sobota, 30 stycznia 2016

PODSUMOWANIE STYCZNIA | 2016

Witam was, moi kochani, bardzo serdecznie!
Już za dwa dni uczniowie małopolskiego, świętokrzyskiego, wielkopolskiego, lubuskiego i kujawsko-pomorskiego (w tym ja) wrócą do szkół a cała reszta będzie albo zaczynać, albo gotować się do własnych ferii #farciarze. Co jednak ten powrót oznacza? Nie... nie chodzi o to, że do matury zostały trzy miesiące... w poniedziałek rozpoczyna się luty, a to oznacza tylko jedno - najwyższy czas podsumować miesiąc!
Nie mogę jednak uraczyć was w tym poście oryginalnym zdjęciem mojego stosika, ponieważ mój pokój obecnie wygląda tak:



Oficjalnie weszłam w posiadanie drugiego regału, ale jako, że nie wszystkie książki jeszcze do mnie wróciły, to te spokojnie czekają na ułożenie. Zwłaszcza, że czeka je jeszcze odkurzanie.

W związku z tym będę dodawać zwyczajne zdjęcia okładek, a ponieważ wynik tego miesiąca jest przerażająco dobry - przejdźmy do meritum.

W TYM MIESIĄCU PRZECZYTAŁAM 13 KSIĄŻEK!

Nie wiem, czy wzięło się to z takiej ilości dni wolnych, czy może od tego, że w ciągu ostatnich tygodni uciekałam w książki od własnego życia, nie ma w tym jednak krzty kłamstwa, czy przechwałek - ten rok zaczął się dla mnie wspaniale czytelniczo, udało mi się przeczytać kilka naprawdę świetnych kawałków literatury, więc nie przedłużając - zaczynajmy!

[Źródło]
 "Przypadki Callie i Kaydena", "Ocalenie Callie i Kaydena" Jessica Sorensen - to pierwsze książki, z którymi zetknęłam się w tym roku. Historia mówi o dwójce nastolatków. Każde z nich ma swój mroczny sekret, a mogą sobie z nimi poradzić tylko razem. Książki są wciągające, bardzo przyjemnie mi się je czytało. Nie jest to może jakieś wielkie dzieło literatury, ale bardzo przyjemna lektura o miłości i przeszkodach jakie może pokonać. + 10 pkt za postacie drugoplanowe - przyjaciela geja i innego - twardziela. I te piękne okładki! Ocena: 7/10, 7/10

[Źródło]

"Utrata", "Toxic", "Fearless", "Wstyd" Rachel Van Dyken - do tej serii mam mieszane uczucia. Pierwsze dwie części oraz nowelka podobały mi się niesamowicie, natomiast "Wstyd" kompletnie mi nie podszedł, chyba był dla mnie zbyt psychodeliczny... chociaż, gdyby w tej książce przeczytać sam epilog - dla mnie bomba! Seria opowiada trzy różne historie miłosne kolejnych członków paczki przyjaciół. Każda z nich jest niezwykle romantyczna, każda skupia się na innej "stronie" miłości; bezgraniczności, poświęceniu czy nawet toksyczności. Jak dla mnie relacje rozwijały się ciut za szybko, ale pierwsze dwa tomy doprowadziły mnie do łez, więc mogę to uznać za rekompensatę. Ocena: 8/10, 8/10, 9/10, 6/10

[Źródło]

"W śnieżną noc" - Maureen Johnson, John Green, Laureen Myracle - wreszcie tej zimy udało mi się zabrać za ten niezwykle klimatyczny zbiór opowiadań, z niezwykle klimatyczną okładką (w której się zakochałam!). "W śnieżną noc" to zbiór trzech opowiadań o miłości, których czas akcji skupia się wokół Świąt Bożego Narodzenia. Mnie osobiście zaraz po przeczytaniu książki najbardziej podobało się opowiadanie pani Johnson, ale po upływie pewnego czasu, stwierdzam, że z głowy nie może mi wyjść jednak historia Johna Greena. Trudno się dziwić, w końcu jest jednym z moich ulubionych autorów. Cały zbiór niesamowicie mi się spodobał, czytałam go nawet w momencie, kiedy padał śnieg, więc już w ogóle - spełnienie marzeń! Ocena: 7/10


[Źródło]
"Więzień labiryntu" James Dashner - ewidentnie najlepsza książka tego miesiąca! Powieść opowiada o Thomasie, chłopcu, który stracił pamięć i nagle trafia do Strefy - miejsca otoczonego ogromnymi murami labiryntu. Po jego przybyciu - życie Streferów zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni, a sam bohater staje się ważnym pionkiem w planie ucieczki. James Dashner stał się dla mnie mistrzem planowania powieści. Każdy szczegół jest ważny, każda informacja służy temu, by czytelnik czuł się jakby stał obok Thomasa, aby myślał, że to po prostu nieco inna rzeczywistość. Niezwykle podobało mi się przedstawienie świata, który poznawaliśmy razem z głównym bohaterem, a zakończenie przyprawiło mnie prawie o spazmy. Autor ma jednak przedziwną tendencję: sceny napięcia, akcji to czyste mistrzostwo świata, ale zdarza się, że momenty przestoju się dłużą.Żałuję tylko, że nie dałam sobie więcej czasu na "przeżywanie" ani podczas czytania, ani po jego zakończeniu, bo przez to kolejne książki wypadały przy "Więźniu" nieco gorzej. Ocena: 8/10

[Źródło]
[Źródło]
"Chłopcy 3. Zguba", "Chłopcy 4. Największa z przygód" Jakub Ćwiek - obecnie trudno mi wypowiedzieć się na temat tej serii. Pierwszy tom zrobił na mnie ogromne wrażenie swoją mądrością i przekazem. W mojej opinii pogrążył ją tom drugi, a na pewno nałożyło się też to, że zaczęłam czytać część trzecią i czwartą zaraz po "Więźniu labiryntu". Seria opowiada o Piotrusiu Panie, Dzwoneczku i Zagubionych chłopcach gangu motocyklowym i jego przygodach. Właściwie przedziwnym gangu, który ma coś wspólnego z podejrzanym proszkiem i płynami, które powodują zapomnienie. Wgłębiając się w nią możemy przypomnieć sobie dziecko, którym byliśmy i które właściwie, wciąż w nas jest. "Zguba" była całkiem niezła, choć męcząca, bo odebrała wszystkich bohaterów, w których się zakochałam i pokazała ich w zupełnie innej kreacji, której się nie spodziewałam. "Największą z przygód" wciąż czytam, ale na razie jedyne co wzbudza we mnie emocje to powolne odzyskiwanie tego, co utracone. Jeśli tak dalej pójdzie, być może osiągnie poziom pierwszego tomu. Ocena: 7/10, (brak) 

[Źródło]
[Źródło]
Oraz trzy lektury: "Ferdydurke" Witold Gombrowicz, "Antygona" Sofokles", "Makbet" William Szekspir. Ogromne wrażenie wywarła na mnie pierwsza z wyżej wymienionych, wydaje mi się, że zrozumiałam autora, jak pragnął wolności od zasad i konwenansów, jak próbował wyzbyć się wszechobecnej formy i masek nadawanych ludziom przez ludzi. Nie osiągnął co prawda tego co zamierzał, bo albo uznawano go za wariata, albo za prekursora, jednak być może pisał tę powieść dla ludzi takich jak ja i być może ucieszyłby się z choć jednej osoby, która nie nadała mu przez tę powieść "gęby". Szekspir to Szekspir, nie ma co się rozpisywać - klasa sama w sobie, choć jest to chyba najsłabsze z jego dzieł, z którymi się zapoznałam, brakowało mi chyba klimatu w całej tej intrydze, dlatego nie do końca mnie przekonała. Wreszcie króciutka "Antygona", która mnie nie zachwyciła, ale też nie rozczarowała, przyjemnie było się przenieść w czasy starożytnej Grecji.

[Źródło]
To już wszystkie książki, jakie miałam wam do pokazania. Tegoroczny styczeń to chyba mój rekord, a zdecydowanie jest nim odkąd prowadzę bloga i kanał. 

A co wy przeczytaliście w tym miesiącu? Dajcie też znać co myślicie o książkach które ja przeczytałam - czytaliście już? Chcecie przeczytać? Co o nich sądzicie?

Ja natomiast wracam do mojego nowiutkiego regału, który pewnie pomalutku będzie się zapełniał.
Pa!

wtorek, 26 stycznia 2016

"Chłopcy 3. Zguba" Jakub Ćwiek

[Źródło]
Dziś znów książkowo.
Szanowni państwo wracamy do autora, który wywraca cały mój świat i jeszcze się z tego śmieje. 

Zanim jednak wskoczymy znów do realiów Chłopców, dwa słowa od prowadzącego.
Pozostanę przy podsumowaniach miesiąca (styczniowe już niedługo!), choć nie wiem, czy będę je łączyć z book haulami - wydaje mi się, że zrobię jeden duży, gdy wrócę na kanał. Jednak ponieważ obiecywałam, że powolutku będą zachodzić zmiany - już od tego miesiąca pojawią się ULUBIEŃCY, czyli seria, w której będę sobie mogła ponawijać o serialach, filmach, wydarzeniach kulturalnych, a nawet jedzeniu (!) czy kosmetykach. Mam nadzieję, że pod koniec tygodnia pojawi się również pierwszy post stricte filmowy. Zobaczymy.

A wracając do głównego tematu... Kochany czytelniku, jeśli wciąż nie zapoznałeś się z pierwszymi dwoma tomami serii Jakuba Ćwieka to natychmiast cofnij się do pierwszej recenzji (klik!) i dopiero gdy przeczytasz dwie poprzednie części, masz pełne prawo tu wrócić. Spinaj poślady i czytaj! Natomiast tych, którzy mają już rozpoczętą tę przygodę, zapraszam na recenzję "Zguby".

Wszystko legło w gruzach. Dzwoneczek balansuje na granicy śmierci, a gdy wraca do żywych - budzi się w nie swoim życiu. Zresztą nie tylko ona - Chłopcy nie są już Chłopcami, a w układance ich przygód pojawia się nowy element. Element, który może zmienić wszystko. Intryga i jej konsekwencje przetaczają się przez strony tej powieści, stawiając przed czytelnikiem wciąż to samo pytanie - czy już przegraliśmy?

Piszę tą recenzję zaledwie parę minut po zakończeniu czytania tej powieści, więc jeżeli wedrą się do niej nutki chaosu to przepraszam serdecznie. 

Na początek odniosę się do poprzedniego tomu. Jak mogliście zauważyć, oceniłam go niżej i odczytałam jako czystą rozrywkę bez żadnego przekazu, nijak mającą się do kunsztu i niuansu pierwszej części. Dopiero po przeczytaniu trójki, mogę to wreszcie zrozumieć. Autor położył fundament - każdym kolejnym opowiadaniem rozkochiwał nas w swoich postaciach, pokazywał humor, dziecinność i bezpretensjonalność, byśmy zarówno starali się je zrozumieć, jak i po prostu dobrze się przy nich bawili. Dlaczego? Ponieważ trójka nam to odbiera. 

Podczas czytania każde kolejne słowo zadawało mi ból, rozrywało mi trzewia. Przysięgam, że przez dwieście stron miałam ochotę rzucać tą książką. I nie dlatego, że była badziewiem, nudą, czy czara mojej wyrozumiałości wobec przekleństw się przeważyła - co to, to nie! Bolało, bo odebrano mi postacie, w których tak bardzo się zakochałam, a postanowiono mnie w zupełnie nowej sytuacji... w której nie mogłam zrobić nic, aby im pomóc. Już po "Raz" poczułam się tak, jakby ktoś dał mi w twarz, a przez cały rozdział "Dwa" płakałam i to chyba mówi samo przez się, bo ja nie płaczę, gdy coś nie poruszy mnie naprawdę głęboko.
Zabieg jaki zastosował autor jest przerażająco... dobry. (Co nie zmienia faktu, że go za to nienawidzę.) Mimo tego, że chcemy spalić tę książkę, rzucać nią i udawać, że wcale jej nie ma, wciąż do niej powracamy, naiwnie licząc, że przecież musi skończyć się dobrze. Czy tak się stanie? Musicie przekonać się sami. 

Fabuła tej powieści różni się nieco od jej poprzedniczek. Nie mamy tu bowiem zbioru opowiadań, a konkretną historię, która ciągnie się przez sześć rozdziałów + epilog, przedstawianą z różnych punktów widzenia. Akcję natomiast można porównać do dobrej przejażdżki motorem - czasem pędzimy jak szaleni, by potem na chwilę zwolnić, porozkoszować się widokiem. Te momenty, kiedy tak naprawdę tylko "płyniemy", zamiast szarżować, są jak kopniaki w brzuch - mocne i najdłużej pozostawiają po sobie nieprzyjemne efekty, ale uwierzcie mi, że warto. Zakończenie wiele wam wynagrodzi, choć zapewne pozostawi was, tak jak i mnie, z rozdziawioną szczęką i rozpaczliwym: "Ale co dalej?!"

Postaci jak zawsze świetne, zadziorne, czasem do bólu mroczne i tak ma być! 
Ostrzegam jednak, jak zawsze, że przemoc, przekleństwa i seks trochę się wylewają z tych 300 stron, więc wrażliwym radzę się zastanowić. 

Muszę jeszcze dodać parę słów o dedykacji i posłowiu. Czytajcie to ludzie! To pozwoli wam zobaczyć o wiele więcej niż całkiem niezłą reinterpretację opowieści o Piotrusiu Panie. O wiele więcej. 

Podsumowując, tak naprawdę wciąż piszę o tej serii i zachęcam was do niej, bo Jakub Ćwiek robi z nami rzecz niemożliwą - poprzez tę (czasami chorą) mocną, pełną akcji i przygód powieść włącza w nas dzieciaka, o którym nawet osiemnastolatkowie już czasem zapominają, przytłoczeni trudem dorosłości. Ten dzieciak właśnie pozwala nam inaczej spojrzeć na życie. Dorosłość jest do dupy, a jeśli wciąż się nie zgadzasz - przeczytaj, pogadamy.

Czytaliście "Chłopców"? Co o nich sądzicie? 
Za udostępnienie książki do recenzji dziękuję wydawnictwu SQN.  

[Źródło]

wtorek, 19 stycznia 2016

Piszemy?


Wydaje mi się, że jestem wstrętna skoro męczę was tak tym tematem, ale z drugiej strony słyszałam kiedyś, że każdy kto tak naprawdę zakochał się w książkach, chciał chociaż raz w życiu napisać własną. Wierząc w to, publikuję dzisiejszy post.



[Źródło]
O ile ktoś z was śledzi też mój kanał ma świadomość, że w ubiegłym roku brałam udział w czymś, co nazywa się pięknie: "National November Writing Month", potocznie "NaNoWriMo". Akcja ta polegała na napisaniu 50 000 słów własnej powieści w ciągu 30 dni. Brzmi jak szaleństwo? Uwierzcie mi, że nim jest.
Obiecywałam filmik z podsumowaniem, z odpowiedziami na pytania dotyczące powieści itd. itp. ale oczywiście, jak to z moimi planami bywa, nie wypaliło.
Zacznijmy od tego, że przez pierwsze dwa tygodnie było naprawdę dobrze: napisałam 15 000 słów, moja powieść, którą tworzę już od dwóch lat, skoczyła z kopyta do przodu i wreszcie mogłam nadać jej trochę romantyzmu.
Potem fiasko. Kompletna porażka. Na całej linii.
W mojej szkole jestem, a właściwie na tym etapie - byłam, reżyserem teatru amatorskiego. W połowie listopada mieliśmy premierę, potem inne przedstawienia... wciąż próby i próby, a moje myśli nie obracały się wokół niczego innego, tylko teatru.
Albo możliwe, że po prostu się tłumaczę. Istnieje też taka opcja, że to wina mojego lenistwa i słomianego zapału.
W każdym razie POLEGŁAM.
I od listopada do wczoraj moja powieść stała w miejscu. Zresztą ona często ma takie przestoje. Przed listopadem tknęłam ją chyba w marcu.
Myślę, że każdy z nas, początkujących pisarzy, ma taki moment, kiedy braknie weny, kiedy pokonuje nas lenistwo albo nagle dopada nas myśl, że to wcale nie jest takie fajne jak myśleliśmy. Wtedy zostaje tylko upór. Wierzcie mi, że to pierwsza taka praca, przy której wytrwałam tak długo. Mam chyba z dziesięć całkiem niezłych początków powieści, porzuconych w okolicach dwudziestej strony. Ten utwór jest moim rekordem - osiągnął jak na razie 150 stron i wcale nie chce dać się odrzucić. 
Wydaje mi się, że to wina bohaterów. Przywiązałam się już do nich, zwłaszcza, że zaczęli mi się odrobinę wymykać spod kontroli i żyć własnym życiem. A czy nie o to chodzi? Czy zadaniem pisarza nie jest ożywić postać?

Powiedziałam: do wczoraj. I właśnie to jest po trosze celem tego postu. Niesamowicie potrzebuję się uzewnętrznić, zmotywować. Może te napisane słowa do mnie przemówią, bo w tym momencie mam ochotę walić głową w ścianę.

Kiedy mówiłam wam o mojej powieści i prosiłam o zadawanie pytań głównie interesowały was fabuła i bohaterowie. I choć uwielbiam was i niesamowicie cieszę się, że chce wam się poświęcać czas na moje gadanie... nie powiem wam zbyt wiele w tym temacie. Nie dlatego, że boję się kopiowania, bardziej z powodu tego, że przeraża mnie fakt, jak ludzie oswajają się z tym, że ktoś pisze. Stają się nieobiektywni i chcą tylko wiedzieć co będzie dalej z bohaterami, a ja mówię NIE. Jeżeli uda mi się to wydać (a nawet nie wiecie jak mi na tym zależy!), szczerze liczę, że sami pójdziecie do księgarni i zapoznacie się z moją historią.
Dziś powiem tyle, że to powieść dla młodzieży, ale raczej młodzieży starszej, bo nie wszystko co w niej zawarte jest łatwe do przełknięcia. Ponadto jej gatunek wahałby się gdzieś między YA, fantastyką a sci-fi, nie mam pojęcia gdzie by się najlepiej plasował, bo nigdy w tych całych gatunkach nie byłam dobra. I oczywiście jest przecudowny główny bohater - kto zna mnie, raczej nie powinien być zdziwiony.

Uwaga, uwaga: Szczupak zamierza skończyć książkę, w której babra się od dwóch lat w dwa i pół miesiąca.
-
-
-
-
Pośmialiście się już? Taa, ja też bym się roześmiała. 
Dlaczego?
W ciągu ostatnich kilku tygodni uświadomiono mi dość dobitnie, że życie jest niebywale krótkie.
Ostatni post poinformował was, że jest ktoś w moim życiu dla kogo nigdy nie przestałam pisać, nawet w okresie, kiedy byłam w klasie z rozszerzoną matematyką i tylko moja polonistka wierzyła, że jest we mnie dusza humanisty. To moja babcia.
Kiedy miałam 7 lat byłam u niej na wakacjach, ona spytała: - Kim chcesz zostać, kiedy dorośniesz, kochanie? a ja jej na to: - Pisarzem, babciu. Nie potraktowała tego niepoważnie, nie poklepała mnie po ramieniu i stwierdziła "Oczywiście, skarbie", podsuwając mi ciasteczka. Złapała mnie za rękę, posadziła przed komputerem, włączyła Worda 2000 i kazała pisać wszystko co zechcę.   
Jeżeli wydam książkę, będzie ona dedykowana jej, choć ona sama nie lubi takich "zabili go i uciekł", jak pięknie określa fantastykę. 
Dlatego chcę spiąć dupę i to skończyć, dać temu przerwę, przeredagować (bo jak patrzę na te pierwsze fragmenty to zbiera mi się na płacz. Boże, czy ja wtedy postanowiłam sobie, że będę niekonwencjonalna i zapomnę o stylistyce, czy jak?!) i we wrześniu najpóźniej rozesłać do wydawnictw. Możliwe, że mnie nie wydadzą. Możliwe, że stwierdzą "Ten podlotek nie ma nawet dwudziestki, tego się nie opłaca czytać... a w ogóle, to takiej fantastyki w wersji polskiej nikt nie kupi". Może. Ale jeśli nie spróbuję, nie dowiem się. Zaczęłam się bać, że w pewnym momencie może mi zabraknąć czasu, by pokazać babci ten utwór w piękniej okładce i z logo jakiegoś wydawnictwa, więc nie poddam się tak łatwo.

Tyle, że jestem sobą. Pracuję drugi dzień i już mam kryzys, bo dzisiejsza scena wyszła jak naciągnięte, męskie gacie i to z dziurami. Muszę ją jutro napisać od nowa albo posiedzę jeszcze pośród ciemnej nocy i poczekam aż wróci do mnie umiejętność pisania, bo chyba wzięła i spieprzyła. Czy serio tak trudno pisać o miłości?

Jeżeli chcecie dołączcie do mnie. Jeżeli wciąż macie na dyskach niedokończone powieści otwórzcie je i zróbcie postanowienie: do końca marca cię skończę! Jeśli nawet nie dla wydawnictwa, to dla siebie, żeby mieć świadomość ukończenia pracy. Piszcie w komentarzach co sądzicie o całym tym wynurzeniu, czy dołączacie, czy sami coś tworzycie. Pełna wolność wypowiedzi!

Ja idę zrobić sobie coś do picia, schować się w obszernej bluzie brata i wpatrywać się w tę, głupią pustą kartę, która śmieje się ze mnie. Zamierzam nakazać jej się zamknąć - po prostu zatopię ją słowami. Chyba, że nie przyjdzie mi do głowy żaden pomysł innego przedstawienia tej sceny. Wtedy pójdę spać, co też brzmi całkiem nieźle.
Bajo :* I powodzenia! Nie poddawajcie się! 

środa, 13 stycznia 2016

"Nowy rok, nowa ja!" czyli tandetne hasła, refleksje i plany, plany, plany...

[Obraz nie należy do mnie, znajdziesz go tu!]

Witam po przerwie,
Na wstępie powiem, że ten post nie będzie opierał się tylko na książkach. Będzie mocno w stylu #typowejagaty #typowegoszczupaka, a więc najpierw trochę poleje się głębokich frazesów, potem dopiero dojdziemy do konkretów, a wśród nich również - książek. Cierpliwości!

Rok 2015 to dla mnie czas zmian, wykrystalizowania samej siebie i własnych poglądów, odcięcia się od życia przeszłością (którego raczej nie polecam), odważnych czynów oraz mnóstwa innych fajnych rzeczy. Może to nie było najlepsze 365 dni mojego życia, a nawet żywię nadzieję na to, bo jest jeszcze mnóstwo rzeczy do osiągnięcia, do sprawienia, by życie stało się lepsze, do osiągnięcia braku żalu w ostatnich godzinach życia - chcę mieć świadomość, że zrobiłam mnóstwo cudownych głupot, które mogłam zrobić i absolutnie niczego nie żałuję, nie odpuściłam sobie z powodu jakichś blokad. 

Z takim podejściem podchodzę do życia w 2016. Nie wiem jak wy to widzicie, ale ludzie, którzy tworzą dla was w internecie, mają swoje życie także poza kamerą, czy wyświetlanym tekstem. Nie mogę zatem stwierdzić, będąc stuprocentowo szczera, że "wszystko będzie dobrze", że każda podjęta w tym nowym roku decyzja będzie rzetelna i niesamowita w swoich skutkach. Nie mogę również powiedzieć, że nie boję się najbliższych miesięcy. Jednak wszystko zależy od podejścia, kochany czytelniku. Bo jeśli założysz sobie, że coś zakończy się porażką, to masz świętą rację, ale powodem tego nie będzie twoja nieudolność a niewiara w siebie. 
Chcesz coś zrobić? Masz marzenie? Zrób to! Spełnij je!
Ja na przykład nie cierpię swoich naturalnych włosów. Możesz teraz pomyśleć, że determinuje mnie nuda albo wydarzenia z mojego prywatnego życia, że potrzebuję odmiany, żeby się dobrze czuć... i pewnie będziesz miał rację, ale ja siebie nie ograniczam. Dlatego dokładnie 4 dni temu ścięłam włosy na całkiem krótko i przefarbowałam je na jasny blond (nie wrzucę jeszcze zdjęcia, bo muszę iść na drugą fazę farbowania, żeby uzyskać platynę, a nie biało-żółty). Zapewne przefarbuje się jeszcze 10 razy, może na różowo, może na czerwono, może zrobię sobie tatuaż albo tunel i co z tego? Mam czas, ale jest go szalenie mało. Chcę żyć. 

Teraz przejdziemy do fazy planów na ten rok, bo wydaje mi się, że zrozumiałeś już co chciałam Ci przekazać - moje plany biorą się z gigantycznej potrzeby bycia sobą i wyrażania siebie. Chcę je spełniać, żebym w przypadku, jeśli potrąciłby mnie samochód za dwa czy trzy tygodnie, mogła pomyśleć "Przynajmniej próbowałam. Byłam wolna i robiłam to, co chciałam." Ważne jest jeszcze jedno: wolność, wolnością, ale należy pamiętać, że nasza wolność miesza się z wolnością innych, na którą nie wolno nastawać.

1.Zdać maturę. 
Nie wiem na jakie studia pójdę, a jeśli wybiorę kierunek, który mi się nie spodoba, zawsze mogę go zmienić. Gdybym jednak nie zdała matury zamyka mi to ogrom dróg rozwoju - od studiów począwszy po pracę, którą może w przyszłości będę wykonywać, a która sprawiałaby mi radość. Stąd temu celowi podporządkowanych jest wiele innych, bo nie zniosłabym stania w miejscu.

2.Rozwinąć bloga i kanał.
Czy żałuję, że zrobiłam przerwę w nagrywaniu filmików? Nie. Tak jak mówiłam wcześniej, przez kilka najbliższych miesięcy nauka, czytanie lektur, powtarzanie słówek i mnóstwo innych pierdółek związanych z maturą jest ważniejsze od tego małego cudu, którego udało mi się dokonać w zeszłym roku. To nie znaczy, że was nie uwielbiam, że nie uwielbiam swojego bloga i kanału, bo to były kroki milowe w mojej drodze do otwierania się i spełniania siebie, dlatego na pewno do tego wrócę. Bloga nawet nie mam zamiaru rzucać. Notki tutaj będą pojawiały się sporadycznie, ale jednak. Póki co, raczej będę się trzymać obranej początkowo tematyki, ale stopniowo wszystko na kanale i blogu ulegnie zmianie. Nie porzucam tematyki książek, po prostu dodaję do niej też inne, bo jeśli to mój kanał, mój blog, moja droga wyrażania siebie, niech będzie w 100% moja - a ja nie składam się tylko z pasji do czytania. Zawsze gdy coś robię, coś co ma trafić do większej grupy ludzi, staram się by coś to przekazywało... i to chcę uzyskać na moim kanale i blogu. Chcę by były one nie tylko rozrywką, ale też przekazem wartości. Do tego chcę, by były w najlepszej jakości, a jak na razie nie mam do tego ani sprzętu, ani oprogramowania, ale dla was się postaram, spokojnie.

3.Skończyć książkę.
Mówię tylko o części pisemnej. NaNoWriMo udowodniło mi, że przy systematycznej pracy potrafię naprawdę wiele, więc chcę ją skończyć treściowo i dać sobie czas, aby odetchnąć od moich bohaterów, po czym ją zredagować. Jeśli chcecie wiedzieć - tak, zamierzam ją rozsyłać do wydawnictw. Nie wiem czy od razu, bo pewnie sama redakcja zajmie kupę czasu (jak czasem czytam początek to chce mi się płakać nad moim stylem sprzed 2 lat), ale zamierzam chociaż spróbować. Jest pewna osoba, która wierzy we mnie w tym względzie już 11 lat i chciałabym wręczyć jej moje wydane dzieło póki obie mamy jeszcze czas.

4.Przeczytać więcej niż w zeszłym roku.
W 2015 udało mi się przeczytać 52 książki. Nie jest to jakiś powalający wynik, ale i tak jestem z niego dumna, bo to był zdecydowanie rok kryzysów czytelniczych. Ten miesiąc jednak zaczął się wyjątkowo dobrze i choć w najbliższym czasie pewnie przytłoczą mnie lektury, postaram się przeczytać jak najwięcej nowych pozycji. Nie chcę jednak bez przerwy czytać tego, co popularne, dobrze mi z tym, gdy sama sobie wybieram książki. 

5.Pojechać za granicę.
Marzy mi się Londyn, Paryż albo Nowy Jork, ale wystarczyłaby nawet szalona wycieczka na Słowację ze znajomymi. Po prostu nowe miejsce.

6.Zrobić sobie tatuaż.
Tu pojawia się problem wolności drugiego człowieka. Moja mama ma blokadę przed tego typu rzeczami. Nie chcę jej postawić przed faktem dokonanym, bo to bardzo egoistyczne z mojej strony, dlatego staram się ją przygotować. Być może poczekam, aż będzie gotowa i zrobię go dopiero w przyszłym roku? Nie ograniczam się, ale myślę o ludziach których kocham - jest różnica między rozsądkiem a egoizmem.

7.Znaleźć głupią, ale zadziwiająco przyjemną pracę.
Myślę o czymś co raczej nie jest uznawane za marzenie; jak praca w sklepie czy czymś takim. Na razie w tym względzie chodzi mi po głowie Starbucks, któraś z małych krakowskich kawiarenek, do których często wpadam, Dziórawy Kocioł (który serdecznie polecam potterheads! Więcej info tu: accio!), mało znane księgarenki albo wielki Empik czy Matras - z pozoru zwyczajne, dorywcze prace, ale dla mnie coś niezwykle magicznego, w czym mogę odnaleźć odrobinę siebie.

8.Wciąż się przełamywać.
Przekonywać do rzeczy, których się boję. Poznawać nowych ludzi, tryskać optymizmem i przeć cały czas do przodu. Może się zakochać? Może pójść na koncert? Może skoczyć na bungee? Czytać książki, o których myślałam, że nigdy się nie tknę? Czy zrobić ten cholerny tatuaż, bo tego też się boję, naszpikowana informacjami jakie to niebywale nieodpowiedzialne (*rubbish!*). Po prostu żyć pełną parą. Uwierzcie mi, że świadomość, że zmarnowało się 3 lata życia jest tak ogromnym kopalem w dupala, że pozwala przełamywać nawet najgorsze czarne humory i nastroje klęski. 

Jeśli wpadnie mi do głowy coś jeszcze, na pewno dam wam znać.
Cały cel tego posta był taki, żebyście nie bali się zmian, planów, celów, czy to podejmowanych w Nowy Rok, czy w jakikolwiek inny dzień tego świeżutkiego, pysznego 2016. Ja w was wierzę i z autopsji wiem, że wszystko się da. Wystarczy tylko chcieć i pracować nad tym.
A jakie są wasze postanowienia? Plany?
Wiem, że o książkach było dziś mało, ale nie długo pojawią się recenzje i może jakoś w bardziej odległej przyszłości, jakiś mały tag? Czas pokaże. O ile w ogóle go będę mieć...
Szczęśliwego Nowego Roku, niech Moc będzie z wami i takie tam.
Pa!