czwartek, 4 czerwca 2015

"Pryncypium" Melissa Darwood

[Źródło]

Witam serdecznie,
Dziś nówka, nóweczka wydana dopiero co, w poprzednim miesiącu. Co prawda tylko w wersji e-booka, ale za to można ją sobie ZA DARMO stąd: [KLIK].

I tak jak w sposobie wydania tej książki są plusy i minusy, tak w jej treści znajdziemy to samo. 

"Pryncypium" to opowieść o dwójce młodych ludzi. 
Ona - biedna studentka, pochodząca ze wsi, zarabiająca na utrzymanie siebie i rodziny, aż przesycona zwyczajnością. 
On - obrzydliwie bogaty właściciel firmy, z taką ilością jadu w sobie, że można by nim wytruć całe miasto. Cham, prostak, zdecydowanie zbyt pewny siebie. Ale także... niezwykły. Posiada pewną nadzwyczajną umiejętność, ale musi za nią srogo płacić.
Jak łatwo się domyślić; ich drogi krzyżują się powodując ciąg zaskakujących wydarzeń, zmiany w samych bohaterach i sporo dość smacznie podanej akcji. 

No to sobie poopisywaliśmy.
Ja po przeczytaniu tej książki mam bardzo mieszane uczucia, które postaram się wam jakoś ładnie i zgrabnie przedstawić. 

Przede wszystkim miejscem akcji jest Polska, walutą: złoty, bohaterowie mają polskie imiona itd. itp. To nie jest minus. Jednak ja sama, czytając głównie (choć nie zawsze) autorów zagranicznych - tak, pani Melissa na 98% jest Polką - czuję niesmak do polskich imion w książkach. Jestem patriotką, naprawdę lubię nasz kraj, ale jakoś polskość w książkach mnie drażni i długo muszę się przyzwyczajać, żeby ją zaakceptować. W tej powieści jest podana nienachalnie, więc dość szybko da się do niej przywyknąć i przestaje przeszkadzać.

Plusy powieści:
  • Największym pozytywnym zaskoczeniem dla mnie był nowatorski pomysł na watek fantastyczny. Niestety nie mogę wam wyjaśnić na czym on dokładnie polega, ponieważ zepsułabym wam całą rozrywkę - w powieści z biegiem akcji dostajemy strzępy informacji, które dopiero gdzieś około połowy historii ułożą nam się w piękną całość.
    Osobiście, nigdzie wcześniej nie spotkałam się z taką ideą "nadludzi". Zoltan (protagonista) jest laufrem, a jego zdolności mają coś wspólnego z Nomen człowieka - więcej nie powiem, czytajcie sami!
  • Dynamiczni bohaterowie. Niestety pozytywnym zaskoczeniem jest tu tylko Zoltan, bo to on przechodzi przemianę na kartach powieści. Przemianę dobrze skonstruowaną, dobrze poprowadzoną, mającą sens i właściwie przemiana ta, robi z niego jeszcze lepszego bohatera.
  • Do ok. 120 str. powieść można uznać za naprawdę bardzo dobrą; akcja się rozwija, jest zachowany ciąg przyczynowo-skutkowy, każda informacja zawarta w tekście jest ważna, żeby zrozumieć kolejne wydarzenia. Ponadto do wyżej wymienionego momentu książka wciąga do tego stopnia, że absolutnie nie można jej odłożyć, bo wciąż myśli się co będzie dalej... są zwroty akcji no i w ogóle jest super fajnie, tralalala, bum, cyk, cyk!
I moje pozytywne opinie kończą się wraz z momentem przekroczenia połowy książki...
Minusy:
  • Po ok. 120 str. akcja przyspiesza. I nie mówię tutaj o tym, że wydarzenia są bardziej ekscytujące i jest w nich więcej emocji... nic z tych rzeczy. Po prostu pomiędzy kolejnymi wydarzeniami nie ma przerw albo są one ujęte w 2-3 zdaniach. Od tego momentu ma się wrażenie, jakby autorka chciała jak najszybciej zakończyć książkę i wsadziła do niej wszystkie pomysły myśląc: "A masz czytelniku, nachap się!", tyle, że robi się z tego bezsensowny szmelc, bo czytelnik naprawdę potrzebuje tych kilku chwil "postoju", inaczej te BARDZO WAŻNE WYDARZENIA zaczynają go męczyć i nudzić i tak było ze mną. UWAGA SPOILER - JEŚLI NIE CHCESZ GO CZYTAĆ PRZEJDŹ DO NASTĘPNEGO PUNKTU! Działa to tak źle, że kiedy pewna postać umarła, nawet nie zapłakałam (a to się bardzo rzadko zdarza u mnie, kiedy jakaś postać umiera, no chyba, że jej nienawidziłam), spłynęło to po mnie jak po kaczce. 
  • Wcześniej wspomniana przemiana bohaterów. O ile w wypadku Zoltana jest świetna, o tyle w przypadku Anieli (protagonistka), jest dramatyczna. Na początku powieści ta bohaterka nawet mi się podobała (nie przeczytacie takich słów często!), potrafiła się odgryźć, miała własne zdanie, poglądy których broniła, ale od połowy książki zmienia się w ten typ bohaterek, którego ja nie znoszę! Robi sceny, dramatyzuje, rozłazi się i jeszcze do tego (O ZGROZO!) staje się celem wszystkiego złego do tego stopnia, że Zoltan, który, przypominam, jest GŁÓWNYM BOHATEREM, staje się wręcz postacią epizodyczną, która tylko ciągle musi tę laskę ratować. W pewnym momencie myślałam, że rzucę tą książką.
  • Epilog. Zakończenie powieści nie jest złe. Gdyby nie to, że poprzedzone jest tym chorym tempem akcji, to właściwie ratowałoby całą historię. Ale ogólnie po przeczytaniu go, ma się takie całkiem przyjemne wrażenie i myśl, że może przeczytanie tej książki nie było stratą czasu. Tyle, że potem jest epilog. Który jest potwornie niepotrzebny i psuje wszystko co niepopsute.
    To tak, jakby ktoś dał ci ciastko, a gdy już je zjesz i jesteś całkiem zadowolony, ten ktoś mówi ci, że ta brązowa masa, o której myślałeś, że jest czekoladą, wcale tą czekoladą nie była tylko... no, jednym z produktów ludzkiego trawienia.
    Bez sensu. Niepotrzebnie. Nie mam pojęcia po co. 
Teraz mogę już podsumować. 
Nie mam pojęcia, czy mogę wam tę książkę polecić, czy raczej stanowczo odradzić. Nie każdy z was ma taki sam gust jak ja. Może dodam jeszcze, że na LC ta książka dostała ode mnie 6/10, czyli dało się znieść, ale o mało nie wrzuciłam cię do kibla. To coś znaczy, bo niewypowiedzianie rzadko jakaś książka dostaje ode mnie 6... zazwyczaj staram się dostrzec jak najwięcej pozytywów, ale tu one ledwo, ledwo przeważają szalę.
Sami zdecydujcie czy chcecie się zagłębić w ten świat. Ma on swoje dobre i złe strony.
A jeśli chcielibyście zobaczyć moje emocje, miny i różne inne na temat tej książki, tak bardziej na żywo, to proszę bardzo:



CZYTAJCIE, KOMENTUJCIE I PODAJCIE DALEJ!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz