!"? Co myślicie o tej produkcji, jeśli już ją obejrzeliście? Czy zachęciła was ta recenzja i czy w ogóle się podobała, bo to moja pierwsza taka przygoda. Chcecie więcej?

Na dziś to tyle, do napisania!
Pa!

czwartek, 18 lutego 2016

"Chłopcy 4. Największa z przygód" Jakub Ćwiek

[Źródło]


UWAGA! Jeśli nie czytałeś jeszcze trzech poprzednich tomów tej serii, to serdecznie zapraszam do nadrobienia tego, bo inaczej nie wiesz co tracisz! Więc hopsaj do TEJ recenzji i przekonaj się, czy sam chcesz zapoznać się z niesamowitym światem przygód Piotrusia Pana Chłopcami!

Tom czwarty to ostatnia część przygód niezwykłej bandy motocyklistów, która jest jakoś podejrzanie połączona z bajką o Piotrusiu Panie. Niektórzy z Chłopców odzyskali już pamięć, nad innymi Dzwoneczek dopiero pracuje. Musi powstać plan - plan pokonania samego Piotrusia, który powrócił zakłócać ich spokój po latach rozłąki. Czy naszym bohaterom się to uda? Czy snuta przez lata intryga Cienia nie jest zbyt gęsta by się z niej wydostać? 

Nie wiem dlaczego tak długo zwlekałam z napisaniem tej recenzji. Książkę skończyłam czytać ponad dwa tygodnie temu, ale kiedy moje palce zwisały nad klawiaturą nie mogło się z nich wydobyć żadne wirtualne słowo. Być może po prostu nie ma dobrych słów, by pożegnać się z tą serią? Być może tak bardzo nie chcę tego robić, że uważałam, że jeśli nie napiszę recenzji, to tak, jakbym wciąż nie skończyła jednej z największych swoich przygód? Nie wiem. 

Jeżeli czytaliście wcześniejsze posty, wiecie, że do poprzednich dwóch tomów nastawiona byłam dość buntowniczo. Po pięknym pierwszym, nastąpił bowiem drugi, który opierał się na samym rozbawieniu czytelnika, a zaraz po nim trzeci, który rozrywał trzewia i odbierał wszelką nadzieję. Jednak czwarty... tak, czwarty wszystko wyjaśnia. Czwarty wszystko rekompensuje.

Mamy tu wszystko: wartką akcję; kiedy nasi przyjaciele próbują się wspólnie odnaleźć w tym nowym życiu, które stworzył dla nich Cień, kiedy planują i wreszcie wykonują swój plan w bardzo spektakularny, acz nieco brutalny sposób; chwile wzruszeń, nagłe zwroty akcji i zaskakujące zakończenie, po którym opada szczęka, a kobiety nie mogą nastarczyć z chusteczkami - nie dlatego, że było tak złe, nad pięknem literatury współczesnej też się płacze.

W tym tomie najlepiej widać jak na przestrzeni czasu i wszystkich przygód nasi bohaterowie ulegli przemianom - ewoluowali. Zmieniają się charaktery, a postaci... dojrzewają (?), jednak nie w ten sztywny i poważny sposób, znany nam ze sposobu siedzenia i twardości spojrzenia pań recepcjonistek w Urzędzie Miasta, czy szpitali, które świadczą usługi NFZ, ale w sposób bardzo naturalny, a wręcz... fajny. Jak sama mam się starzeć, to chcę to zrobić właśnie w taki sposób: nigdy nie zatracić siebie i swoich przekonań. 

Czytając "Największą z przygód" nasunęła mi się taka refleksja: seria "Chłopcy" jest trochę jak dojrzewanie. Jednak dojrzewanie zdrowe, pełne magii, ideałów i bez zapominania, że kiedyś było się dzieckiem. Pierwszy tom ma przypomnieć czytelnikowi właśnie o tym dziecku, które wciąż w nim żyje, o dziecięcej radości i zabawie, o tym, że nigdy nie wolno tego zatracić. Drugi to dziecko trochę starsze: które chce się bawić, nie zważając na konsekwencje, które wciąż myśli, że brak mu wolności i tej wolności szuka. Tom trzeci to nastolatek - bunt i zapomnienie, bo każdy z nas kiedyś to przeżywał... kiedy nie pasowało mu obecne życie, zasypywały go tysiące głupich problemów, które w tamtym momencie wydają się nie do pokonania, kiedy ma wrażenie, że świat, rodzice, odbierają mu wszystko i dlatego szuka ucieczki... jednak każdy w jakimś momencie się z tego budzi i myśli sobie "O Boooże, jaki ja byłem głupi". I wtedy wkracza tom czwarty: dorosłość. Jest to ścieżka, która już całkowicie zależy od nas, a w tym tomie znajdziecie idealny sposób jak zachować tę radość, wolność i swoisty bunt - jak zachować siebie, a jednocześnie stać się odpowiedzialnym, dorosłym obywatelem.
Aby to łatwiej zrozumieć jeszcze raz szczerze polecam czytanie posłowia, dedykacji - to słowa autora przemawiają tam do was, nie moje i żadnego, innego recenzenta, ale samego autora, a on - tak mi się wydaje - chyba jednak wie co pisał.

Seria "Chłopcy" wywarła na mnie ogromne wrażenie i polecam ją każdemu, kto lubi fantastykę, czy re-opowiadania znanych bajek. Uwierzcie mi, że "rzucanie mięsem" i seks da się przeżyć, nawet najwrażliwsi sobie z tym poradzą, a to co możecie otrzymać na koniec zrekompensuje wam wszystkie wzdychania i kręcenia głową nad kulturą osobistą Chłopców. 

PS Panie Ćwiek, tak łatwo się mnie Pan nie pozbędzie! Już nie długo "Kłamca" i cała reszta Pana książek zagości w mojej biblioteczce! 

PPS Polecam wam również bardzo serdecznie słuchowisko pt. "Chłopcy. W skrócie", jest to świetne uzupełnienie dla całej serii - zabawne i doskonale oddziałujące na wyobraźnię! Ponadto możecie usłyszeć tam takie znane głosy jak: Arkadiusz Jakóbik, Dawid Ogrodnik, Julia Kamińska czy Jacek Rozenek. Bardzo przyjemna, zaledwie półgodzinna rozrywka.

[Źródło]
 Czy ktoś jeszcze chce dołączyć do postanowienia przeczytania wszystkich dzieł zebranych tego Pana?
Zresztą nawet jeśli nie... czytaliście serie "Chłopcy"? Co o niej myślicie i jak podobało wam się zakończenie? Zapraszam do komentowania i dzielenia się opiniami - wszystkie chętnie przeczytam!

Za udostępnienie książki do recenzji dziękuję wydawnictwu SQN.


niedziela, 14 lutego 2016

#Rainbowthon 2016 | Kompletna porażka

Dobry wieczór!
Minął nam cały tydzień.
Tydzień, w którego trakcie miałam osiągnąć apogeum czytania! Zostać mistrzem sprintów literackich oraz wyjść na szczyty swoich możliwości czytelniczych!
No, miałam. To, że nie wyszło to już inna sprawa.

Wspominałam kiedyś, że jestem beznadziejna w planowaniu czytania? Wyszło więc na moje, bo z sześciu książek przeczytałam PÓŁ. Nie, to nie błąd, oczy was nie zawodzą ani nie zaplątała się tam jakaś herezja - w ciągu rainbowthonu przeczytałam PÓŁ książki. Ta książka zwie się "Podaruj mi miłość" i jest uroczym zbiorem opowiadań o miłości.

To nie było tak, że ta pozycja ukradła mi jakąkolwiek chęć do czytania swoją okropnością. Wręcz przeciwnie - dotąd przeczytane opowiadania dość mi się podobały, jedne bardziej, inne mniej, ale jednak. Myślę że na tak słaby wynik złożyło się kilka czynników: cały tydzień prawie nie ruszałam się z łóżka, bo rozchorowałam się od stresu, a jakoś w tym wolnym czasie nie ciągnęło mnie do książek - moje serce skradł serial "Teen wolf" i  to właśnie jemu poświęciłam dwa tysiące czterysta trzydzieści minut swojego życia. Zapewne wspomnę jeszcze o nim w jakimś poście.

Tu nie ma co się rozgadywać - poległam na całej linii.
Ale zawsze możecie pomyśleć tak - okej, jej się nie udało, więc to że ja też nie ukończyłem swojego maratonu czytelniczego czy jakiegoś tam innego celu nie jest takie straszne - wtedy siedzimy już w tym oboje i nie jest nam tak smutno!

Nie wiem czy wiecie, ale wybiło dziesięć tysięcy wyświetleń bloga, więc zapewne w ciągu najbliższych dni pojawi się jakiś konkurs z tej okazji.
Dajcie znać czy braliście udział w rainbowthonie lub 7ReadUpie i jakie były wasze wyniki oraz czy w ogóle lubicie takie maratony czytelnicze, czy widzicie w nich sens - bardzo chętnie o tym poczytam.

A na dzisiejszy wieczór to tyle. Mam zamiar skończyć "Podaruj mi...", ale nie jestem pewna czy mi się to uda. Trzymajcie się ciepło!
Pa!

sobota, 6 lutego 2016

#Rainbowthon 2016 | TBR


Dzień dobry!
W ten piękny (dla mnie studniówkowy!) dzień chcę was poinformować, zawiadomić, a nawet zaprosić do czytelniczego maratonu.
Jak zapewne zauważyliście nie brałam udziału w #7ReadUp. Po świetnym - w kwestii czytania - styczniu, potrzebowałam przerwy i w ciągu całego tego tygodnia rozleniwiłam się, chłonąc magię tylko jednej książki.
Myślę jednak, że wielu z was ogląda amerykańskiego booktube'a i może obiło wam się o uszy hasło "rainbowthon" - jest to tygodniowy maraton czytelniczy (7.02-14.02), który polega na tym, żeby grzbiety książek, które macie zamiar czytać utworzyły tęczę; czerwony, pomarańczowy, żółty, zielony, niebieski, fioletowy - 6 książek... ale, ale! Mamy też inne opcje: jeśli wolicie wybrać mniejszą liczbę książek, grzbiety 2 powinny mieć po 2 kolory z tęczy; np. żółty i niebieski, zielony i czerwony, a pozostałe 2 - resztę, co daje nam - 4 książki, ostatnią możliwością jest wybór 6 książek o grzbietach w tym samym kolorze, należącym do tęczy. Więcej informacji znajdziecie w filmiku RileyMarie TUTAJ.
Serdecznie więc zapraszam tych, którzy nie zdecydowali się na #7ReadUp, czy zdecydowali się, a mają ochotę na powtórkę albo chcą po prostu zwiększyć wydajność swojego czytelnictwa do dołączenia do mnie w tym tygodniu!
Bardzo zależy mi również, żebyście dali mi znać w komentarzach czy chcecie, żebym pisała krótkie posty podsumowujące każdy dzień maratonu, czy jeden duży post podsumowujący cały tydzień, czy może mam nagrywać krótkie vlogi, zmontować je i dodać do posta podsumowującego...? Powiedzcie też czy bierzecie udział i dołączacie do mnie w tych "trudnych" chwilach? 

Przejdźmy zatem do tematu TBR'u.
Ja wybrałam opcję trzecią, ponieważ lustrując swój regał oraz tablet i poszukując książek do tego maratonu, szukałam takich pozycji, które naprawdę chcę przeczytać, żeby nagle po 3 dniach nie złapał mnie kryzys i żebym się nie poddała. Zatem wszystkie moje książki mają grzbiety w kolorze niebieskim. Jest ich 6. 



1. "Podaruj mi miłość" - zbiór opowiadań 12 autorów, stworzony przez Stephanie Perkins - wszystkie opowiadania kręcą się wokół Świąt Bożego Narodzenia i, z tego co wiem, wokół miłości. Zapowiada się bardzo przyjemna, klimatyczna lektura do czytania pod kocem z parującą herbatką!
2. "Eragon" Christopher Paolini - dla niektórych może być ciekawostką, że wciąż nie spotkałam się z historią chłopca, w którego ręce wpadło smocze jajo, ale choć cała seria stoi na mojej półce już od prawie dwóch lat, dopiero teraz nabrałam ochoty na high fantasy.  
3. "Na nieznanych wodach" Tim Powers - powieść o piratach, na podstawie której powstała 4 części "Piratów z Karaibów". Choć wiem, że nie uświadczę tam niezastąpionego Jacka Sparrowa, to liczę, że rozwinie się w niej wątek romantyczny, który w filmie mnie kompletnie zauroczył (Sam Claflin!).
4. "Gwiezdny pył" Neil Gaiman - w wersji okładkowej jaką posiadam na tablecie co prawda nie ma niebieskiego grzbietu, ale w wersji filmowej, lub nowszej wydawnictwa MAG już tak. Kompletnie zakochałam się w zwiastunie filmu ponad rok temu, ale postanowiłam najpierw przeczytać książkę - po wielu trudach wreszcie ją mam i nie mogę się doczekać!
5. "The deal" (Układ) Elle Kennedy - poza tym, że prawdopodobnie zostanę zamordowana, jeżeli nie przeczytam tej książki, zachęcił mnie do niej hokej, który ja naprawdę lubię, a podobno odgrywa znaczącą rolę w powieści. Romansidło a la New czy Young Adult. Czekam na przystojnego głównego bohatera! (Grzbiet jest co prawda srebrny, ale tytuł na nim jest napisany niebieską czcionką!)
6. "Zanim się pojawiłeś" Jojo Moyes - po wypłynięciu do sieci zwiastunu ekranizacji z Samem Claflinem (on chyba opanował mój rainbowthon) w roli głównej, chyba wszyscy postanowili przeczytać to cudo. Nieco poważniejszy romans z chorobą w tle. Myślę, że zostawię go sobie na koniec, żeby móc poprzeżywać. 

Grzbiety wszystkich książek, które mam w formie elektronicznej sprawdziłam w internecie, żeby na pewno nie oszukiwać.
Osobiście nie sądzę, żeby udało mi się przeczytać całą 6 - gdzieś tam w podświadomości mam 4, które naprawdę chcę przeczytać, a jeśli pozostałych 2 nie uda mi się ukończyć, to przejdą po prostu na następny tydzień. 

To wszystko na dziś, czekam na wasze komentarze z odpowiedziami na moje pytania, a jeśli wiecie, że bierzecie udział, to podrzućcie swoje TBR'y - bardzo chętnie je zobaczę!
A teraz idę się robić na bóstwo,
Bayo!       

wtorek, 2 lutego 2016

ULUBIEŃCY STYCZNIA | 2016

Witam, dzień dobry, cześć i czołem!

Najwyższy czas na to, aby zobaczyć szczupaka od innej strony <czyżby od ogona?!> i poznać troszkę inne jego zainteresowania. W tego typu postach będę pisać o TOP 5 filmach, grach, jedzeniu, youtuberach... ogólnie WSZYSTKIM, co w jakiś sposób mnie zainteresowało, czy poruszyło oraz, czym bardzo chciałabym się z wami podzielić! Zaznaczam jednak, że są to "rzeczy", z którymi JA ZETKNĘŁAM SIĘ W TYM MIESIĄCU, a nie takie, które miały w nim premierę (choć takie też się mogą zdarzyć).

So... let's get ready to rumble!!!

I. FILM

1. Stand-alone

[Źródło]
"Nienawistna ósemka" - Ósmy film wielkiego reżysera - Quentina Tarantino - twórcy takich dzieł jak "Pulp Fiction", czy "Django". "Nienawistna ósemka" to western, opowiadający historię ósemki nieznajomych, których losy połączy jedna śnieżyca. Łowcy głów, intrygi, świetne sceny akcji, a przede wszystkim gatunek-deficyt na rynku. Niesamowicie podobał mi się scenariusz, czy gra aktorska, sama scenografia oddaje klimat, a krew leje się z ekranu niesamowicie realistycznie. Humor i mądrości przeplatają się na ekranie z ohydą i zaskakującymi zwrotami akcji. Jedyny zarzut jaki mam, to prawdopodobnie ogromna miłość reżysera do scenariusza - jest on tak dobry, że aż momentami te sceny pławienia się w klimacie trwają zbyt długo i widz rozleniwia się, zapominając, że powinien śledzić akcję. 
Było to pierwsze moje spotkanie z Tarantino (zaległości szybko nadrobiłam) i absolutnie nie żałuję. Dla jednych może być zbyt krwawo, zbyt wulgarnie... dla mnie bomba! Gdybym mogła, bardzo chętnie zasiadłabym jeszcze raz w kinowym fotelu, by ponownie zanurzyć się w historii "Nienawistnej ósemki". Ocena: 8/10



2. Seria

[Źródło]
"Gwiezdne Wojny" - Pomimo tego, że lata temu zapoznałam się z wszystkimi częściami, to dopiero w styczniu tego roku, dzięki obejrzeniu wraz z przyjacielem części VII "Przebudzenie mocy" zmobilizowałam się do świadomego obejrzenia tej serii. "Gwiezdne Wojny" to siedmioczęściowa saga o przygodach Rycerzy Jedi w innej galaktyce (i nie tylko rycerzy, bo mamy tam wookie, zwykłych ludzi, a także mnóstwo przeróżnych kreatur).
Na przykładzie tych filmów można zaobserwować ewolucję kina - budowy fabuły filmu, złożoności problematyki, drogi przebytej od budowanych własnoręcznej istot - elementów scenografii - po zielone tło i efekty komputerowe. Świetna obsada każdej części, obracająca nazwiskami takimi jak Ford, czy Neeson, dopełnia tylko obrazu doskonałości tej serii. Oczywiście zdarzają się filmy mocniejsze i słabsze, ale nawet serie książkowe nie mogą być idealne.
Mnie chyba najbardziej zachwyciła pierwsza (chronologicznie powstała) trylogia, czyli: "Nowa nadzieja", "Imperium kontratakuje" oraz "Powrót Jedi", ale znowu moją ulubioną postacią jest młody Obi-Wan Kenobi, grany przez Ewana McGregora w trylogii drugiej. Jak potoczy się trzecia? Wciąż nie wiemy, ale pierwszy film był dla mnie bardzo pozytywnym zaskoczeniem. Oceny: "Mroczne widmo" 7/10, "Atak klonów" 6/10, "Zemsta Sithów" 8/10, "Nowa nadzieja" 7/10, "Imperium kontratakuje" 8/10, "Powrót Jedi" 9/10, "Przebudzenie mocy" 8/10.



II. KSIĄŻKA 

"Więzień labiryntu" James Dashner - o tym utworze wspominałam już w podsumowaniu miesiąca, do którego zapraszam serdecznie TUTAJ. Niemniej jednak wspomnę tylko, że macie tu mieszankę zachwytu nad samym autorem - jako mistrzem planowania powieści - oraz fabułą, która najpierw napina wszystkie wasze nerwy do granic możliwości, a potem wyrywa serce, płuca i wszystkie trzewia, po czym niemiłosiernie je depcze. Polecam gorąco! Ocena: 8/10





III. SERIAL

[Źródło]
"Teen Wolf" - Często wam powtarzam, że żadna ze mnie serialowa dziewczyna. Brakuje mi systematyczności oglądania i dość szybko się nudzę, lub robię dłuuuugie przerwy pomiędzy sezonami. Ten serial jednak mnie wciągnął i nie sądzę, bym szybko go odpuściła. "Teen Wolf" to historia Scotta i jego przyjaciół, który skutkiem dziwnego ugryzienia staje się wilkołakiem. Co wyróżnia ten serial, to gra aktorska, która, w większości serialów dla młodzieży, leży i kwiczy. Tu aktorzy naprawdę się starają, nie są sztuczni, nie unoszą się w jakimś pseudo-patosie. Dzięki temu serial nabiera realizmu, który przepleciony z paranormal fantasy daje świetny efekt. Jestem dopiero po pierwszym sezonie, więc nie wiem na razie zbyt dużo, ale póki co, gorąco polecam, choćby dla pięknych męskich sześciopaków pokazywanych tam dość często!

IV. YOUTUBER


Nie chodzi absolutnie o JDabrowsky, bo z tym panem trochę się już znam, ale o nową serię na jego kanale (niestety nie mogę się dokopać do pierwszego filmu). JDabrowsky przechodzi grę "Until Dawn", jak dotąd seria posiada 8 odcinków, każdy od 20 do 40 minut.  Przygodówka w konwencji horroru, z gatunku "gracz decyduje", w której każdy wybór ma wpływ na dalszy przebieg akcji. "Until Dawn" opowiada historię grupki znajomych, którzy na wyjeździe do zimowej rezydencji w jednym roku doprowadzają do tragedii, a w następnym zbierają się w tym samym miejscu, by "zapomnieć". Owo zapomnienie jednak raczej nie będzie im dane... Sama gra niesamowicie wciąga, a komentarze Janka są pełne humoru. Przyjemne do oglądania zwłaszcza dla tych, którzy nie mieli styczności z tego typu grami, bądź nie wiedzą, czy w taki gatunek zainwestować.

V. MIEJSCE

[Źródło]

Do wszystkich fanów Harry'ego Pottera! Oto nasze osobiste przejście na Pokątną!
Dziórawy Kocioł to kawiarenka znajdująca się przy ul. Grodzkiej w Krakowie, ale uwaga! Jest skrzętnie ukryta przed mugolami, jak i oryginalny "Kocioł", więc trzeba wytężać wzrok za znakami i czarodziejami. Obecnie wskoczyła na pierwsze miejsce wśród moich ulubionych kawiarnii w Krakowie, ma niesamowity klimat, który pomalutku się rozrasta; możemy bowiem zjeść i wypić na Peronie 9 i 3/4 lub w Pokoju Wspólnym. A co możemy skonsumować? Słynne kremowe piwo (bezalkoholowe - knajpka przyjazna niepełnoletnim fanom Pottera), sok dyniowy, kawę dyniową, herbaty, kawy, ciastka i ciasteczka (np. Bezgłowego Sir Nicka), wszystko to przy dźwiękach świetnej playlisty - niezwiązanej tylko z serią "Harry Potter" - a także wśród gier, bo i w planszówki, można sobie w Kotle pocisnąć. Serdecznie polecam i liczę, że was tam zobaczę!
Jeśli chcesz się dowiedzieć więcej kliknij TUTAJ.

Na dziś to wszystko. Dajcie znać co myślicie o wspomnianych produkcjach - czy oglądaliście je? Czytaliście? Zamierzacie? Byliście już w Kotle? I jak wasze wrażenia?  

Czekam na komentarze, i żegnam!
Niech moc będzie z wami!