poniedziałek, 30 listopada 2015

"Chłopcy 2. Bangarang" Jakub Ćwiek

[Źródło]
Trudno mi sklecić porządne zdanie.
Niedawno na moim kanale pojawił się filmik na temat polskich autorów, ale jestem pod ogromnym wrażeniem tego jednego, konkretnego. Panie Ćwiek, pokłony w pańską stronę!

"Chłopcy 2. Bangarang" To kontynuacja przygód niezwykłego gangu motocyklowego złożonego z kompanów Piotrusia Pana, znanych nam z powieści J.M. Barriego albo Disney'a, co kto woli.
PRZEDE WSZYSTKIM! WARNING! 
Jeśli wciąż nie przeczytałeś pierwszej części - co jest ogromnym błędem! - to zapraszam do zapoznania się z recenzją poniżej! Przeczytanie tej, bez znajomości poprzedniej części, grozi poważnymi uszczerbkami na tle spoilerów!
Tym razem Kędzior, Stalówka, Milczek, Bliźniacy i Kruszyna z Dzwoneczkiem na czele ukazują nam prawdziwy zlot motocyklowy, dzielą się myślami pana Propera, mówią o miłości rodzinnej i tym rodzaju wolności, którą można by nazwać dziecinną, a wszystko to okraszone magią i prozą życia. Pięć opowiadań i mrożący krew w żyłach epilog zamknięte na trzystu stronach i tylko czekające na czytelnika, który odpali gaz. Ale czy warto?

Mnie osobiście drugi tom podobał się nieco mniej od pierwszego. Brakowało mi  nieco tych wielkich prawd ukrytych za wulgaryzmami i seksem. Choć przyznaję, że pojawiały się, nie dominowały tu, a treść skierowana została bardziej na rozrywkę niż na przekaz. Nie uważam jednak, by to jakoś szczególnie odejmowało książce. Ot, jest inna. 

Poziom zarówno bohaterów, jak i akcji nie zmienia się. Wciąż wysoki, nie pozwala czytelnikowi oderwać oczu od tekstu. Zwroty akcji, retrospekcje, to wszystko składa się na kawał bardzo dobrej roboty, którą odwalił autor. W każdym z opowiadań podsunięta zostaje nam drobna wskazówka dla głównego wątku, ale nie martwcie się - i tak nie rozwikłacie tej tajemnicy, i tak zakończenie pozostawi was ze szczęką na wysokości kolan.

Choć ta część nie powaliła mnie tak bardzo jak jej poprzedniczka, dostaje mocne 7/10. A ja pozostaje w postanowieniu, że przeczytam wszystkie książki tego autora!

Za udostępnienie książki do recenzji dziękuję wydawnictwu SQN


Wersja filmowa recenzji:


czwartek, 29 października 2015

"Chłopcy" Jakub Ćwiek

[Źródło]

No cóż, trochę mnie tu nie było...
Prawda jest taka, że kompletnie nie mam na nic czasu, dlatego recenzje na blogu będą się pojawiać sporadycznie, ale cały czas jestem aktywna na kanale, do którego możecie się przenieść TUTAJ

"Chłopcy" to historia o gangu motocyklowym. Nie... zaraz, to bajka. Właściwie może jednak coś na kształt satyry... 
"Chłopcy" to "Chłopcy". Powieść nieprzyporządkowywalna do żadnego gatunku, jedyna w swoim rodzaju, a nawet (użyję tego wielkiego słowa) UNIWERSALNA. 
Koncept może się wydawać zabawny. Bo przecież ma być to osiem historyjek o Zagubionych Chłopcach (taaa, tych od Piotrusia Pana) i Dzwoneczku jako gangu motocyklowym. Sam opis brzmi komicznie! A jednak to nie wszystko. 
Nie ma sensu rozwodzić się nad tym, o czym są opowiadania. Mogę wam powiedzieć, że łączą się ze sobą nierozerwalnie i każde z nich jest inne. Każde ma swój niepowtarzalny klimat. Resztę odkryjcie sami. 
Jednak jeśli mam mówić o moich wrażeniach, to chyba zabraknie mi słów zachwytu... bo gdy zamknęłam tę książkę część mojej duszy chciała zapłakać, a część - umrzeć ze śmiechu. 
Na początku poproszę was o coś; nie pomijajcie przedmowy, nie pomijajcie epilogu, ani posłowia. Dzięki nim poznajecie trochę tego co się "ukrywa" pod tą książką. Macie szansę przez chwilę spotkać się z duszą i zamysłem autora, z jego poglądami i przemyśleniami, a tę powieść znacznie lepiej rozumie się, gdy spróbuje się zrozumieć samego autora. Mnie ten Pan przedmową kupił. Ja po tych pięciu stronach już byłam jego, już wiedziałam, że pokocham tę książkę, pokocham tych bohaterów, bo autor wydał mi się nadzwyczaj bliski. 
Gdy poznacie "Chłopców" będziecie pewni, że to świetna, zabawna, leciutka powiastka. Coś, przy czym wreszcie wasz mózg będzie miał szansę odpocząć, a poczucie humoru - uruchomić się. I absolutnie temu nie zaprzeczam! Bohaterowie mają niezwykły talent do puszcza mistrzowskich tekstów (zwłaszcza, gdy czytelnik jedzie tramwajem i robi wszystko, by nie wybuchnąć śmiechem na cały pojazd), stwarzają wiele przekomicznych sytuacji i to nadaje powieści tej niesamowitej lekkości, tej która pochłania czytelnika, bo on zbyt dobrze się bawi, by nie przeczytać jeszcze jednej strony. (UWAGA: Nie dotyczy osób przewrażliwionych na tematy okołoerotyczne i wulgaryzmy, które są tu używane również jako tematy do żartów.)
Ale! Dlaczego uważam, że ta powieść jest uniwersalna? Przecież z tego co napisałam przed chwilą można wywnioskować, że to jakiś całkiem fajny, ale jednak przeciętny twór. O nie! Słowo "przeciętny" byłoby tu bluźnierstwem! Ta powieść jest uniwersalna, bo tak naprawdę jest dla każdego. Jest tu tajemnica, bo czytelnik lawiruje między strzępkami wskazówek podawanymi mu co jakiś czas, jest akcja, dobre bójki, maszyny, kapka romantyzmu też się znajdzie... jednak! Jest tu też coś ukrytego bardzo głęboko... jakaś gorycz? Może refleksja? Nie umiem tego zdefiniować. To jedno z tych uczuć, przez które, gdy już zamkniesz książkę, nagle zaczynasz myśleć. Myśleć nad tym czy naprawdę jesteś wolny, czy potrafisz być szczęśliwy, czy masz w sobie jeszcze gdzieś dziecięcą radość. Radość tak czystą i niewinną, która nie jest zatruta strachem. 
Ktoś mnie kiedyś zapytał czego szukam w książkach. Odpowiedziałam, że żebym uznała książkę za dobrą musi we mnie wzbudzać emocje. Ta wzbudziła emocje, ale nie tylko... poruszyła jakąś maleńką cząstkę mojej duszy, w której wciąż jestem dzieckiem. I nie pozostaje mi nic innego jak podsumować ją jednym słowem:
KUKURYKUUUU!

ZA UDOSTĘPNIENIE KSIĄŻKI DO RECENZJI DZIĘKUJĘ WYDAWNICTWU SQN
[Źródło]

wtorek, 11 sierpnia 2015

"CR7. Maszyna" Juan Ignacio Gallardo i Miguel Luis Pereira

[Źródło]

"Dośrodkowanie... w pole karne... i gooooooool!!!"
Czy każdy z nas nie zna już tych słów na pamięć? Piłka nożna to sport przejawiający się w życiu przeciętnego Polaka od najmłodszych lat. Bo w co gra się na ogrodzie z tatą? W co gra się na pierwszych lekcjach WF-u? Jeżeli by nie patrzeć na wyniki naszej reprezentacji krajowej, można nawet rzec, że jest to sport narodowy.
I jak to w każdym sporcie: są kibice. Ci kibice mają swoje ulubione drużyny, a w tych drużynach swoich faworytów.

Szczerze powiedziawszy, jako dziecko nienawidziłam piłki nożnej. Nie rozumiałam sensu latania paru gości po murawie za okrągłą piłką, ale przede wszystkim nie rozumiałam co w tym pasjonującego. Zawsze, kiedy tata z bratem bezceremonialnie wyłączali program (czyt. bajkę), który oglądałam, BO PRZECIEŻ JEST MECZ!, ja ostentacyjnie wychodziłam z pokoju.
Przekonałam się dopiero w trzeciej gimnazjum, gdy moja koleżanka złapała fazę na ten sport. Z początku nie traktowałam tego zbyt poważnie... ale potem obejrzałyśmy jeden mecz, potem drugi i tak jakoś mnie wciągnęło. Jako, że ona wtedy ukochała sobie Chelsea Londyn i Real Madryt, dla mnie to wciąż pozostają drużyny, dla których żywię ogromny sentyment. I choć nie jestem wzorowym kibicem, bo przyznaję, że nie śledzę każdego meczu tych drużyn, ani nawet nie znam z nazwiska całej reprezentacji Realu (chodzi mi o rezerwowych), to zajmują one specjalne miejsce w moim sercu.
Gdybym miała jednak mówić o swoich ulubionych zawodnikach, bez wątpienia rzuciłabym dwa nazwiska: Sergio Ramos oraz Cristiano Ronaldo.

Biografia to trudny gatunek do recenzji. Nie ma w nim bowiem fabuły i bohaterów, na których można by się oprzeć. Jest tylko osoba, którą podziwiasz, lub wręcz przeciwnie, i garść faktów o niej.

Więc jeżeli miałabym jednym słowem określić tę książkę, powiedziałabym: CIEKAWA. I to jest to słowo, które powinno was przyciągnąć.
Biografia ta nie jest schematyczna i typowa, autorzy nie skupili się na najdziwniejszych i największych smaczkach z życia Ronaldo, czyniąc z niej dobry pokarm dla głodnych plotek fanów i antyfanów. Jej treść skupia się przede wszystkim na pokazaniu prawdziwego Ronaldo, od najmłodszych lat, aż do dzisiaj. Przedziera się przez tę zasłonę dymną z plotek i pomówień i podaje tylko informacje sprawdzone, potwierdzone przez wiele znamienitych osób, lecz robi to w sposób właśnie ciekawy - nie jest to garstka suchych faktów, ale okraszono ją wieloma anegdotkami, opisami, tak, że czyta się ją jak dobrą powieść i pochłania bardzo szybko - mnie to zajęło dwa dni. 

To na co należy zwrócić uwagę, to przede wszystkim fakt, że podane informacje są zawsze udowodnione, a to opiniami lekarzy, fizjoterapeutów, psychologów czy dietetyków, a to wypowiedziami trenerów, czy piłkarzy, którzy współpracowali z Cristiano. Nie ma tu miejsca na głupoty i niepotrzebne "lanie wody", po raz pierwszy, być może jedyny, macie szansę poznać prawdziwego CR7, bez otoczki mediów, bez kontrowersji i niedomówień. 

Autorzy jednak nie ukazują go jako ideał, co ja bardzo doceniam. Piłkarz ten, nigdy nie był i nigdy nie będzie ideałem, bo on również jest człowiekiem i ma prawo do błędów. Dlatego nie pomija się w tej książce ani jego ogromnego ego, ani zbyt wysokiej samooceny, czy arogancji, mówi się o nim takim, jaki jest, niczego nie wybielając, ale również nie przyciemniając.

Czytelnik ma również niebywałą szansę poznać motywację Ronaldo w jego postępowaniu. Ci, którzy go nie znają, zapewne z różnych przyczyn, mogą go kojarzyć albo z żelem do włosów, albo z reklamą bielizny. I co do tego: w książce można znaleźć dział: wygląd, w którym można wreszcie zrozumieć dlaczego Ronaldo tak dba o swój wygląd zewnętrzny, dlaczego zmienia fryzurę w trakcie meczu, czy z jakich powodów zrobił sobie uśmiech? Nie, to nie obsesja na swoim punkcie. Dajcie mu szansę. 

Jak już wspomniałam: biografia jest podzielona na działy. Możemy tu znaleźć: Siłę fizyczną, Psychikę, Profesjonalizm, Technikę i Wygląd. Stąd mamy szansę poznać piłkarza z każdej strony. Możemy poznać jego system wartości, ogromny wkład jaki włożył w to, kim teraz jest, czy ile poświęceń wymagało od niego życie.
Jedynym minusem jaki mogę nadmienić, to to, że w książce występuje pewna powtarzalność: gdy kilkakrotnie wymienia się np. sir Alexa Fergusona, to za każdym razem powtarza się, że był on trenerem Menchesteru United, tyle i tyle znaczył dla Ronaldo itd. Nie jest to jakiś duży problem, raczej drobnostka, do której w trakcie czytania trzeba się przyzwyczaić. 

Więc jeżeli chcecie wiedzieć co miała wspólnego czarnoskóra prababka Ronaldo z jego obecną siłą fizyczną, dlaczego wynajął psychologa, o co jego mama poprosiła Leo Messiego na rozdaniu Złotej Piłki, czy co ma wspólnego z muzyką, ta książka jest dla was. Jeżeli chcecie poznać prawdziwego Ronaldo, ta książka jest dla was.
Myślę, że czasem warto przestać oceniać po pozorach i słuchać opinii mediów, czy antyfanów, zwłaszcza jeśli chodzi o człowieka, który jest naprawdę wartościowy, i którego, ja osobiście, uważam za wzór, zwłaszcza dla młodych chłopców, którzy kiedyś zechcą zostać piłkarzami. 

Zauważcie; nie powiedziałam ani jednego złego słowa na Messiego, bo wcale źle o  nim nie myślę. Ta recenzja zawiera moje przekonania, więc bardzo bym prosiła o zachowanie dla siebie niemiłych komentarzy na temat Ronaldo.    

Zapraszam do obejrzenia recenzji filmowej (gdzie występuje w bardzo fajnej koszulce):


CZYTAJCIE, KOMENTUJCIE I PODAJCIE DALEJ!  

piątek, 7 sierpnia 2015

"Szkoła bogów" Bernard Werber

[Źródło]
Ave! - jakby powiedziano w starożytnym Rzymie...
Niestety nie wiem, jakie powitanie funkcjonowało w starożytnej Grecji, ale musiało być to coś równie wzniosłego. Zaś z wiedzy o Helladzie mogę tylko przytoczyć przysłowie: "Powróć z tarczą lub na tarczy", które, z tego co mi wiadomo, było bardzo popularne wśród spartańskich wojowników. Jeśli teraz pomyślałeś o filmie "300" - bardzo dobrze! Właśnie o tych gości mi chodziło.

Skąd ten odnoszący się do czasów p. n. e. początek? Ponieważ bez choćby nikłej wiedzy z zakresu mitologii nie wiele ta książka wam powie.

Michela Pinsona czytelnicy Bernarda Werbera powinni już znać. Dla tych, którzy jeszcze nic o nim nie wiedzą wspomnę, że ów człowiek ma już za sobą takie przygody jak posiadanie, a wręcz bycie duszą poza ciałem oraz posługę anioła. Wszystkie te wydarzenia można odnaleźć w poprzednich seriach tegoż autora. Tym razem jednak nasz bohater wznosi się poziom wyżej. Lądując na nieznanej sobie planecie, na wyspie Aeden pośrodku oceanu, ze stolicą mianującą się: Olimpia, dowiaduje się, że razem z takimi osobistościami jak Maria Curie, George Eiffel czy Edith Piaf został uczniem szkoły bogów. Czyż to nie cudowne? Chociaż... trochę traci ta informacja w oczach, gdy dowiadujesz się, że wśród stu czterdziestu czterech uczniów jest jeden takich co chce wszystkim "skrócić cierpienie" (że się tak ładnie wyrażę), potocznie zwany "bogobójcą". Kto nim jest? Czym jest sama szkoła bogów? Do czego przygotowuje i jak? Wszystkie te tematy zostaną poruszone w tej, i żadnej innej, książce.

Ostrzeżenie! Jeżeli spodziewasz się, tak jak ja, czegoś w stylu "Percy'ego Jacksona" to oboje grubo się pomyliliśmy!

Akcja powieści ma bardzo specyficzny charakter. Widać, że była doskonale przemyślana i zaplanowana, bo czasem wśród wydarzeń przewinie się dialog, który zaskoczy czytelnika, kompletnie wytrącając go z równowagi, przez co kolejne sytuacje trafiają do niego ze zdwojoną siłą. Fabuły nie można nazwać łatwą, szybką i prostą. Jest inteligentna, ma wiele zwrotów i "pułapek", ale nie postępuje zbyt szybko, nie jest wybuchowa i pełna fajerwerków. Działa w sposób znany nam z powiedzenia: "apetyt rośnie w miarę jedzenia" - początkowo tylko kusi, by dopiero po pewnym czasie, etapami, rozkręcić się co najmniej do prędkości światła.
Jeden z niewielu zarzutów mogę mieć do tej powieści, kieruję do głównych bohaterów. Niestety autor potraktował czytelnika tak, jakby ten już wszystko wiedział, czego ja - szczerze powiedziawszy - nie lubię. Przez co ów czytelnik nie ma szansy by poznać lepiej głównych bohaterów, zrozumieć ich działania i motywy. Co poniektóre cechy oraz elementy z przeszłości naszych bohaterów są oczywiście wyjaśnione, ale nieco zdawkowo, tak by dało się zrozumieć następujące po sobie wydarzenia. Jednak muszę przyznać, że ja nie zżyłam się z bohaterami, a w tym wypadku nie musiało to być nic wymagającego, bo nie dość, że w grupie głównych bohaterów przeważali mężczyźni (których ja, z reguły, bardzo lubię), to jeszcze do tego byli FRANCUZAMI! Czyli spełnienie moich marzeń. Mimo to - nieprzekonujące.
Ale nie ma co się smucić! Za protagonistów nadrabiają postacie poboczne, które pokochałam z całego serca. Bo jak tu nie pokochać jednego z braci de Montgolfier, van Gogha, czy właśnie Marii Curie, z których to postaci autor wybrał najbardziej charakterystyczne cechy i bardzo wyraziście przedstawił je używając postaci historycznych jako bohaterów? Dlatego pani Curie zdarza się marzyć o ostatnim pierwiastku, a pan Eiffel bez przerwy ma zakusy architekta i budowlańca, ale (!) nieszablonowego. Dla mnie jednak istnym cudem byli przedstawieni przez Werbera bogowie. O ile w serii o przygodach Percy'ego Jacksona (aut. Ricka Riordana) bogowie byli w jakiś sposób przerysowani, tutaj są to postacie pełne wyniosłości i kunsztu, który aż bije poprzez kartki. Odpowiadają swoim opisom z mitologii greckiej, a charakter każdego z nich odpowiada temu czym się opiekują. Są wręcz przykładem harmonii i idealnej kompozycji postaci. Coś pięknego!

Jeśli miałabym się wypowiadać o języku i stylu powieści powiedzmy sobie jedno od razu: to nie jest literatura dla młodzieży. To nie jest powieść, którą "łyka się na raz", ponieważ zmusza ona do myślenia. Autor posługuje się mądrym, dojrzałym językiem, pochyla się nad wieloma trudnymi tematami, niby tylko się po nich prześlizgując, a jednak pozostawiając w czytelniku pewną chęć zgłębiania tej wiedzy dalej. Może tej książki nie da się przeczytać "na raz", ale zdaje mi się, że jest o wiele wartościowsza niż wiele pozycji, które w taki sposób da się przeczytać.

W mojej opinii ta książka zasługuje na waszą uwagę. Ode mnie dostała 8/10. Dodam jeszcze jedno: uważam, że do takiej literatury trzeba pewnej dojrzałości, a choć ja mam te swoje 18 lat i maturę za pasem, to wydaje mi się, że o wiele lepiej poczułabym się z tą książką, gdybym przeczytała ją w nieco późniejszym czasie, gdy miałabym więcej doświadczenia i mądrości życiowej. Czy sięgnę po kontynuację? Nie wiem. Wydaję mi się jednak, że zrobię to z wielką chęcią, gdy będę starsza.

Zapraszam do recenzji filmowej:



CZYTAJCIE, KOMENTUJCIE I PODAJCIE DALEJ! 

wtorek, 4 sierpnia 2015

"Lato koloru wiśni" Carina Bartsch

[Źródło]

 Witam was, kochani, bardzo serdecznie!
Wybaczcie za brak podsumowania miesiąca tutaj, ale musiałam połączyć to z book haulem, bo zwyczajnie mój wynik czytelniczy był bardzo mizerny. Jeżeli zechcielibyście zobaczyć jedno i drugie, a jeszcze w ramach gratisu - unboxing - serdecznie zapraszam na mój kanał: O książkach inaczej .

Dziś jednak zamierzam zrecenzować dla was kolejną książkę, a mianowicie: "Lato koloru wiśni".
Powieść opowiada historię Emely, dwudziestotrzyletniej Niemki, która studiuje literaturoznawstwo w Berlinie. Jej najlepsza przyjaciółka - Alex - przeprowadza się właśnie do tego samego miasta, lecz jest jeden mały szkopuł. Owa przyjaciółka ma mieszkać ze swoim starszym bratem - Elyasem, z którym Emely łączy specyficzna przeszłość. Na domiar złego chłopak zaczyna zachowywać się wobec niej co najmniej dziwnie... a do tego jeszcze na jej skrzynkę e-mail przychodzą wiadomości od nieznajomego. I co tu zrobić z takim życiem?

Zacznijmy od fabuły. Powieść została zapewne dokładnie rozrysowana pod tym względem dużo wcześniej przed powstaniem. Nic, bowiem, nie dzieje się bez przyczyny, ciąg przyczynowo-skutkowy jest bardzo dobrze zachowany, choć czasami w pewien sposób "ciągnięty" przez infantylne podejście głównej bohaterki. Akcja jest żywa, poprowadzona wartko, choć wybitnie nie zwięźle. Jedyny problem jaki można tu zauważyć to jej schematyczność. "Lato koloru wiśni" jest świetnym przedstawicielem swojego gatunku; są tu takie elementy jak romans, przyjaźń, więcej niż jeden obiekt uczuć, problemy w przeszłości i głębokie rozważania. Jednak mankamentem tego jest fakt, że da się przewidzieć co się zdarzy za dziesięć stron, jeśli już obierze się pewien dość oklepany tok myślowy. Książka nie wybija się pod tym względem, ale jeżeli Tobie, drogi czytelniku, nie przeszkadza schematyczność albo jest to Twoje pierwsze spotkanie z tym gatunkiem, albo lubisz urok powieści YA, to nie będzie to dla Ciebie żaden problem, jeśli jednak ktoś już ma za sobą dużo powieści tego typu, a nie należy do trzech powyższych kategorii - został przeze mnie ostrzeżony.

Kolejnym tematem są bohaterowie. I tu mogłabym długo rozpływać się nad ich przygotowaniem. Widać, że autorka poświęciła im sporo pracy - każdy z nich ma określone cechy i zachowania, o których pisarz nie zapomina, i które zapadają w pamięć. Dokładnie opisany jest ich wygląd, dogłębnie możemy poznać ich charakter. Normalnie cud, miód i orzeszki pod względem technicznym! Mnie jednak trudno się było z nimi zżyć. Brakowało mi ich wnętrza, emocji, nie czułam tego, po prostu byli jakby parą aktorów zaprogramowanych na odegranie danych im ról. Nie czułam iskrzenia, nie czułam wagi przeszłości. Brakowało mi ludzi w ludziach. Bohaterowie są jednocześnie potwornie realistyczni - bo to oni nadają powieści niezwykłego realizmu, które aż bije od zadrukowanych kartek, zdaje się, jakby z Twoich rówieśników zdjęto skórę i przeniesiono ich do świata literackiego - i zupełnie surrealistyczni, jakby nigdy nie mogli być prawdziwi.

Książka nadrabia jednak językiem, który jest prosty, przyjemny i bardzo wciągający. Nielubiana przez mnie narracja pierwszoosobowa nie daje się we znaki, a całość jest ogromnie wciągająca! Niech świadczy o tym fakt, że skończyłam ją czytać o 4:30! Autorka ma tendencję do obszernych opisów, praktycznie po każdym wydarzeniu mamy kilka stron myśli naszej bohaterki na ten temat, ale nawet to nie psuje całości, bo opisy są bardzo obrazowe i nie ZBYT długie. 

Ogólna ocena ode mnie to 7/10. Jak sądzę - w pełni zasłużone.
Prawdopodobnie nie jest to opinia podobna do większości. Choć książka niezwykle mi się podobała, na swoje usprawiedliwienie powiem, że nie dogaduję się z niemieckimi autorami. Ani kultura niemiecka, ani język nie przemawiają do mnie, a wręcz żywimy do siebie znaczącą wrogość. Nic więc dziwnego, że i z autorami mam to samo.
Mam nadzieję, że recenzja wam się podobała, a tu macie wersję filmową:


Czekam na wasze komentarze i pozdrawiam was ciepło!

CZYTAJCIE, KOMENTUJCIE I PODAJCIE DALEJ!

środa, 29 lipca 2015

R.I.P. IT OR SHIP IT BOOK TAG

Dwie piękne kobiety rozsądzają losy zakochanych...
Brzmi ciekawie, czyż nie?

Filmik nie był przygotowywany, więc przepraszam za wszystkie słowa, które niepotrzebnie nam się wymsknęły... no cóż, to chyba wina tych emocji...




CZYTAJCIE, KOMENTUJCIE I PODAJCIE DALEJ!

poniedziałek, 27 lipca 2015

Moim skromnym zdaniem... o kupowaniu książek

[Źródło]

Po krótkie przerwie... znów jestem z wami! Tęskniliście? :)



Kochany czytelniku,
Przyznaj się, nie masz jeszcze osiemnastu lat? Ani stałej pracy?
A jednak... serce i dusza podpowiada, by założyć własną biblioteczkę, która w pewnym momencie zajmie cały pokój, nie pozostawiając, w swej zachłanności, ani milimetra wolnego miejsca?
Czy książki na półkach w empiku, czy matrasie, szepczą ci do ucha: "Weź mnie... jestem na promocji!"?

Jeżeli choć część odpowiedzi się zgadza i czytasz dziś te słowa, by odnaleźć kilka rad na zapełnienie wolnej półki pachnącymi tomiszczami, to jesteś we właściwym miejscu :)

Zacznijmy od tego, po co mieć własną biblioteczkę?
Przez całą podstawówkę i gimnazjum, nie miałam własnych zbiorów książkowych. Tyle co dostałam na prezent, czy za świadectwo z paskiem, na akademii szkolnej. Moje czytelnicze zapędy koiłam w bibliotece, która znajdowała się w pobliżu mojej podstawówki. Co prawda skutkowało to tym, że po kilku latach na dziale dziecięco-młodzieżowym nie było książki, której nie przeczytałabym raz, a nawet kilka, ale komu to przeszkadzało?
Dopiero w liceum przestałam mieć czas. Dosłownie i w przenośni. Ci, którzy już to przeżyli, zrozumieją, że kwadrans marszu w jedną stronę do biblioteki, to jak wyrwanie połowy dnia - zwłaszcza, kiedy chodzi się na drugą zmianę, czyli kończy lekcje w okolicach 17:00, o powrocie do domu nie wspominając.
Na moje szczęście, w mojej klasie znalazłam pewne szlachetne panie, również książkoholiczki, które postanowiły poradzić mi cudowny sposób - kupuj książki! (Nawiasem mówiąc, pozdrawiam je bardzo serdecznie :))
Możecie się zdziwić, ile czasu zaoszczędza człowiek posiadając własne książki. Wciąż jest kolejka nieprzeczytanych (dziś liczyłam z kuzynką, że mam ich ok. 70), a nigdzie nie trzeba się spieszyć, nie ma stresu, że dostanę karę, za nieoddanie w terminie. I choć absolutnie nie potępiam bibliotek, a nawet darzę je miłością sentymentalną, to posiadanie własnego księgozbioru napawa książkoholika pewną specyficzną dumą i tym jednym, jedynym rodzajem szczęścia. To jak człowiek uzależniony od słodyczy, który ma szafkę pełną czekolad i cukierków, który dawkuje sobie to szczęście zamknięte za drewnianymi drzwiami.
Poza tym, ileż radości daje sam proces kupowania! Gdy ze świadomością posiadania jakiegoś kapitału, człowiek uzależniony od słowa pisanego może przechadzać się pomiędzy obiektami swoich uczuć. Nie tylko przechadzać... może je trzymać w ręce, a już za chwilę jedną z nich może przygarnąć do serca i zatopić się w jej soczystym wnętrzu... Tudzież ewentualnie na którejś ze stron podziwia szatę graficzną tych małych cudów, a nie mija kilka minut, gdy ktoś pakuje je do przesyłki, zaadresowanej tylko do niego... cud nad cudami!

Jak kupować książki?
Opowiem o tym, co zrobiłam ja i co robię nadal. Wszystko co opiszę, działo się jeszcze w zamierzchłych czasach, kiedy O książkach inaczej nie istniało ani tu, ani na youtube.com. Nie dość, że nie istniało, to jeszcze wtedy nie oglądało booktuberów, ani nie czytało blogów. Do wszystkiego dzielnie doszło samo.
  • Po pierwsze, zrobiłam listę książek, które absolutnie muszę mieć. Były to serie, o których wszyscy mówili, a których ja nie czytałam, choć byłam pewna, że mi się spodobają. Nie wybierałam książek "od czapy", starałam się dobrze przemyśleć wszystkie propozycje koleżanek, którymi zalały mnie na wyjeździe integracyjnym i wybrać to, bez czego moja dusza książkoholika obumrze, niczym kwiat bez wody.
  • Postanowiłam założyć biblioteczkę gdzieś w okolicach października/listopada, co dla mnie było terminem idealnym, gdyż mam urodziny na początku grudnia. Dzięki temu, że przygotowałam sobie listę MUST HAVE mogłam poprosić rodzinę i znajomych o dane książki na prezent - czy to na urodziny, czy na mikołajki, czy na święta (trochę tego tam jest). Uniknęłam nietrafionych prezentów, a moja biblioteczka powoli zaczęła się zapełniać. Pamiętam, że jednymi z pierwszych książek były serie: "Dary Anioła" i "Diabelskie maszyny" Cassandry Clare, "Igrzyska śmierci" Suzanne Collins oraz "Gra o tron" George'a R. R. Martina.
  • No... tyle, że tego typu okazje kończą mi się na początku lutego i teraz trzeba przeżyć resztę roku. Okej, jeśli ktoś ma litościwych rodziców, to raz na jakiś czas wpadnie mu jakaś książka w łapki, po prostu z ich dobrego serca (ja takich mam i bardzo im za to dziękuję), ale każdy książkoholik, który zaczął komponować biblioteczkę wie, że gdy się już rozpędzi na starcie, to trudno się zadowolić jedną książką na 2-3 miesiące. Dlatego serdecznie wam polecam zapisanie się do wszelkich grup, zajmujących się sprzedażą i kupnem książek, na facebooku. Grupy te, zrzeszają tysiące ludzi, którzy po niższych cenach sprzedają sobie nawzajem książki. Przykład: [KLIK]. Niestety będziesz zmuszony drogi czytelniku do wybrania z domowego (bądź swojego nikłego) księgozbioru książek, których już nikt nie czyta i leżą sobie i się kurzą (tylko błagam! Jeśli z domowego - spytaj rodziców!), ale te poniesione ofiary zostaną ci wynagrodzone - wystaw książki na tych grupach (ewentualnie na allegro, czy olx), a nagle w twojej kieszeni pojawi się nowiutki, świeżutki kapitał na nowe książki! Oczywiście jest wiele innych rzeczy, które możesz sprzedać; choćby makulatura. Kombinuj, kombinuj!
    Ostrzegam Cię jednak, żebyś nie nastawiał się na stosy złotych monet. Ceny książek należy znacznie obniżyć, w stosunku do ceny kupna oraz skonfrontować je z popularnością książki. Jednak jeśli sprzedasz kilka to już daje pewien kapitał na nowe książki.
  • Z rzeczonym kapitałem nareszcie możesz wyruszyć na łowy. Ale, ale! Rzecz w tym, by i łowy były dobrze zaplanowane. Czas, mój młody padawanie, na uruchomienie szlachetnego zmysłu książkoholika, jakim jest wyczuwanie promocji.
    Poszukaj tańszych księgarni i dyskontów książkowych. Nie tylko na internecie, ale i w swoim mieście. W Krakowie super tani skład książek jest choćby na ul. Grodzkiej. Szukaj największych upustów cen. A jeśli zatęsknisz za matrasem i empikiem to idź tam, oczywiście! Ale wtedy, kiedy są promocje - na początku wakacji, czy w okresie około świątecznym. Nie odrzucaj też książek używanych, one są jak te zagubione szczeniaczki, które szukają ciepłego domu, a oferują wiele dobrych emocji w zamian. 
  • I ostatnia rzecz. Szukaj konkursów i wygrywaj je. Tak, mówię poważnie. Startuj w jak największej ilości konkursów, choćby i książka ci się nie podobała. Dlaczego? Bo możesz ją sprzedać, geniuszu! Może ktoś widząc Twoje nazwisko na liście wygranych będzie zmartwiony... więc wejdzie na którąś z wyżej podanych stron i żałobnym geście kupna tej książki, choć ciut taniej, a tam... nowiutka, jeszcze cieplutka książeczka, którą właśnie ty wystawiłeś po niższej cenie. I co? On skacze ze szczęścia, a ty masz pieniądze na kupno tej książki, którą chciałeś. Proste? Proste.
Jeżeli książkoholik chce założyć biblioteczkę musi się stać niczym samiec alfa w stadzie wilków, najlepiej polować, ale także wykazywać się sprytem i kombinatorstwem.
To tylko, kilka rad, które mogą Ci w tym pomóc, ale do reszty musisz dojść sam, młody padawanie.
(Tak wiem, za dużo "Gwiezdnych wojen").

Tu macie wersję filmową tych kilku porad, a także krótkie info i malutki vlog, z tej krótkiej przerwy, kiedy mnie z wami nie było:



Czekam na wasze komentarze i subskrybujcie też mój kanał!

CZYTAJCIE, KOMENTUJCIE I PODAJCIE DALEJ!   

sobota, 18 lipca 2015

News! News! News! #1

Szanowni Państwo,
Witam was bardzo serdecznie w relacji z czytelniczego frontu O książkach inaczej. 
Jak zapewne państwo zauważyli, posty pojawiają się ostatnio rzadko, a od dwóch tygodni prawie wcale. Wiąże się to z tym, że obecnie osoba tworząca O książkach inaczej nie siedzi sobie spokojnie na swojej tylnej części ciała, tylko lata gdzie popadnie i przenosi się z miejsca na miejsce niczym bocian albo inny, jak państwo uważają, ptak wędrowny. 
W związku z tym, osoba ta zapobiegliwie przygotowała plan, aby zarówno państwa, jak i widzów z kanału, nie zostawić, jak to się mówi; na lodzie. 
W ciągu pierwszego tygodnia wakacji jednak plan ten został bezlitośnie pokrzyżowany przez złośliwą biurokrację, a osoba, tworząca O książkach inaczej, musiała przejąć funkcję dowódcy, na okres krótkotrwały, i zająć się wszystkim tak, aby było dograne, że bum cyk cyk, jak to kiedyś mówiła młodzież.
W przebłyskach wolnego czasu w tych ciepłych i zapracowanych dniach nagrała udało jej się nagrać kilka filmików, niestety na posty już zabrakło czasu.

Także serdecznie państwa zapraszam do oglądania filmików na moim kanale, które pojawiają się wciąż w miarę regularnie i rozweselają państwa twarze (przynajmniej mam taką nadzieję), w te ciężkie dni, kiedy człowiek najchętniej by się roztopił.
 Dodaję 2 ostatnie filmy, które się u mnie pojawiły i podaję LINK do mojego kanału na youtube.com (dla niezorientowanych <szept> trzeba kliknąć w LINK </szept>). Czekam na was!




 

poniedziałek, 29 czerwca 2015

"Obca" Diana Gabaldon

[Źródło]



Wreszcie, po trzech tygodniach mozolnego, acz całkiem przyjemnego wysiłku czytelniczego, mam dla was recenzję "Obcej" Diany Gabaldon.

Książka opowiada historię Claire - młodej, dwudziestosiedmioletniej Brytyjki, która żyje w XX w, tuż po zakończeniu II Wojny Światowej. Na początku historii spędza czas z mężem - Frankiem, by zrekompensować sobie nawzajem czas minionych lat pogrążonych w mrokach wojny (Claire była bowiem sanitariuszką, pracowała w szpitalach polowych, jej mąż jest zaś wybitnym genealogiem). Podczas ich wakacji, odbytych w Szkocji, Claire poprzez dziwny zbieg wypadków przenosi się dwieście lat wstecz. Z początku zagubiona i zrozpaczona, po pewnym czasie przyzwyczaja się do życia na zamku Leoch, wraz z klanem MacKenziech. W wyniku pewnych wypadków zostaje zmuszona do małżeństwa z młodym Szkotem - Jamiem. Jak potoczą się ich losy? I czy zdołają uchronić się przed psychopatyczną furią pewnego kapitana armii Angielskiej?

"Obca" ma niebywale wiele plusów.
Przede wszystkim, każde wydarzenie pociąga za sobą następne. Czyny naszych bohaterów mają swoje konsekwencje, nie pozostają niezrozumiałe. Każde wydarzenie jest dokładnie przemyślane, w tekście łatwo dostrzec, że autorka planowała jego treść. Akcja trzyma w napięciu, nie pozwala czytelnikowi się nudzić. Jest to zdecydowanie plus, ponieważ patrząc na długość książki, nuda byłaby dla niej zgubna.
Bohaterowie to wprost arcydzieło! Każdy z nich ma swoje cechy charakterystyczne. Claire nie jest rozlazła i rozdygotana, umie postawić na swoim i wykłócać się (chociaż przyznaję, czasami zachowuje się jak ostatnia idiotka). Jamie nie jest ideałem z wyglądu, ale z charakteru już bardziej - przyświeca mu honor, godność i ważne wartości. Pomimo swoich wad trudno go nie lubić. Bohaterowie poboczni - każdy z nich ma swoje znaczenie, nikt nie pojawia się przypadkowo. Każdy z nich również oddaje klimat Szkocji, cechy jej społeczeństwa, aby czytelnikowi łatwiej było się w książce "zadomowić".
Sam klimat natomiast to już mistrzostwo. Opisy nie nudzą, a wręcz zachęcają do wyobrażenia sobie krajobrazów, które zmieniają się w książce jak w kalejdoskopie. Wszystko jest tak dokładnie przedstawione, że jesteśmy w stanie nawet zobaczyć szczotkę do czyszczenia koni z tamtego okresu (choć stawiam, że zmieniła się niewiele). Autorka bardzo dobrze poznała kontekst historyczny, więc książka ma swój specyficzny klimat, lekko zalatujący smrodkiem stajni i niedomytych ciał.
Powieść aż razi pięknym językiem, od którego nie da się oderwać i który zauroczy czytelnika od pierwszych zdań.
Zdarzają się jednak pewne niedociągnięcia...
Przede wszystkim książki nie da się czytać "ciurem", trudno przeczytać sto stron dziennie, prawdopodobnie z powodu ogromu postaci oraz miejsc, które w trakcie akcji się przewijają.
Ponadto ciążyła mi pewna schematyczność: wszystkie wydarzenia są rozpisane w sposób: Dążymy do celu, no to na hura! Nie wyszło. Dążymy jeszcze raz. Poszczęściło się. Pomyśleliśmy nad planem. Wyszło.
Przez co dość łatwo przewidzieć przebieg kolejnych.
Trudna też do ogarnięcia jest przygniatająca ilość szkockich bohaterów, których imiona i nazwiska są w niektórych wypadkach prawie niewymawialne dla kogoś, kto nigdy z wymową szkocką języka angielskiego nie miał styczności. Mnie osobiście to przeszkadzało, ale starałam się tym nie przejmować, tłumacząc sobie, że przecież i tak nikt tego nie sprawdzi.
Nie wiem czy zaliczyć to na minus (bo dla niektórych to może być plus), że w powieści jest bardzo, Bardzo, BARDZO  duża ilość scen erotycznych. Właściwie nie przeszkadzają one w akcji książki, nawet nie odrzucają, ale jeżeli ktoś nie lubi takich rzeczy, nie toleruje ich, to może mu to w tej powieści przeszkadzać. Sceny te nie są opisane jakoś bardzo drastycznie, ale zdecydowanie polecam tę powieść osobom +16, które już coś z tej biologii wywnioskowały.

Tak więc, ja, osobiście, oceniłam "Obcą" na 8/10. Wydaje mi się, że ta książka jest cenna, ciekawa i umie przy sobie zatrzymać, ale ma swoje plusy i minusy.Moje oczekiwania spełniła, a nawet autorka z łatwością przewidywała to, co ja będę chciała przeczytać w tej powieści. Jednak wzorem Sashy z abookutopia jestem zdania, że dla Jamiego, w tej powieści można wiele przecierpieć i choćby dla niego sięgnę po kontynuację. Ale nie teraz. Chwilowo chyba nie przełknę już ani jednego słowa o Szkocie... no, na najbliższy tydzień? Dwa? 

Tu macie moje wynurzenia na ten temat w wersji filmowej:


CZYTAJCIE, KOMENTUJCIE I PODAJCIE DALEJ!

niedziela, 28 czerwca 2015

KSIĄŻKA CZY FILM? - "Czekolada" Joanne Harris

[Źródło]






W tle rozlegają się dźwięki całkiem niezłej piosenki... ("Shut up and Dance" WALK THE MOON - serdecznie polecam! [POSŁUCHAJ]), po mojej prawicy dumnie stoi wysoka szklanica coli... warunki idealne do pisania recenzji!

Dziś mam dla was książkę może nie najświeższą, może nie bardzo popularną, ale bardzo wartościową.
Dodatkowo mam jeszcze film z młodym, niesamowicie przystojnym Johnnym Deppem GRATIS!
Zainteresowani?



"Czekolada" to powieść, której akcja ma miejsce w latach sześćdziesiątych XX w., w malutkim miasteczku Lansquenet, na południu Francji. Główną bohaterką jest Vianne - młoda, dwudziestopięcioletnia kobieta, która przyjeżdża do tego miejsca wraz ze swoją córką - Anouk. Już od pierwszych chwil w mieście czuć jej inność. W miejsce opuszczonej piekarni otwiera chocolatier (taką cukiernię z wyrobami tylko z czekolady), w której sprzedaje czekoladki, używając niezwykłej umiejętności: Vianne wie kto co lubi i zawsze trafia w dziesiątkę. Jednak akcja książki głównie opiera się na konflikcie pomiędzy główną bohaterką a księdzem, proboszczem parafii w Lansquenet. Ksiądz widzi, że kobieta powoli jest akceptowana w małej społeczności, a nawet co nieco w niej zmienia, powód do nienawiści zawsze się znajdzie - choćby to, że Vianne nie wierzy w Boga i nie chodzi do kościoła, a przecież cała miejscowa ludność to katolicy. Dodatkowo jeszcze na biedną głowę proboszcza spadają brudni, dzicy cyganie, a ta baba jeszcze im pomaga.
Jak ten konflikt się zakończy?

Zacznijmy od książki.
Szczerze powiedziawszy nie spodziewałam się tego, co dostałam. Obstawiałam jakiś lekki, przyjemny romans, może jakiś drobny, zabawny konflikt z przedstawicielem kleru, ale nie trudną, bardzo inteligentną powieść, poruszającą, odzierającą z tabu naprawdę poważne tematy. 
Występują tu bowiem tematy dyskryminacji na tle rasowym, przemocy domowej, czy poszukiwania własnej tożsamości przez człowieka.
Nie są jednak podane lekko i przyjemnie. Czytelnik jest w nie wciągnięty, jakby zmuszony do stania między przysłowiowym młotem i kowadłem. Powieść odbiera mu jakąkolwiek możliwość obrony, stawia go przed tak realistyczną sytuacją, że ten czuje się jakby zamieszany w cały konflikt. Tekst nie tłumaczy cierpliwie, że tak się nie powinno robić, że to cecha człowieka złego. Raz za razem daje czytelnikowi siarczysty policzek, aby ten wreszcie się otrząsnął i coś wywnioskował.
Zdecydowanie powieść ma na celu przekazanie konkretnych wartości, naukę konkretnych zachować, ale sposób w jaki zostało to podane jest dość brutalny.
Zakończenie, które tu pozostaje otwarte, po tej trudnej drodze wydarzeń zawartych w książce, właściwie niczego nie rekompensuje, prawie można by je nazwać bezdennie głupim, a nawet - odbierającym resztki nadziei.
Natomiast jeśli zwrócić uwagę na sposób pisania, a nie na treść, to trudno tu mieć jakiekolwiek zarzuty. Bohaterowie są zbudowani doskonale - każdy z nich ma swoje charakterystyczne cechy; w mieszkańcach Lansquenet można dopatrzyć się różnych typowych cech francuzów, każdy z nich prowadzi ze sobą jakąś walkę, ma jakiś problem, który ma znaczenie dla całości utworu, Vianne jako główna bohaterka jest bardzo dobrze skonstruowana, nie jest wyidealizowana, sama ma wątpliwości i problemy wewnętrzne, choć dla życia małego miasteczka jest bardzo ważna, bo wiele w nim zmienia, głównym bohaterem męskim jest tu Roux - cygan, który emanuje wolnością ducha, jednocześnie dziki i zły, ale także dobry i o pięknym sercu, postać ta jest bardzo sprzeczna.
Język powieści jest bogaty, a opisy wspaniale oddają klimat Francji. Choć sama treść jest trudna, czyta się ją raczej szybko i umiarkowanie przyjemnie. Ponadto czytając, możemy aż poczuć zapach cudów, które są wytwarzane w chocolatier.
Mamy tu dwóch narratorów: proboszcza i Vianne.

Teraz przejdźmy do filmu.
Oczywiście podstawa jest taka sama: młoda kobieta przyjeżdża do małego miasteczka, z początku nieakceptowana, z czasem zmienia się i ten mały, zamknięty światek na lepsze. Różnic jest kilka: głównym wrogiem Vianne nie jest proboszcz (choć on też ma w tym swój niewielki udział) a burmistrz (prawdopodobnie nie chciano uderzyć w księży, w końcu nie wszyscy są tacy), troszkę inaczej wygląda historia Caroline Clarmont oraz sama postać Roux. Jednak muszę powiedzieć, że te zmiany wyszły filmowi na dobre.
Przede wszystkim adaptacja trzymała się zamysłu książki: pokazywała wartości, a jednocześnie zło, jakie niesie za sobą dyskryminacja, czy przemilczanie pewnych spraw. Niebyła natomiast aż tak brutalna, reżyser (Lasse Hallstrom) okrasił te naprawdę ciężkie tematy nutką słodyczy i delikatnego romansu. Wątek romantyczny nie narzuca się widzowi, jest tak samo realistyczny, jak całe przeniesienie książki na ekran - zachodzi etapami, bohaterowie powoli się do siebie przekonują. Dzięki temu widzowi jakoś łatwiej przełknąć to, czego film chce go nauczyć.
A choć wolę książkową Vianne (o dziwo), bo Juliette Binoche nie do końca przekonała mnie w tej roli, to stanowczo preferuję filmowego Roux w kreacji Johnny'ego Deppa. Aktor wyciąga z tej postaci wszystko co najlepsze. Czyni ją mniej niezrozumiałą, mniej sprzeczną. Prawdopodobnie, gdybym nie obejrzała filmu, nie poznałabym 
motywacji jego czynów, jego bardzo skomplikowanego wnętrza, które jednocześnie przyciąga i odpycha. Oczywiście wiadomo, że spora część tego sukcesu postaci pochodzi od scenarzystów, niemniej jednak, gdyby nie gra aktorska Johnny'ego, ciężko by było polubić Roux (tak, gra nie wygląd).
Zakończenie też jest o niebo lepsze!
Choć wciąż pozostaje otwarte, zdecydowanie pozostawia widzowi nadzieję, że być może życie bohaterów (nawet burmistrza!) jeszcze się ułoży.
Film nagrywany w pięknych francuskich miejscowościach, doskonale oddaje klimat książki, a to co powstaje w chocolatier, wprost zachwyca!
Następuje także zmiana narracji: historię swoją i Vianne opowiada Anouk.

W tej bitwie bezsprzecznie wygrywa film.
Jeżeli usiłuję czegoś nauczyć drugiego człowieka, coś mu pokazać, wolę zacząć od delikatnego nakłaniania, próby porozumienia, a nie od razu brutalnego pokazania realności omawianego tematu.
Może to wina konsumpcjonizmu? Może tego, że jestem przewrażliwiona?
Jednak wydaję mi się, że każdy z was wolałby obejrzeć przyjemny, acz mądry film obyczajowy, niż ekranizację o lekko psychodelicznym księdzu, któremu się pomieszało w dzieciństwie i trwa do teraz, póki dzierży jakąś (w tym wypadku dość ogromną) władzę. 

Na dziś to tyle,
Serdecznie zachęcam was do obejrzenia recenzji filmowej, w której znajdziecie trochę więcej wynurzeń emocji:

CZYTAJCIE, KOMENTUJCIE I PODAJCIE DALEJ!

środa, 24 czerwca 2015

"Gregor i Niedokończona Przepowiednia" Suzanne Collins

[Źródło]





"Pojawiam się i znikam, i znikam, i znikam" niczym Józek z piosenki Bajmu! 



Witam was książkoholicy, książkofile i inne czytające stworzenia! 
Witam i na powitanie od razu przepraszam, że znowu mnie nie było... tak, tak, zdarza mi się to całkiem często. Jednak moje życie tak jak i wasze jest pełne niespodzianek, a ostatnio spadała na mnie jedna za drugą. De facto - wszystko było tak, jakby cały świat nie chciał, żebym nagrała/napisała właśnie tą recenzję, którą mam zamiar was dzisiaj uraczyć.
Natomiast ja się nie poddałam i wygrałam tę batalię! Oto recenzja "Gregora i Niedokończonej Przepowiedni" Suzanne Collins. 

Historia przedstawia się tak:
Głównym bohaterem powieści jest dwunastoletni chłopiec - Gregor. Mieszka on w Nowym Jorku, razem ze swoją mamą i babcią oraz dwiema młodszymi siostrami, jego ojciec zaginął. Akcja książki rozpoczyna się w wakacje, kiedy starsza z sióstr wyjeżdża na obóz, a Gregor musi zajmować się domem, kiedy jego mama jest w pracy. W trakcie wykonywania zwykłego prania, z niewielką pomocą swojej dwuletniej siostry - Botki, Gregor przenosi się do uniwersum podziemia, które mieści się pod Nowym Jorkiem, a tamtejszy lud twierdzi, że właśnie do niego odnosi się Niedokończona Przepowiednia...

Poznałam Suzanne Collins i jej prozę, mniej więcej około rok, dwa lata temu, zaczytując się w "Igrzyskach Śmierci". Zrobiła na mnie ogromne wrażenie, ponieważ zarówno uniwersum Panem, jak i bohaterowie, czy określone wydarzenia były doskonale dopracowane, dobrze przedstawione, miały uniwersalny wydźwięk, a cała trylogia miała coś przekazywać, czegoś uczyć.
"Gregor..." to zupełnie inny typ literatury. Powieść skupia się na tym, aby dostarczyć czytelnikowi rozrywki, aby miał on szansę wejść w przygodę, którą przeżywają bohaterowie, i mógł w niej uczestniczyć. Książka ta, ma przede wszystkim na celu dawać radość z czytania i ten cel z pewnością udaje jej się osiągnąć.

Bohaterowie tej niezwykłej historii są bardzo zróżnicowani.
Chyba po raz pierwszy zdarzyło mi się, bym była nie do końca zadowolona z głównego bohatera - mężczyzny. W porównaniu do Katniss (a każdemu kto czytał "Igrzyska..." ciężko nie porównywać) Gregor wydaje się wręcz mdły i nijaki. Niektóre jego pomysły są bardzo naciągane, jest to postać bardzo skrajna i często przeskakująca z emocji na emocję, jak jakiś owad z kwiatka na kwiatek; raz jest zły, po czym zaraz smutny, aż nagle zaskoczony jakimś wnioskiem, do którego doszedł. Jednak za Gregora nadrabia jego siostra - Botka, dzięki której akcja jest o wiele weselsza i dzięki której dochodzi do wielu zabawnych sytuacji. To był strzał w dziesiątkę, by umieścić dwulatka w środku podziemnego miasta z ogromnymi, oswojonymi nietoperzami! Szereg bohaterów drugoplanowych, czyli, w głównej mierze, mieszkańców Podziemia, również jest wspaniale przedstawiony. Ze swoimi zwyczajami, tradycjami i wierzeniami, lud Podziemia tryska niezwykłością, oryginalnością, ale także pewną dozą antyku. Czuje się, że zarówno oni jak i ich świat jest zupełnie inny niż nasz.

Z akcji nie mogę wiele wam zdradzić, bo zepsułabym kilka całkiem niezłych niespodzianek, które autorka przygotowała dla swojego czytelnika. Mogę powiedzieć, że mamy tam kilka całkiem zaskakujących zwrotów, a wszystko jest poprowadzone żywo i ciekawie, w duchu fantastycznej przygody. Jeżeli już uda się czytelnikowi wgryźć w akcję to płynie wraz z nią tak szybko, jakby wskoczył w nurt podziemnej rzeki.

Uniwersum Podziemia to najmocniejszy punkt książki. Przyznaję, że powieść nie obfituje w szerokie opisy miasta - Regalii, czy innych stref, ale są one umieszczane na tyle często, by czytelnik mógł poczuć klimat; chłodny, pieniący się nurt rzeki, podmuch pochodzący od machających skrzydeł nietoperzy, czy cuchnący oddech szczura - wszystko to i więcej można znaleźć w Podziemiu. Poza tym autorka nie boi się ponownie lekko musnąć tematów politycznych - walki o władzę pomiędzy szczurami a ludźmi. 

Jest jednak jedno duże ALE, mianowicie; "Gregor i Niedokończona Przepowiednia" nie jest powieścią uniwersalną. Przykro mi to mówić, ale poprzez swój język, styl pisania a także przedstawienie niektórych wydarzeń czy przeżyć bohaterów, polecam tę książkę dzieciakom (młodszej młodzieży) w wieku od ok. 9 do ok. 13 lat.
Ja jestem już stara, trochę w życiu przeczytałam i bardzo trudno było mi się wbić w akcję tej książki. Tak naprawdę odkryłam jaka jest dobra dopiero po ok. 200 str, a to naprawdę słaby wynik, jeśli powieść ma ich trochę ponad 300.
Podsumowując, "Gregor i Niedokończona Przepowiednia" to naprawdę dobra i ciekawa pozycja, ale dla tych, którzy lubią ten typ literatury, dla waszego młodszego rodzeństwa, czy dla was samych, jeżeli akurat jesteście w podstawówce czy na początku gimnazjum. Warto ją przeczytać choćby po to by oderwać się od dusznego miasta (módlmy się, by niedługo nastały upały) i przenieść się do niezwykłego, acz chłodniejszego, Podziemia. 

Za możliwość przeczytania tej powieści dziękuję wydawnictwu IUVI, które udostępniło mi ją do recenzji.

[Źródło]


Recenzja filmowa:



CZYTAJCIE, KOMENTUJCIE I PODAJCIE DALEJ!

piątek, 5 czerwca 2015

MAY BOOK HAUL


Witam was kochani!
Dziś mam dla was kilka słów o moich książkowych zdobyczach majowych.
Nie jest ich dużo, bo maj nie obfitował w okazje do zapełniania regału. Wszelkie dodatkowe pieniążki szły na prezenty dla innych, z czego cieszę się, bo udało mi się trafić w gusta najbliższych.

Przejdźmy jednak do rzeczy.
Oto co zakupiłam w maju:

[Źródło]
Jeżeli jesteście widzami amerykańskiego booktube'a i znacie kanał "abookutopia" musieliście słyszeć o tej pozycji. Jeżeli nie - tytuł mógł się wam obić o uszy, w formie serialu, który kosi teraz rekordy popularności. 
Powieść opowiada o Claire - młodej angielskiej kobiecie, która będąc na wakacjach z mężem, tuż po zakończeniu II Wojny Światowej, poprzez przedziwny zbieg wydarzeń przenosi się do XVIII-wiecznej Szkocji. 
Zaczęłam już ją czytać i całkiem mi się podoba. Choć nie przepadam za motywem podróży w czasie, ta książka jakoś do mnie przemówiła. Nie przepadam też za pierwszoosobowym stylem narracji, ale tu też zupełnie mi nie przeszkadza. "Obca" wciąga czytelnika, zmusza do polubienia bohaterów... wydaje się naprawdę udanym zakupem - przynajmniej na tę chwilę.


[Źródło]
Paliłam się do kupna tej książki odkąd tylko dowiedziałam się o jej wydaniu, czyli w okolicach marca. Amerykański booktube szumiał o wielkim powrocie pani Clare w tej nowej, nadzwyczajnej odsłonie. Temat szkół magii może i jest oklepany, a całe podium już od dawna zajmuje Harry Potter, ale co mają zrobić ze sobą fani potterowej sagi, kiedy jej już zabraknie? Ja jestem bardzo pozytywnie nastawiona do tej książki i wprost nie mogę się doczekać aż ją przeczytam. Powieść opowiada o chłopcu imieniem Callum, który wraz z ojcem są jedynymi, którzy przeżyli jakąś tam wielką masakrę (tego wątku nie znam dokładnie), przez te wydarzenia ojciec nie chce, by syn dostał się do szkoły magii Magisterium, a syn nie chce go zawieść. Robi wszystko, żeby się nie dostać, ale jednak... się dostaje. W nowym życiu czekają go nowe przygody, nowi przyjaciele... nowi wrogowie. Czy temu podoła?

[Źródło]
Szczerze powiedziawszy nie podejrzewałabym siebie o kupno tej książki. Po niezbyt miłych doświadczeniach z "Drogą królów" <Don't judge me> takie 100% fantasy odstrasza mnie trochę. Zdecydowanie wolę obecnie ten rodzaj, który łączy niezwykłe zdolności z życiem codziennym. Jednak kiedy przeczytałam opis, ta historia zachęciła mnie do siebie. 
Powieść opowiada o dwóch bohaterach z dwóch, kompletnie różnych warstw społecznych. Jednym z nich jest złodziej, żyjący w biedzie, posiadający dwie niezwykłe bransolety na nadgarstkach (dla niego kupiłam tę książkę, oby mnie nie zawiódł), a drugim - księżniczka tego magicznego imperium, która już za chwilę ma być wydana za mąż, co niekoniecznie jest jej w smak. Uwaga! Mogłam coś pokręcić, jak już mówiłam - to był zupełnie nieprzewidziany zakup. 


I to już tyle. Jeżeli chcecie zobaczyć moje szczere emocje w konfrontacji z zakupionymi książkami zapraszam serdecznie do obejrzenia:



A co wy zakupiliście w maju?

CZYTAJCIE, KOMENTUJCIE I PODAJCIE DALEJ!

czwartek, 4 czerwca 2015

"Pryncypium" Melissa Darwood

[Źródło]

Witam serdecznie,
Dziś nówka, nóweczka wydana dopiero co, w poprzednim miesiącu. Co prawda tylko w wersji e-booka, ale za to można ją sobie ZA DARMO stąd: [KLIK].

I tak jak w sposobie wydania tej książki są plusy i minusy, tak w jej treści znajdziemy to samo. 

"Pryncypium" to opowieść o dwójce młodych ludzi. 
Ona - biedna studentka, pochodząca ze wsi, zarabiająca na utrzymanie siebie i rodziny, aż przesycona zwyczajnością. 
On - obrzydliwie bogaty właściciel firmy, z taką ilością jadu w sobie, że można by nim wytruć całe miasto. Cham, prostak, zdecydowanie zbyt pewny siebie. Ale także... niezwykły. Posiada pewną nadzwyczajną umiejętność, ale musi za nią srogo płacić.
Jak łatwo się domyślić; ich drogi krzyżują się powodując ciąg zaskakujących wydarzeń, zmiany w samych bohaterach i sporo dość smacznie podanej akcji. 

No to sobie poopisywaliśmy.
Ja po przeczytaniu tej książki mam bardzo mieszane uczucia, które postaram się wam jakoś ładnie i zgrabnie przedstawić. 

Przede wszystkim miejscem akcji jest Polska, walutą: złoty, bohaterowie mają polskie imiona itd. itp. To nie jest minus. Jednak ja sama, czytając głównie (choć nie zawsze) autorów zagranicznych - tak, pani Melissa na 98% jest Polką - czuję niesmak do polskich imion w książkach. Jestem patriotką, naprawdę lubię nasz kraj, ale jakoś polskość w książkach mnie drażni i długo muszę się przyzwyczajać, żeby ją zaakceptować. W tej powieści jest podana nienachalnie, więc dość szybko da się do niej przywyknąć i przestaje przeszkadzać.

Plusy powieści:
  • Największym pozytywnym zaskoczeniem dla mnie był nowatorski pomysł na watek fantastyczny. Niestety nie mogę wam wyjaśnić na czym on dokładnie polega, ponieważ zepsułabym wam całą rozrywkę - w powieści z biegiem akcji dostajemy strzępy informacji, które dopiero gdzieś około połowy historii ułożą nam się w piękną całość.
    Osobiście, nigdzie wcześniej nie spotkałam się z taką ideą "nadludzi". Zoltan (protagonista) jest laufrem, a jego zdolności mają coś wspólnego z Nomen człowieka - więcej nie powiem, czytajcie sami!
  • Dynamiczni bohaterowie. Niestety pozytywnym zaskoczeniem jest tu tylko Zoltan, bo to on przechodzi przemianę na kartach powieści. Przemianę dobrze skonstruowaną, dobrze poprowadzoną, mającą sens i właściwie przemiana ta, robi z niego jeszcze lepszego bohatera.
  • Do ok. 120 str. powieść można uznać za naprawdę bardzo dobrą; akcja się rozwija, jest zachowany ciąg przyczynowo-skutkowy, każda informacja zawarta w tekście jest ważna, żeby zrozumieć kolejne wydarzenia. Ponadto do wyżej wymienionego momentu książka wciąga do tego stopnia, że absolutnie nie można jej odłożyć, bo wciąż myśli się co będzie dalej... są zwroty akcji no i w ogóle jest super fajnie, tralalala, bum, cyk, cyk!
I moje pozytywne opinie kończą się wraz z momentem przekroczenia połowy książki...
Minusy:
  • Po ok. 120 str. akcja przyspiesza. I nie mówię tutaj o tym, że wydarzenia są bardziej ekscytujące i jest w nich więcej emocji... nic z tych rzeczy. Po prostu pomiędzy kolejnymi wydarzeniami nie ma przerw albo są one ujęte w 2-3 zdaniach. Od tego momentu ma się wrażenie, jakby autorka chciała jak najszybciej zakończyć książkę i wsadziła do niej wszystkie pomysły myśląc: "A masz czytelniku, nachap się!", tyle, że robi się z tego bezsensowny szmelc, bo czytelnik naprawdę potrzebuje tych kilku chwil "postoju", inaczej te BARDZO WAŻNE WYDARZENIA zaczynają go męczyć i nudzić i tak było ze mną. UWAGA SPOILER - JEŚLI NIE CHCESZ GO CZYTAĆ PRZEJDŹ DO NASTĘPNEGO PUNKTU! Działa to tak źle, że kiedy pewna postać umarła, nawet nie zapłakałam (a to się bardzo rzadko zdarza u mnie, kiedy jakaś postać umiera, no chyba, że jej nienawidziłam), spłynęło to po mnie jak po kaczce. 
  • Wcześniej wspomniana przemiana bohaterów. O ile w wypadku Zoltana jest świetna, o tyle w przypadku Anieli (protagonistka), jest dramatyczna. Na początku powieści ta bohaterka nawet mi się podobała (nie przeczytacie takich słów często!), potrafiła się odgryźć, miała własne zdanie, poglądy których broniła, ale od połowy książki zmienia się w ten typ bohaterek, którego ja nie znoszę! Robi sceny, dramatyzuje, rozłazi się i jeszcze do tego (O ZGROZO!) staje się celem wszystkiego złego do tego stopnia, że Zoltan, który, przypominam, jest GŁÓWNYM BOHATEREM, staje się wręcz postacią epizodyczną, która tylko ciągle musi tę laskę ratować. W pewnym momencie myślałam, że rzucę tą książką.
  • Epilog. Zakończenie powieści nie jest złe. Gdyby nie to, że poprzedzone jest tym chorym tempem akcji, to właściwie ratowałoby całą historię. Ale ogólnie po przeczytaniu go, ma się takie całkiem przyjemne wrażenie i myśl, że może przeczytanie tej książki nie było stratą czasu. Tyle, że potem jest epilog. Który jest potwornie niepotrzebny i psuje wszystko co niepopsute.
    To tak, jakby ktoś dał ci ciastko, a gdy już je zjesz i jesteś całkiem zadowolony, ten ktoś mówi ci, że ta brązowa masa, o której myślałeś, że jest czekoladą, wcale tą czekoladą nie była tylko... no, jednym z produktów ludzkiego trawienia.
    Bez sensu. Niepotrzebnie. Nie mam pojęcia po co. 
Teraz mogę już podsumować. 
Nie mam pojęcia, czy mogę wam tę książkę polecić, czy raczej stanowczo odradzić. Nie każdy z was ma taki sam gust jak ja. Może dodam jeszcze, że na LC ta książka dostała ode mnie 6/10, czyli dało się znieść, ale o mało nie wrzuciłam cię do kibla. To coś znaczy, bo niewypowiedzianie rzadko jakaś książka dostaje ode mnie 6... zazwyczaj staram się dostrzec jak najwięcej pozytywów, ale tu one ledwo, ledwo przeważają szalę.
Sami zdecydujcie czy chcecie się zagłębić w ten świat. Ma on swoje dobre i złe strony.
A jeśli chcielibyście zobaczyć moje emocje, miny i różne inne na temat tej książki, tak bardziej na żywo, to proszę bardzo:



CZYTAJCIE, KOMENTUJCIE I PODAJCIE DALEJ!

niedziela, 31 maja 2015

"Charlie" Stephen Chbosky

[Źródło]
Witam was serdecznie po krótkiej przerwie, spowodowanej - jak to zwykle bywa pod koniec roku szkolnego - próbami zdania klasy.

Dziś mam dla was recenzję lektury nieprzeciętnej, zaskakująco realistycznej i pięknej, czyli "Charliego" Stephena Chbosky'ego.

Powieść opowiada historię pozornie zwyczajnego chłopca, który po utracie przyjaciela, znajduje się w kompletnie nowej i trudnej dla siebie sytuacji. Zostaje wrzucony do świata nowej szkoły, gdzie musi znaleźć nowych przyjaciół, a ma z tym spore trudności, ponieważ jest osobą bardzo skrytą i nieśmiałą. W pewnym momencie na jego drodze staje Sam i Patrick. Dwójka nastolatków, którzy biorąc go pod swoje skrzydła, wprowadzają go w świat imprez i "zwyczajnego", codziennego życia dzisiejszej młodzieży. Nie obędzie się bez kłopotów i trudnych tematów. Ale czy nie to właśnie kochamy w powieściach dla młodzieży?

Ostatnio ta powieść przeżywa drugie życie - tak mi się zdaje. Gdzie nie spojrzę, tam spotykam się z nową recenzją "Charliego", bądź z informacją o najnowszym zakupie tej właśnie książki. Dlatego też sama postanowiłam się o niej wypowiedzieć, choć nie przeczytałam jej "dopiero co" i nie recenzuję "z wywieszonym ozorem", ale ze sporym dystansem czasu.

Pierwszy raz spotkałam się z "Charliem" będąc w trudnej sytuacji, po pierwszej klasie gimnazjum, czyli prawie pięć lat temu. Kupiłam go w empiku, przez kompletny przypadek, zdaje się, że przez polecenie Maćka Musiała. Jednak ta powieść stała się jednym z moich najbardziej pozytywnych życiowych zaskoczeń.
Mimo tego, że książka ma nieco ponad 200 str, zawiera w sobie ogrom wartościowych treści. Charlie to bohater bardzo bogaty i urozmaicony, ma bardzo inteligentne przemyślenia, którymi dzieli się z czytelnikiem. Wchodzi w bardzo poważne relacje na przestrzeni akcji; począwszy od przelotnych znajomości, aż po zadurzenia. Jest wrażliwy i delikatny, skrywa pewną tajemnicę... i uwierzcie mi - to, że ja doceniam takiego bohatera, to znak, że jest doskonale skonstruowany, bo ja nie gustuje w takich męskich protagonistach.
Jednak "Charlie", ogólnie rzecz biorąc, skrywa w sobie wachlarz wyrazistych oryginalnych postaci, które na długo zapadają w pamięć. Sam to postać niezwykle urokliwa i magiczna, posiadająca w sobie ducha wolności, którego ja bardzo cenię. Patrick natomiast jest postacią, która ma za zadanie poruszyć czytelnika, zmusić go do przemyślenia tematu, który np. w naszym kraju jest powszechnie nieakceptowalny. Poznajemy również rodzinę Charliego, dalszych jego znajomych, którzy przewijają się na kartach powieści nadając jej niespotykane ciepło i sprawiając, że młody czytelnik czuje się perfekcyjnie zrozumiany przez autora.

Wydarzenia, które mają miejsce w powieści, są bardzo realistyczne. Problemy Charliego były moimi problemami i zakładam, że są problemami także wielu z was. Nie mówię oczywiście o wszystkich poruszonych sprawach, ale myślę, że każdemu, kto przeczyta tę książkę, pomoże ona w jakiś sposób. Każdy znajdzie w niej coś dla siebie. Może to będzie pierwsza miłość? Seksualność? Pewność siebie? Czy... [tu wstaw wybrane].

Książka jest napisana w niezwykły sposób, bowiem na całą jej treść składają się listy Charliego do utraconego przyjaciela. Przez to czytelnik poznaje każdego bohatera i każde wydarzenie przez pryzmat Charliego, to na nim skupia się nasza uwaga, to jego najlepiej rozumiemy, do tego stopnia, że potrafimy się z nim utożsamić, a nawet "być nim", jeżeli rozumiecie o co mi chodzi.
Nie każdemu taki styl pisania będzie pasował, ale nie zrażajcie się. Odrzucając tę powieść na tej podstawie, możecie stracić coś bardzo cennego.

Do oprawy wizualnej nie mam zastrzeżeń. Zarówno okładka oryginalna (którą ja posiadam) jak i ta filmowa bardzo mi się podobają i właściwie bardzo chętnie przygarnęłabym na moją półkę obydwie. 

Podsumowując, jeśli nie poświęcicie kilku godzin na spotkanie z Charliem - chłopcem takim jak wy, który doskonale was zrozumie i pomoże wam - możecie bardzo wiele stracić.
Jest to jedna z niewielu książek na moim regale, która wygląda jakby przeszło po niej stado słoni, potem ktoś ją utopił, zjadł i wypluł. Dlaczego tak wygląda? Bo była pożyczana niezliczoną ilość razy, a i ja czytałam ją więcej niż raz. Ponieważ? Ponieważ jest dobra i naprawdę warto ją przeczytać. (Tak samo, bardzo polecam ekranizację, jest niewymownie cudowna!!!)

Tu macie recenzję w wersji filmowej:


CZYTAJCIE, KOMENTUJCIE I PODAJCIE DALEJ!   

wtorek, 19 maja 2015

Niepopularne Opinie Book Tag

Dzisiaj...
               coś...

                        specjalnego!

Serdecznie zapraszam was na "Niepopularne Opinie Book Tag", który jest obecnie przebojem amerykańskiego booktube'a, ale być może już niedługo i polscy internetowi recenzenci go odkryją.

Mam też nowe odkrycie: Tagi o wiele łatwiej się nagrywa niż pisze. Chodzi chyba o ilość miejsca... 

Obejrzyjcie, oceńcie, skomentujcie itd!



SUBSKRYBUJ, UDOSTĘPNIAJ, ALE PRZEDE WSZYSTKIM CZYTAJ!

niedziela, 17 maja 2015

"Zagubiony heros" Rick Riordan

[źródło]


Witamy w nowej przygodzie, pośród bohaterów mitologicznego świata Ricka Riordana!

Jason któregoś dnia budzi się w autobusie. Patrzy po ludziach, którzy go otaczają i, choć wmawiają mu, że są jego najlepszymi przyjaciółmi (a jedna z nich nawet to, że jest jego dziewczyną), on jest absolutnie pewny, że żadnego z nich nie zna.
Po tym zadziwiającym początku, fabuła rusza z kopyta, prowadząc nas przez ciąg wydarzeń pełen walki oraz postaci prosto z mitologii, aż do dobrze znanego Obozu Herosów, w którym trójka głównych bohaterów: Jason, Piper i Leo otrzymają niezwykle trudną misję.
Oczywiście ruszają, by jej dopełnić. Prosto w wir walk, przekrętów i zasadzek... czy uda im się dopełnić celu wyprawy?

Szczerze powiedziawszy, dość długo opierałam się przed rozpoczęciem drugiej serii.
Nie przeczytałam nigdy "Kronik rodu Kane", ale gdy tylko usłyszałam, że jest ciąg dalszy przygód Percy'ego, nie mogłam się oprzeć, by kupić pięć grubych cegieł pełnych niezwykłych wydarzeń, magii oraz cudownej MITOLOGII (i przystojnych mężczyzn).
Nie ma co się dziwić, że spodziewałam się Percy'ego w pierwszym tomie, od razu, hop siup! Toteż zostałam kompletnie zaskoczona.
Trójka głównych bohaterów tego tomu była jednak zupełnie przyjemnym zaskoczeniem. Zarówno Leo jak i Jason (choć tego wolę mniej) są wspaniale skonstruowanymi postaciami, o wyrazistych cechach. Jason jest ambitny, ma cechy przywódcy, ale zarazem bardzo łatwo rzuca się do walki. Momentami wydawało mi się, że prędzej robi, niż myśli. Leo to typowy ciepły, zabawny charakter, świetny konstruktor, z ogromną inwencją twórczą i tzw. "sercem na wierzchu", ale by go zbytnio nie idealizować - jest również niepewny siebie i wciąż stoi w cieniu, z którego rozpaczliwie pragnie się wyrwać. Piper to inna historia. Wiecie już, że nie przepadam na bohaterkami, stąd moja opinia raczej rzadko bywa pochlebna. I choć Piper ma momenty kompletnej rozlazłości, niezdecydowania, przesadnego dramatyzmu... itd., to posiada również ogromną zaletę: w sytuacji kryzysowej wie co robić i umie postawić na swoim. I chwała Bogu, bo gdyby nie to, to w jakimś momencie zapewne spróbowałabym ją zadźgać przez kartki książki.
W powieści pojawiają się też bohaterowie z poprzedniej serii: Annabeth, Chejron... i cała zgraja fantastycznych postaci wyjętych prościutko z mitów Starożytnych Greków i Rzymian, niczym ciepłe bułeczki z piekarnika. Cu-dow-ne! Dla nich samych warto przeczytać tę serię.

Fabuła jest inaczej skonstruowana niż w "Percy Jackson i bogowie olimpijscy". Napotkamy tu o wiele więcej "przestojów", pomiędzy wydarzeniami pełnymi akcji i humoru, dzięki którym łatwiej nam zżyć się z postaciami i lepiej je poznać. Ostrzegam, że niektóre takie "dłuższe chwile postoju" trzeba przeczekać, bo naprawdę warto!

W powieści dostajemy sporą dawkę typowego stylu Ricka Riordana. Dobrze budowane napięcie, humor (choć momentami nieco "bardziej suchy"), a także bardzo dobre opisy postaci i miejsc, szczególnie tych, których fundamentem była mitologia. Czyta się przyjemnie i całkiem szybko, jeśli ktoś potrafi "wejść" w akcję. 

Podsumowując warto tę powieść przeczytać, szczególnie - dla rozrywki. Rick Riordan podaje nam na tacy kolejną porcję przygód, fantastycznych bohaterów, posypanych szczyptą nienachalnie podanej wiedzy o mitologii starożytnej. 
UWAGA DROBNY SPOILER! Jeżeli martwicie się o Percy'ego, to zachowajcie spokój! Nasz przystojny półbóg powróci już w drugim tomie, o którym już niedługo na blogu oraz... na kanale!

Jeśli ktoś z was ma wolne 5 min, zachęcam do obejrzenia recenzji w wersji video - można obejrzeć moją mordkę!

    
Do zobaczenia, kochani! (Dosłownie i w przenośni)