piątek, 27 lutego 2015

Przekroczyć granicę - "Parabellum" Remigiusz Mróz

Źródło: [KLIK]
Czas rozpocząć przygodę na wojnie.
O ile to w ogóle można nazwać przygodą...


Tytuł nowej serii: "Przekroczyć granicę" jest wyjątkowo dwuznaczny; ma świadczyć o tym, co ja robię czytając te książki oraz o ludziach, którzy byli przykładem dla postaci w nich istniejących. Nie można się nie zgodzić, że musieli przekraczać zarówno własne lęki jak i wewnętrzne blokady, aby przetrwać i aby pomóc przetrwać innym.

"Parabellum. Prędkość ucieczki" to ta powieść, o której mówiłam, że wybiorę ją sama. Popchnięta do tego poprzez okrzyki zachwytu wielu booktuberów np. Anitki czy Esy

Powieść jest inspirowana faktami autentycznymi, o czym autor mówi już w Posłowiu. 
Głównymi bohaterami powieści są bracia Zaniewscy: Bronisław i Stanisław wrzuceni w wir wydarzeń w obliczu wydarzeń II Wojny Światowej, ale w dwóch zupełnie różnych sytuacjach. Starszy z braci - Bronisław - służy w Wojsku Polskim i już pierwszego września styka się z grozą wojny. Jednak jego oddział zostaje zbombardowany, a przeżywa zaledwie czterech ludzi: Zaniewski, chorąży Chwieduszko, szeregowy Kiljan i kapitan Obelt. Śledzimy zatem losy czterech dzielnych żołnierzy. Co się z nimi stanie? Z drugiej strony mamy zupełnie inny obraz wojny w wykonaniu Stanisława, który wraz z narzeczoną - Marią i jakimś ciemnym typkiem - Holzerem podejmuję ucieczkę na ZACHÓD (tak, tak, obrali na cel Francję) z fałszywą tożsamością. Jak przebiegnie ich podróż? Co będą musieli przejść, aby wydostać się z, zalanego dwoma agresorami, państwa?

Nie jest to łatwa lektura i nie przypadnie do gustu każdemu, ponieważ Remigiusz Mróz wcale nie cacka się z własnym czytelnikiem. Ukazuje obraz II Wojny Światowej tak, jak on wyglądał z perspektywy zwykłego, przeciętnego obywatela Rzeczypospolitej czy starszego sierżanta. Nie obędzie się więc bez typowo wojskowego przeklinania, ran, śmierci czy tortur. Tego akurat znajdziecie w książce dość sporo. Mimo to Pan Mróz potrafi wciągnąć w swoją książkę nawet takiego przerażonego wojną panikarza jak ja. 
Nie przerzucałam kartek, nie pomijałam opisów, czy cokolwiek, choć bardzo zżyłam się z postaciami i czułam się tak, jakbym stała tuż obok nich.

Droga Anitko, drodzy czytelnicy, uprzejmie oświadczam jednak, że nie mam pojęcia dlaczego Leitner stał się takim fenomenem. Jest to jedna z ważniejszych postaci, kapitan Wermachtu, zapatrzony w Hitlera jak ciele, nie licząc może podziału rasowego. Surowy, aczkolwiek jak dla mnie odrobinę... bez wyrazu? Może drugi tom ukaże mi jakąś jego świetlaną przyszłość.
Hm, to może zdziwić, ale ja najbardziej polubiłam Bronka Zaniewskiego i kapitana Obelta (Bełta). Są to postacie świetnie nakreślone, ich historie są pełne zwrotów akcji i emocji. Kibicowałam im najmocniej jak mogłam.

Fabuła jest doskonale zrównoważona, aczkolwiek może irytować to, że praktycznie każdy wątek Mróz kończy niewyjaśnionym wydarzeniem, które ma nas zmusić do czytania dalej. Potwornie irytujące zwłaszcza, że książka ma czterysta stron, a ty chcesz to skończyć w jeden wieczór, bo nie WY-TRZY-MASZ. Nie siedzę w tego typu powieściach, więc autor co i rusz mnie zaskakiwał i obracał wydarzenia tak, że mnie szczęka opadała do kostek i musiałam ją zbierać, powtarzając niewyraźnie: "Nie... nie możesz tego zrobić!".

Pozostaje jeszcze język. Remigiusz Mróz posługuje się językiem pięknym, co może zarówno przeszkadzać jak i podobać się. Książka naprawdę jest napisana dostojnie, być może lekko ulegając archaizacji co do czasów opisywanych, nie wiem - nie czytałam innych powieści autora, choć zamierzam. Jeśli ktoś już ją czytał, bądź jeśli ma zamiar podpowiem, że mnie ten język bardzo pasował do postaci pana Kremmera. Musicie mi wybaczyć, ale ja jeszcze nie do końca doceniam takie przykładowe posługiwanie się językiem polskim, z prostej przyczyny mojej skrytej nienawiści do tekstu archaizowanego np. u Sienkiewicza. Ale dorosnę i do tego. Spokojnie.

Podsumowując, każdy kto jeszcze nie dał się zamrozować powinien dać się ponieść. Parabellum jest powieścią wspaniałą i zaskakującą, dającą bardzo dobry obraz początków II WŚ, ja już zamierza sięgnąć po drugi tom.
Powiem jeszcze coś, co powinno pomóc: Ja nie przepadam za literaturą polską, z prostej przyczyny: nie trawię polskich imion w książkach. Taka przypadłość. (Sapkowski się nie liczy: tam był Geralt!) Zauważcie więc jak pochlebnie wypowiadam się o czymś co jest "nasze", bo Pan Remigiusz dał mi wielką nadzieję na to, że jednak nasi rodacy potrafią tworzyć dzieła równie dobre jak Anglicy czy Amerykanie. Nie spotkawszy się wcześniej z tą książką, zapewne nie sięgnęłabym po dzieło Miłoszewskiego. Więc zachęcam was szczerze, jeśli macie ochotę odzyskać wiarę w polskich pisarzy. 

Dziękuję, dobranoc. 

środa, 25 lutego 2015

Walentynkowy/Miłosny TAG Książkowy

Źródło: [KLIK]

TAG ten został stworzony przez Anitkę z Book Rewievs, którą serdecznie pozdrawiam.
Ja natomiast robię go dzięki Gerd Marvowi, który otagował wszystkich, którzy przetrwają jego niekonwencjonalny filmik, trwający trzydzieści trzy minuty!
Ale przejdźmy do rzeczy... Po głowie chodzi mi "Miłość rośnie wokół nas", a spojrzenie niespokojnie wędruje do biblioteczki, w której książki przestają się mieścić - zaczynamy!

1. Ulubiona historia miłosna?


Trudno mi wybrać ulubioną.
Zdecydowałam się jednak na historię Savannah i Johna.
Wydaje mi się, że za powód tego można uznać świadomość wielu możliwości interpretacji tej historii. Dla niektórych będzie to kolejna, taka sama opowieść Sparksa o miłości. Jednak dla mnie jest to przepiękna historia o wytrwałości, wierności i pokonywaniu różnic, bo przecież bohaterowie pochodzą z innych światów. 





2. Największe książkowe ciacho?

Bezwzględnie i bez chwili zawahania powiem: Jace.
Ten nocny łowca o złotych włosach i złotych oczach, nieprzeciętnie umięśnionym ciele i pięknych Znakach Nocnych Łowców naznaczających je (tak, lubię dziary), od ponad roku króluje na mojej liście najprzystojniejszych facetów wszech czasów.
Mogłabym tu ewentualnie dodać Kaladina - ale nie mam jeszcze prawa o nim mówić, bo nie skończyłam "Drogi królów".




3. Ulubiona książkowa para?


Od początku kibicowałam Charliemu i Sam, choć w efekcie nie wiem czy do końca można ich nazwać "parą".
Ale w powieści został zastosowany zabieg, który ja bardzo lubię, czyli miłość wywodząca się z przyjaźni.
PS Książka porusza ważne tematy takie jak akceptacja, homoseksualizm czy molestowanie - bardzo ją polecam, daje wiele do myślenia.




4. Para, która działa Tobie na nerwy?


Edward i Bella.
Taaa... bardzo się cieszę, że nadeszły czasy, kiedy można spokojnie powiedzieć, że ta książka mi się nie podobała, nawet w czasach swojej wielkiej świetności - a wtedy ją czytałam.
Edwarda jeszcze przeżyję.
Ale jeśli jeszcze raz natknę się na bohaterkę typu Belli to się potnę.
I jakim cudem akurat na nią padł wybór wilkołaka i wampira?
Miłość chyba rzeczywiście jest ślepa. Dosłowenie



5. Klasyka romansu - ulubiona książka?


Niestety tu muszę trochę oszukać, bo klasyki romansu na moim koncie jest wybitnie mało, bo dopiero teraz zaczynam ją czytać.
Uznajmy więc, że fragment przeczytany w tramwaju + ekranizację można uznać za jakąkolwiek znajomość książki, więc w tym pytaniu wybieram "Dumę i uprzedzenie".
Mogę jeszcze wspomnieć o "Katedrze Marii Panny w Paryżu" V. Hugo, ale niestety książka absolutnie nie przypadła mi do gustu, natomiast jej adaptacje już tak: zwłaszcza spektakl z udziałem Garou.



6.  Najsmutniejsza historia miłosna, którą kiedykolwiek przeczytałaś?


Tu będzie odrobinę niekonwencjonalnie.
Znów jestem w moim kuchennym rynsztunku, by bronić się przed gradem zwolenników Peety, ale ja zawsze byłam TEAM GALE.
I chyba w żadnej książce, żadne zdanie nie wyrwało mi serca tak bardzo jak: "
- Wiedziałem, że mnie pocałujesz.
- Niby skąd? – Sama tego nie wiedziałam.
- Bo cierpię – wzdycha. – To jedyny sposób na przyciągnięcie twojej uwagi.
(...)
 – Bez obaw, Katniss, przejdzie mi. "



7. Najlepszy książkowy pocałunek?




Chodzi mi o ten pierwszy, jeśli chodzi o ścisłość.
Nic dodać, nic ująć.







8. Najlepsza miłosna ekranizacja?




No błagam: Hugh Grant i Colin Firth w jednym filmie...
Czy do szczęścia potrzeba czegoś więcej?
Poza tym to taka piękna, taka normalna historia o miłości.
Muszę się w końcu za nią zabrać.





9. Ulubiony autor piszący miłosne historie?

NICHOLAS SPARKS
Dziękuję, dobranoc.

10. Najgorszy romans wszech czasów?


Dwa "związki" z tej części: Cersei i Jamie Lannister oraz
Sansa Stark i Joffrey Baratheon.
Jeden obrzydliwy do szpiku kości...
W drugim bohaterka nie pozostawiająca czytelnikowi nadziei, że kiedyś nabierze wyrazu i chłopak, którego chce się udusić za każdym razem, gdy jego imię pojawia się na kartach powieści.
Ach, ta miłość...




11. "Duma i uprzedzenia" - jaka piosenka kojarzy się Tobie z tą książką?


12. Ostatni romans/historia miłosna, przy której się wzruszyłaś?





"Zostań, jeśli kochasz" Gayle Forman







13. Czerwień - kolor miłości. Ulubiona książka z czerwoną okładką?




"W pierścieniu ognia" Suzanne Collins
Choć z całej trylogii tę część lubię najmniej - poza jedną sceną.
Kiedy to po chłoście Gale leży w domu Katniss, a ona przy nim czuwa.
Coś pięknego!






14. Ulubiona historia miłosna z dzieciństwa?

Odpowiedzi są trzy, a obrazków nie będzie - bardzo mi przykro.
1. Śpiąca królewna i Książę Filip
2. Piękna i Bestia
3. Winx (moje pokolenie się tym jarało. Karteczki!) paring Flora i Helia.

15. Jesteś rozważna czy romantyczna?

Romantyczna. A przez to moje postrzeganie świata sprawia, że jest piękniejszy.

Tyle! Dotarliście do końca!
Taguję każdego, kto prowadzi jakiegokolwiek bloga, a czyta ten post.

wtorek, 24 lutego 2015

Znane/Nieznane - "Harry Potter i kamień filozoficzny" J.K. Rowling

Źródło: [KLIK]
Przyznaję się bez bicia - jest to moje absolutnie pierwsze spotkanie z Harrym Potterem.
Tak, tak... już widzę te wielkie oczy i zdania cisnące się na usta: "Co?!", "Jak to?!", "Niemożliwe!", "Zgiń, przepadnij maro nieczysta!". Spotykam się z nimi mniej więcej od pięciu lat bez przerwy, więc może od razu pospieszę z wyjaśnieniami, dlaczego otworzyłam tę książkę dopiero w wieku osiemnastu lat. 

Jestem osobą, która nie wielu rzeczy się boi - nie oglądam horrorów, bo mnie nudzą (poza jednym gatunkiem), przeżyję krwawą jatkę w filmie, czy dobrze opisane morderstwo w książce, często okrucieństwo traktuję jak coś dramatycznego, co dodaje dreszczyku. Ale od tego są pewne wyjątki.
I takim samym byłam dzieckiem. Nie przerażała mnie bajka o dziewczynie, która wyszła za bogatego szlachcica, a ten nie pozwalał jej wchodzić do jednej, jedynej komnaty, bo tam trzymał trumny ze swoimi poprzednimi żonami. 

Mniej więcej w wieku sześciu lat, kiedy mój brat był w gimnazjum i zafascynował się (po raz pierwszy w życiu, bo on niczego nie czyta) Harrym Potterem, ja nie miałam pomysłu co dać mu na urodziny. I wyobraźcie sobie, że zdarzył się cud - na TVN w "Super kinie" szedł maraton pierwszej i drugiej części właśnie Harry'ego! Zdecydowałam więc, że to nagram, a był to piękny czas kaset VHS. Niestety nasze video należało do takich, które lubią coś pomieszać, więc jak chciałeś coś nagrać, to musiałeś to obejrzeć. I tak sześcioletnia Agatka po raz pierwszy spotkała się z Potterem... który przeraził ją do granic możliwości. Nie pamiętam ile w tym udziału miał Draco Malfoy, ile rozwiązanie zagadki o Kamieniu Filozoficznym, a ile krew na ścianach, rzecz w tym, że po tych dwóch filmach, postanowiłam, że nigdy się tego nie tknę.
Kiedy zaczęło się "Jak to? Nie czytałaś Harry'ego Pottera?!" gdzieś pod koniec podstawówki, pomyślałam, że może jednak się złamie... i wtedy trafiłam na ekranizację "Więźnia Azkabanu", akurat na scenę z wilkołakiem. Miałam wtedy ogromną fazę na wampiry i wilkołaki, więc kiedy zobaczyłam taką wersję mojego ulubionego fantastycznego stworzenia, to myślałam, że rzucę czymś w ten telewizor i stwierdziłam, że jak tak, to my się chyba z Panią Rowling nie polubimy.

No cóż. Minęło pięć lat. A ja cały ten czas, mimo wszystko dość często, biorę udział w rozmowach, słyszę o fickach, i nie mam pojęcia o co w tym chodzi. Nadszedł więc czas, żeby to zmienić.

Wszyscy słyszeli o Harrym Potterze. Chłopcu, który wychowywał się u wujostwa Dursley'ów, szczupłym, w okularach i z blizną na czole, przypominającą błyskawicę - tak przynajmniej byłoby, gdyby to była zwyczajna powieść, o zwyczajnym chłopcu. Harry jednak wcale nie jest zwyczajny, któregoś dnia otrzymuje list, że został przyjęty do Szkoły Magii i Czarodziejstwa - Hogwart. I tu zaczynają się wielkie przygody Harry'ego Pottera. Jak sobie poradzi? Kim tak naprawdę są Ron i Hermiona? Dlaczego Draco Malfoy'a (przynajmniej w tej części) należy nienawidzić? I o co chodzi z tym Kamieniem Filozoficznym? - Tego i jeszcze więcej dowiecie się z książki.

Co myśli o niej osoba, która rękami i nogami wzbraniała się, żeby jej nie przeczytać?
Żałuje. Żałuje, że przekonała się tak późno (i że w domu ma tylko dwa tomy).

Jeśli jesteś takim ewenementem jak ja i nigdy nie sięgnąłeś po przygody Pottera, może przekona cię to jedno zdanie moich przemyśleń:
Czytając tę powieść czujesz się tak, jakbyś od zawsze czekał na tę historię, choć nie znałeś jej bohaterów, fabuły... nic o niej nie wiedziałeś. Jednak z każdą kolejną stroną zdajesz sobie sprawę, że gdybyś nigdy jej nie przeczytał, brakowałoby jakiejś nowej cząstki ciebie.

Historia autorstwa Pani Rowling jest zupełnie inaczej przedstawiona niż film. Czyta się ją nadzwyczaj szybko i przyjemnie, ma w sobie niespotykane ciepło, prawie bajkowe.
Mam osiemnaście lat, a jednak czytając tę książkę, nie miałam najmniejszego problemu, aby wdrożyć się w akcję, poznać Hogwart, zaprzyjaźnić z bohaterami - ani ich wiek, ani wiek czytelnika nie gra tu żadnej roli.
Sam pomysł autorki powala na kolana i ukazuje jej ogromną wyobraźnię. Ma się przemożne wrażenie, jakby tą powieścią chciała rozłożyć nad czytelnikiem taki klosz i choć przez chwilę obronić go przed dzisiejszym światem.
Bohaterowie są świetnie skonstruowani. Każde z dzieci jest inne, każde ma swoje wady i zalety - to jest coś co ja bardzo doceniam - oni po prostu są realistyczni. Gdybym zobaczyła Hermionę na ulicach Londynu, zapewne minęłabym ją obojętnie, nie olśniła by mnie, nie wiedziałabym też, że jest czarodziejką, bo jest taka jak każdy inny człowiek. Ponadto składam pokłony za Draco Malfoy'a - dawno nie było postaci, którą tak od razu bym znienawidziła, jest idealnym obrazem dziecka, które lubi wyżywać się na innych, a ja coś o tym wiem.
Fabuła jest wartka, trochę bajkowa, choć nie pędząca na łeb, na szyję. Został tu zastosowany zabieg, który ja bardzo lubię - wchodzimy w ten magiczny świat razem z protagonistą, wiemy tyle ile on, razem z nim wybieramy różdżkę, czy czujemy na karku spojrzenie Snape'a, co bardzo ułatwia utożsamienie się z nim.
Natomiast dzięki temu ciepłu, o którym wspominałam już wcześniej nie możemy, a właściwie - nie chcemy odrywać się od książki. Można by rzec, że jest niedzisiejsza; nie traktuje bowiem o wielkich pieniądzach, wielkiej miłości, czy wielkich sukcesach, opowiada o życiu tak bardzo podobnym nam, tyle że ze szczyptą magii, a ona dodaje powieści ogromnego uroku.
I tu powiem od razu, że jeszcze nie sięgnęłam po film, choć wiem, że już bym się nie bała.
Boję się natomiast czegoś innego, że ta mroczność filmu - bo właśnie w taki sposób jest on kreowany, na bardziej tajemniczy i mroczny niż powieść - mogłaby mi zepsuć to przyjemne ciepło, które wciąż unosi się jeszcze w mojej klatce piersiowej, w okolicach serca. 
Może kiedyś się przekonam?

Źródło:[KLIK]
Podsumowując, jeżeli jeszcze nie sięgnąłeś po książkę, to bardzo do tego zachęcam, ale (!) nie rób tego, jeśli nie poczujesz, że ta historia cię pociąga, że coś cię w niej przywołuje. 
Wiele razy słyszałam, jak moje koleżanki i koledzy powtarzają, że chcieliby dostać taki list jak Harry - przyjęcie do Hogwartu. Ja mam wrażenie, że listem jest ta dziwna chęć, która nagle pojawia się i która nakłania do sięgnięcia po książkę - mimo wszystko, kiedy naprawdę uda się nam "wejść" w powieść, to prawie tak, jakbyśmy ramię w ramię z Harrym znaleźli się w Szkole Magii i Czarodziejstwa.
A granica między wyobraźnią a prawdą... jest niezwykle ruchoma.
Może da się ją przebyć na latającej miotle?

A co wy myślicie o tej książce? Czytaliście ją już? Ile razy?

CZYTAJCIE, KOMENTUJCIE I PODAJCIE DALEJ! 

poniedziałek, 23 lutego 2015

Moim skromnym zdaniem... o marzeniach

Oscary obejrzane.
Cztery bite godziny siedzenia przed telewizorem, głównie po to, by dowiedzieć się, że statuetkę za najlepszy film dostaje jedyna produkcja, do której pasują takie określenia jak: "pod publiczkę", "oklepane żarty", "stereotyp zbuntowanej nastolatki" (o ile w ogóle córkę Birdmana można jeszcze nazwać nastolatką), bowiem ten film porusza trzy tematy, które zawsze przyciągną Amerykanów: superbohatera, porażkę i nadzieję.
Pomimo tego zawodu nie uważam tej zarwanej nocy za straconą; jestem dumna z moich rodaków za "Idę", cieszy mnie zwycięstwo "Glory" jako najlepszej piosenki, podziwiam Garahama Moore'a ("Gra tajemnic") za przemówienie po otrzymaniu Oscara za najlepszy scenariusz 
adaptowany, biję pokłony za docenienie Whiplasha (najlepszy montaż oraz najlepszy aktor drugoplanowy) i skaczę pod sufit, że to Eddie Redmayne został najlepszym aktorem, choć szkoda mi odrobinę Benedicta Cumberbatcha i Bradley'a Coopera, bo na nich stawiałam - ukazali się w nominowanych filmach w swoich niecodziennych sylwetkach. Uwierzcie mi, że tylko nadzieja, że w tym roku Akademia dostrzeże piękno właśnie w tych niebanalnych filmach jak "Gra tajemnic", "Foxcatcher", "Teoria wszystkiego", "Snajper", "Whiplash" czy powiedzmy - jako niecodzienny twór - "Grand Budapest Hotel", nie pozwalała mi zasnąć do szóstej rano. No i może jeszcze ciśnienie podniesione przez rude babsko, które wykłócało się podczas przerw, że "Birdman" jest objawieniem. Pozostawmy to bez komentarza.

Po tym przydługim wstępie, w którym mogliście trochę bliżej poznać mój gust filmowy (który jest tylko moim gustem filmowym i nie zamierzam niczego w nim zmieniać, tylko dlatego, że komuś z was on nie odpowiada), przejdźmy do tematu przewodniego, który zapewne nie pojawiłby się, gdyby nie wczorajsza Gala Oscarowa.

Źródło: [KLIK]

Jestem osobą strasznie emocjonalną i wzruszają mnie różne dziwne rzeczy. Jedną z nich są sytuacje, kiedy ludzie spełniają marzenia. Nie zdradzę wam ile razy płakałam na "The Voice of Poland", bo nie zdołam tego policzyć, ale na wczorajszej Gali ryczałam chyba, ze cztery albo pięć razy. 


Czy nie jest czasami tak, że w książkach życie wydaje się takie idealne? Schemat zazwyczaj wygląda tak: protagonista ma cel, marzenie (może to być miłość, osiągnięcie kariery muzycznej czy cokolwiek), następnie ktoś motywuje go do realizacji, on się za to bierze, z początku niechętnie, nie wierzy w siebie... ale potem coraz bardziej się wkręca i akcja nabiera rozpędu, dalej mamy wielkie załamanie; coś poszło nie tak, jest wielka porażka, zamęt i łkanie, już jesteśmy pewni, że nic z tego nie będzie, gdy nagle... nasz bohater powstaje jak feniks z popiołów i osiąga swój WIELKI CEL! Mamy Happy End.

Tyle, że w życiu nie zawsze są Happy Endy.
No dobra, jestem okropna. Ale ja wcale nie chcę wam mówić, że nie dacie rady. Chcę wam powiedzieć coś dokładnie odwrotnego.
Ja nie mam normalnych zainteresowań. Prawdopodobieństwo tego, że zrobiłabym doktorat z chemii, fizyki, biologii, a już szczególnie MATEMATYKI, jest tak samo duże jak to, że genetycznie zmodyfikowany kot zawładnie światem w ciągu najbliższych trzech dni - czyli prawie żadne. Jeśli chodzi o przedmioty humanistyczne to tu mamy rzecz dość zabawną: Starożytność - tak, Średniowiecze - nie przepadam, nudzi mnie, Renesans - tak, Barok - nigdy w życiu, Oświecenie - nuda, Romantyzm - moja miłość (więcej nie przerobiliśmy z języka polskiego, więc następne epoki to zamiłowanie tylko pod kątem historycznym), XIX w. - nie najgorzej, jakoś to zniosę, XX w. - to jest mój żywioł! Wojny, Dwudziestolecie międzywojenne, komuna, czy Nowożytność to jest COŚ. Właściwie, jeśli spytalibyście mnie o "moją ulubioną rzecz" (jeśli nie oglądaliście "Dźwięków muzyki" - żałujcie), to odpowiedziałabym: FILM, a zaraz dodała: KSIĄŻKA. 

Bo ja zawsze marzyłam, że napiszę książką, która zostanie zekranizowana. A od ponad roku reżyseruję przedstawienia charytatywne w mojej szkole. Film byłby więc moim żywiołem, czyż nie? Albo literatura! 

I teraz spotykamy się z bardzo smutnym zdaniem naszych czasów: TO NIE PRZYNIESIE CI CHLEBA. 
Mieszkamy w państwie, w którym o doceniane "naszego" jest trudno. Jakoś od lat sześćdziesiątych działa na nas American Dream i sama przyznaję, że czasami sobie myślę, że urodzić się Amerykanką byłoby lepiej, bo tam łatwiej się wybić.
Tyle, że dziś w nocy doszło do mnie, że to nie prawda. 

Czego dziś w nocy dokonał Paweł Pawlikowski?  

To nie był fart, ani litość nad polaczkami. To był kawał dobrej roboty, odważne podejście do tematu, a przede wszystkim oryginalność. 
Ten facet przecież dziesięć lat temu, czy więcej, też musiał o czymś marzyć?
A co z Grahamem Moorem, który w wieku 16 lat chciał popełnić samobójstwo, bo nie pasował, bo był inny? Teraz trzyma w ręku Oskara za najlepszy scenariusz.

Wiecie w czym oni są lepsi ode mnie (przynajmniej na tę chwilę)?
Mieli ODWAGĘ.
Tak, tak, właśnie ODWAGĘ, aby iść pod prąd. 

Dlaczego podziwiamy głównych bohaterów? Zwykle właśnie dlatego, że wykazują się męstwem i odwagą i dokonują olśniewających czynów.

Nie bójmy się marzyć. Nie bójmy się dążyć do własnych celów.
Nie zawsze pieprzenie o chlebie jest najważniejsze. Nie zawsze rodzice mają rację.

"Czasami to ludzie, którzy nie pobudzają niczyjej wyobraźni robią rzeczy, których nikt nie potrafi sobie wyobrazić"  
"Gra tajemnic"

sobota, 21 lutego 2015

"Zbuntowana" Veronica Roth

Źródło: [KLIK]

Jestem już trochę bardziej żywa, więc siadam i piszę. 

Oczywiście wciąż możecie podawać propozycje pod poprzednim postem.

OPINIA ZAWIERA NIEWIELKIE SPOILERY - JEŚLI NIE CZYTAŁEŚ PIERWSZEJ CZĘŚCI TRYLOGII - NIE NALEŻY JEJ CZYTAĆ. 

Ostrzegam, że jeżeli jesteście największymi fanami tego tomu, a nie chcecie się denerwować (ja dzisiaj trafiłam na stary odcinek Top Model i myślałam, że mnie krew zaleje <tak to jest się wczuwać>, na szczęście w tym samym czasie puszczają Scooby'ego Doo), to to nie jest recenzja dla was.

"Zbuntowana" jest drugim tomem trylogii "Niezgodna". Akcja rozpoczyna się dosłownie zaraz po zakończeniu pierwszej części - właściwie jeśliby je połączyć, to zupełnie nie zauważylibyśmy gdzie zaczyna się drugi tom. Tobias, Tris, Caleb, Peter i Marcus uciekają do frakcji Serdecznych, aby chronić się przed Erudytami. Nie znajdą tam jednak schronienia na długo. Gdzie bohaterowie znajdą ostoję? Kto będzie musiał się poświęcić, a kto się uchowa? Co się stanie z życiem Tris?

Wiem, że moja poprzednia opinia wzbudziła kontrowersję. Gdyby zrobić wykres moich wrażeń o tej trylogii miałby on kształt litery J, a "Zbuntowana" mieści się niestety w najniższym punkcie.

Ale zacznijmy od plusów. Dobry pomysł z ucieczką do serdeczności, dobra postać Johanny (jeszcze ją poznacie, jeśli nie czytaliście) - właściwie druga drugoplanowa naprawdę świetnie skonstruowana postać w tej serii. Ślę pokłony za to, co autorka zrobiła z Calebem, bo mimo iż miałam zaspoilerowane co się wydarzy, czytało mi się to z ogromną przyjemnością. Kolejny wielki plus za "złola", czyli Jeanine, która w tym tomie pojawia się o wiele częściej i daje zdecydowanie więcej powodów do tego, by jej nie lubić i za Petera, który ukaże nam odrobinę więcej niż czubek noża. I na koniec: dobry styl - trochę płaski, ale jako lekkie czytadło, na wydech pomiędzy "powieściami życia" może być.

No... tyle, że na tym plusy się kończą. O ile w pierwszym Tomie tolerowałam postać Tris, a nawet momentami potrafiła mnie zaskoczyć, o tyle w tym tomie chciałam ją zagryźć. Denerwowała mnie do granic możliwości. Rozumiem, że przeżyła tragedię, ale psychika człowieka nie działa w sposób aż tak autodestrukcyjny, zwłaszcza jeżeli mamy wokół siebie, aż tyle powodów by żyć. Wiem, że myślicie inaczej, bo przecież ile razy w filmach i serialach widzieliście te dramatyczne chwile, kiedy główny bohater poddawał się i już nie mógł? No cóż... tyle, że to skrajne przypadki depresji. Adrenalina pozwala nie myśleć, prawie tak samo jak antydepresanty. Czy Tris ma depresję? No cóż, to by przynajmniej co nieco tłumaczyło.
Postać Tobiasa też mnie nie do końca satysfakcjonuje: chłopak mówi jedno, sprzeciwia się zachowaniu Tris, a i tak idzie za nią ślepo jak szczeniak. W końcu i tak robi wszystko, żeby jej pomóc. Powiecie: TO MIŁOŚĆ. A ja odpowiem: Za każdym razem kiedy groził jej zerwaniem, kibicowałam mu, żeby to zrobił.
Przykro mi trochę, że sceny kulminacyjne niczym mnie nie zaskoczyły. Powinnam mieć żołądek wywrócony o 180 stopni i płakać jak bóbr, a siedziałam powtarzając w myślach:
<sarkazm> "Teraz stanie się to... (po upłynięciu chwili czasu) No proszę, stało się!" </sarkazm>.

No i dobra, nie męczmy tego już. "Zbuntowana" podobała mi się najmniej, głównie dlatego, że nie miałam ani śladu zaskoczenia. W jednym z komentarzy powiedziałam, że przy czytaniu polegam na emocjach, bo one są zawsze. Tu było ich wybitnie mało, a przebijała się nuda.
Szczerze powiedziawszy uważam, że tak dobra aktorka jak Shailene Woodley, wiele dodaje do tej roli, ale nawet ona nie wiele potrafi z nią zrobić.

Ale powiem jedno: Musicie przeczytać tę książkę. Niezależnie od tego, czy będziecie mieć takie wrażenia jak ja (siedzę w tym gatunku dość długo i pewnie dlatego tak mało mnie zaskakuje), czy będziecie zachwyceni jak wielu moich znajomych. Bowiem "Wierna" wynagrodzi wam wszystko. Uwierzcie mi. 

 A co wy myślicie o tej książce? 

CZYTAJCIE, KOMENTUJCIE I PODAJCIE DALEJ!

Idę dalej umierać pod kocem. Nie macie pojęcia ile w ciągu jednej soboty idzie serialów kryminalnych. Oglądacie któryś?
Poza tym, OMG już jutro w nocy OSCARY! Czekacie do 1:55?

piątek, 20 lutego 2015

Wyzwanie


Dziś krótko i na temat.
Przepraszam was za tę krótką nieobecność, ale właśnie gniję pod kocem, co godzinę wstając po nową herbatę i chusteczki. No, poza tym, że udało mi się dziś wyjść, żeby się przefarbować, dostać mandat i odebrać książkę. Dzięki temu doszło mi kilka nowych objawów - tak bardzo udany dzień.
Pijąc jednak do książki, jest to właśnie ta, o której mówiłam w poście "Zostań jeśli kochasz" - niestety nie do końca wiem, czy zostało to zauważone.

Do wyzwania zainspirowała mnie Olga z Wielkiego Buka.
Uwaga ZASKOCZENIE: Jeżeli czytacie lub oglądacie innych recenzentów, pewnie zauważyliście, że większość z nich jest w jakimś stopniu humanistami - taki jest profil ich klasy, bądź wykształcenie. Ja co prawda interesuję się literaturą i historią, ale jestem na biol-chemie I JESZCZE SIĘ TRZYMAM!
Mówię o tym właśnie dlatego, żeby wskazać, że od dłuższego czasu siedzę w temacie wojen. Szczególnie II Wojny Światowej, Wojny w Iraku - jakoś dużo łatwiej mi się wczuć w klimaty trochę bardziej współczesne. Nigdy jednak nie sięgałam po literaturę związaną z walką na froncie, z bardzo prostej przyczyny: szczerze powiedziawszy mam dość bujną wyobraźnię (i to od dziecka) i niekoniecznie chcę mieć pod powiekami obrazy martwych ciał, czy tych rozerwanych na kawałki.
Stwierdziłam jednak, że fobie nie mogą człowieka ograniczać! 
Wyzwanie jest takie:
Ostatni tydzień lutego oraz cały marzec, będą czasem militarnym. Jeden raz na tydzień pojawiać się będzie recenzja z powieści, która jest oparta na wydarzeniach z wojny, na którymś froncie.
Chciałabym jednak waszej pomocy.
Napiszcie w komentarzach tytuły książek o wyżej wspomnianej tematyce, których recenzje chcielibyście zobaczyć.
Nie musicie ich mieć przeczytanych - podobał wam się jakiś serial na podstawie powieści? Spodobała wam się okładka? Podawajcie tytuły, a ja wybiorę 5 na marzec (może potem je przedłużymy?).

Źródło: [KLIK]
  
Warto znać historię.
Wracam chorować.

PS Jeżeli znacie jakieś kryminały, polegające na szukaniu dzieł skradzionych podczas wojny, W KTÓRYCH JEST SPORA DAWKA HISTORII O TYM DZIELE to takie też mogą być.

NA ODPOWIEDZI CZEKAM POD TYM POSTEM, ORAZ NA MAILU (strona: Kontakt) 

środa, 18 lutego 2015

"Zostań jeśli kochasz" Gayle Forman

Oto moje odkrycie mijających ferii. 

Mia to zwyczajna dziewczyna z Oregonu. No dobra, może nie do końca taka zwyczajna. Gra na wiolonczeli tak dobrze, że dostała się na przesłuchania do Juilliarda, ma bardzo przystojnego chłopaka, rockmana, przyjaciółkę żydówkę... I ta zwyczajna/nadzwyczajna dziewczyna pewnego zimowego ranka jedzie z ukochaną rodziną na przejażdżkę do znajomych. A wtedy do idealnego życia wdziera się ciężarówka jadąca sto na godzinę.
Rodzice Mii nie żyją.
Co się stało z młodszym bratem?
Co się stało z samą Mią, która nagle staje się przedziwnym "duchem", a raczej obserwatorem, który jest poza własnym ciałem?
Ona jedna przeżyła wypadek, ale czy zostanie w świecie żywych, pomimo tragedii?

Przeczytałam tę książkę zaledwie w trzy godziny. I zdarzyło mi się coś, czego normalnie nie robię, bo należę do tego gatunku ludzi, który mógłby przespać siedemnaście godzin z doby, pójść coś zjeść, poczytać, obejrzeć serial czy film i znów pójść spać (w innym życiu musiałam być leniwcem), ponieważ zaczęłam tę książkę koło północy z zamiarem przeczytania dziesięciu, może piętnastu stron... skończyłam ją o trzeciej w nocy. A nawet próbowałam ją odkładać i kłaść głowę na poduszce, ale za każdym razem kończyło się to tym, że znów włączałam lampkę i czytałam "jeszcze kawałek", "jeszcze jedno małe wydarzenie".

Zaskoczę was, bo oto pojawiła się bohaterka, o której spokojnie mogę powiedzieć, że ją lubię. Przyczyna jest dosyć niesamowita; Gayle Forman pozwala pobyć czytelnikowi Mią. Łatwo wczułam się w sytuację bohaterki, rozumiałam jej dylemat, zrozumiałam decyzję. Dlatego, że nie było tu egzaltacji, ani sztuczności. Zdarzyła się tragedia i dziewczyna z takim, anie innym charakterem, z taką, a nie inną rodziną i przyjaciółmi, tak, a nie inaczej to przeżywa. I dzięki temu, że autor ukazuje prawdziwą twarz bohaterki, ja w trakcie czytania mogłam się poczuć tak, jakbym siedziała w szpitalu tuż obok niej.

Dalej, bardzo podoba mi się sposób przedstawienia wydarzeń i bohaterów. Akcja dzieje się bowiem w czasie jednej doby, nie mamy więc rozdziałów, tylko godziny. Wydarzenia główne są mieszane z retrospekcjami Mii, co jest naprawdę świetne, bo dzięki temu możemy poznać Kim, Adama czy rodzinę bohaterki. To nie jest tak, że autor podaje nam Adama na tacy i mówi: on jest przystojny, on jest rockmanem, szaleją za nim laski, więc i ty czytelniku zrozum, że masz go kochać, wspomnienia Mii właśnie ukazują nam dlaczego moglibyśmy go polubić; jaki jest jako muzyk, jaki jako chłopak, jaki jako kumpel itd. I tak jest z każdą postacią, autor jasno wskazuje: oni są ludźmi, są tacy jak ty czy ja i możesz ich polubić albo nie, ale oni też mają swoje wady i zalety.

Poza tym powiem jedno: Przy tej książce, prawie nie płakałam - no, może ze dwa razy, ale krótko. Ta książka złapała mnie od pierwszych stron za serce i nie pozwalała się odrzucić. Wyzwalała takie pokłady emocji, jakby to działo się naprawdę, a ja byłabym tego świadkiem.

Więc jeśli nie czytałeś jeszcze, drogi czytelniku, "Zostań jeśli kochasz" to najwyższy czas to nadrobić.

WYZWANIE: Moi drodzy, postanowiłam powziąć pewne postanowienie: PRZEKRACZAMY GRANICE. O co chodzi? Istnieje pewien gatunek, który bardzo mnie interesuje, ale nigdy się za niego nie wzięłam. Są to powieści o tematyce militarnej; okres II Wojny Światowej, Wojny w Iraku itp. Dlaczego nie? Bo zawsze bałam się, że moja wybujała wyobraźnia pokaże mi o jedne flaki za dużo. Ale teraz zdecydowałam się, że jednak naprawdę chcę przeczytać taką książkę i mam już pierwszego kandydata, który będzie dla was niespodzianką, ale potrzebuję następnych. Jeśli ktoś z was czytał dobrą powieść na tej kanwie, to proszę o podpowiedzi! (wolałabym armię USA, bo jestem patriotą i myślę, że mocniej przeżywałabym wydarzenia związane z Polską). Wyzwanie obejmuje przeczytanie powieści militarnej i zrecenzowanie jej tutaj, ale oprócz tej pierwszej, fajnie by było, gdyby następne były z waszego polecenia. Trwa na razie do końca marca.

A co wy myślicie o "Zostań jeśli kochasz"?

CZYTAJCIE, KOMENTUJCIE I PODAJCIE DALEJ!

wtorek, 17 lutego 2015

Znane/Nieznane - "Opowieści z Narnii. Książę Kaspian" C.S. Lewis

Źródło: [KLIK]

Moi drodzy czytelnicy!
Jeżeli dysponujecie około trzema godzinami wolnego czasu, dość niewielkim funduszem, a wasz mózg potrzebuje chwilowej przerwy od książek, dodatkowo lubicie tematy Bondowe to nie traćcie ani chwili dłużej i biegnijcie do kina na "Kingsman: Tajne służby". Film jest genialny! Ogląda się go z przyjemnością, dużo akcji, dużo naprawdę zabawnych sytuacji oraz kilka uronionych łez powinno was zachęcić. Ponadto w obsadzie cudowny Colin Firth i (moje nowe odkrycie, zajmujące już miejsce na liście kandydatów do ulubionych) Taron Egerton <3 Dla zdesperowanych: film jest z napisami, więc wciąż możecie czytać!

Pozostając w tematyce dobrych filmów, nie wstydzę się przyznać, że adaptacja "Księcia Kaspiana" należy do listy moich ulubionych, a wśród trzech zekranizowanych części serii uważam ją za najlepszą (nie wielki wpływ ma na to Ben Barnes <3). Nie zliczę ile razy już ją oglądałam kipiąc z emocji w czasie trwania bitew, w oczekiwaniu na Aslana, czy nawet w pierwszych scenach, które kompletnie nie dotyczą znanej dobrze czwórki bohaterów.
Nauczona doświadczeniem pierwszej części, która okazała się bardzo wierna filmowi, ale nadal przyjemna w odbiorze, z takim samym podejściem sięgnęłam po drugą. Jakże się pomyliłam!

Akcja drugiej części rozpoczyna się na angielskim peronie, kiedy Piotr, Zuzanna, Edmund i Łucja jadą do swoich szkół. Chłopcy do męskiej, dziewczynki do żeńskiej - żadnych fajerwerków. Do momentu, aż każde z nich coś zaczyna szczypać (nie, nie żartuję). Łapią się za rączki i tym oryginalnym sposobem przenoszą do Narnii. Jednak z początku jej nie poznają. Dopiero po odkryciu ruin Ker-Paravelu oraz swoich darów od Świętego Mikołaja zrozumieją, że minęło sporo czasu od ich panowania. Naraz rozpoczyna się przygoda! Ratują karła Zuchona, a on opowiada im co dzieje się teraz w Narnii. W tej powieści pojawia się właśnie tytułowy Książę Kaspian. Kim jest? Czy dzieci staną po jego stronie?

Druga część jest... dobra, może nawet bardzo dobra, ale powiedziałabym to tak bez przekonania. Po pierwsze spora część książki to podróż głównych bohaterów wraz z Zuchonem. W czasie tej podróży dzieją się różne rzeczy: pierwszy raz stykamy się z wojskiem Miraza, Łucja widzi Aslana, w którego reszta oprócz <o ironio!> Edmunda nie chce uwierzyć itd. Niestety fragmenty podróży, opowieści o Kaspianie są nie proporcjonalne z samym punktem kulminacyjnym akcji i wydarzeniami wokół niego, czyli wojną z Mirazem. Nie mówię absolutnie, że to złe, ale w jakimś stopniu dziwne dla widza, który spędził godzinę z filmu na samej nawalance (raz ukrytej, raz otwartej). Niemniej jednak część druga bardzo nadrabia bohaterami: Lewis nie czuje już ograniczeń i świetnie ukazuje, które postacie są dobre, które złe, a które wciąż niezdecydowane; absolutnym apogeum twórczości są tu rodowici Narnijczycy, którzy są naprawdę cudowni, genialnie zbudowani. Sama postać Księcia Kaspiana też jest mistrzostwem. Oto chłopiec, który nagle musiał dorosnąć. I co z tego wyszło? Młody mężczyzna, który broni praw prawowitych mieszkańców tych zagarniętych ziem; odważny, acz pokorny. Nie zabraknie również Aslana, który w tej części ewoluuje na jeszcze lepszego bohatera (o ile to w ogóle możliwe). Notowania natomiast spadły Zuzannie - nie przepadam za nią w filmie, ale tu myślałam, że ją pokroję. Dla romantyków: będziecie zawiedzeni, ale Lewis nie shipował Zuzanny i Kaspiana - a szkoda, bo to by miało potencjał (może krótkotrwały, ale uderzający). Fabuła jest dobrze zbudowana, czytelnik mimo, że sporo czasu spędza w lesie, nigdy się nie nudzi. Sama bitwa jest dużo bardziej szczegółowo przedstawiona niż w "Lwie, Czarownicy i starej szafie", ale wciąż to nie jest krwawa jatka, chociaż może i dobrze, bo "Opowieści" straciły by swój dziecięcy urok.

Dodam tylko co mnie zirytowało: Autor bierze pod uwagę, że ktoś nie czytał pierwszej części, przez co nasi bohaterowie trafiając do Narnii, w ogóle nie kumają, że są w Narnii. Jasne; zmiany terenu, te sprawy... ale przecież sami tam żyli z pięćdziesiąt lat i wrócili kiedy w rzeczywistości czas przesunął się o kilka minut, to czy tak trudno skapować, że rok w czasie rzeczywistym to sporo więcej niż rok w czasie narnijskim?

Czy warto po to sięgnąć? Jeżeli oglądaliście <tak jak ja> "Kaspiana" już dziesiątki razy, to naprawdę książka was zaskoczy - różnic między tym a tym jest mnóstwo! Poza tym, jeśli już przeczytacie pierwszą część, ze świata Narnii trudno się wyrwać. Aslan wzywa! 

Dorzucam, bo z tą piosenką dobrze się czyta. Poza tym "teledysk" bardzo mi się podoba!



A co wy myślicie o tej książce? A może chcecie, żebym zrecenzowała jakąś konkretną?

CZYTAJCIE, KOMENTUJCIE I PODAJCIE DALEJ!

*Udostępniony film nie należy do mnie. Źródło: [KLIK]

poniedziałek, 16 lutego 2015

"Niezgodna" Veronica Roth

Dwa seanse w kinie dzisiaj i prawdopodobnie dwa jutro. Normalnie żyć, nie umierać!
Macie może ochotę na jakąś filmową recenzję?
Oferuję: "Pingwiny z Madagaskaru", "Bezwstydny Mortdecai" (Johnny Depp <3), "Tajemnice lasu" (Johnny Depp again <3 <3) oraz <prawdopodobnie, bo nie wiem czy wstanę> "Kingsman: Tajne służby" (Colin Firth! <3).


Dobra, nie przedłużając, przejdźmy do "Niezgodnej".

Zastanawiałam się, czy nie zrobić recenzji całości serii; byłoby krócej. Ale jednak omówię każdy tom osobno, by pokazać wam jak bardzo na przestrzeni czytania, można zmienić o tej serii zdanie. 

Obecnie uważam, że seria jest dobra... może nawet bardzo. Ale jak wypadła moja przygoda z pierwszym tomem?

Witamy w dystopii! Akcja książki dzieje się w społeczeństwie zbudowanym na gruzach Chicago, podzielonym na pięć frakcji: Erudycje, Prawość, Serdeczność, Altruizm i Nieustraszoność (to dwie ostatnie, będą nas najbardziej interesować). Główną bohaterką jest Beatrice Prior - z urodzenia altruistka. Posiadaczka cudownej rodziny, bardzo altruistycznego brata i... (<sarkazm>jakże niespodziewanie!</sarkazm>) kompletnie do tego wszystkiego; do kultury, obyczajów altruistów, niepasująca. 
W wieku szesnastu lat każdy członek tego społeczeństwa wybiera frakcje, w której chce przeżyć resztę życia. Wielu wybiera te rodzime, jednak są i tzw. "transfery". W dokonaniu trudnej decyzji ma pomóc test przynależności. I w tymże teście nasza Beatrice osiąga (<sarkazm>kolejne zaskoczenie!</sarkazm>) status tytułowej niezgodnej. Co to znaczy? Jakie będą tego konsekwencje? - Tego właśnie dowiecie się z książki. Niemniej jednak nasza bohaterka sprzeciwia się całemu światu (idąc za przykładem bardzo altruistycznego brata, który zostawił ojczystą frakcję, nie mrugnąwszy okiem) i przechodzi do Nieustraszoności przyjmując o wiele lepsze imię, czyli Tris.
W Nieustraszoności czekają ją długie szkolenia, przystojny instruktor, wredny przywódca frakcji, chory psychicznie kolega transfer i inne tego typu przyjemności. A poza tym Tris wywęszy (z pewną pomocą przystojnego instruktora) pewien spisek. 

Uwierzcie mi, że w tym przydługim opisie nie ma ani grama spoileru, bo prawdziwa akcja zaczyna się mniej więcej od 250... albo nawet 270 str.
Możecie mnie bić (założyłam już garnek na głowę jako hełm, pokrywka będzie tarczą, a łopatka do kotletów mieczem, osłonię się natomiast blachą do ciasta), ale ja nie przepadam za narracją pierwszoosobową prowadzoną z punktu widzenia kobiety. Potwornie irytują mnie jakieś dziwne dylematy, które w takich sytuacjach bohaterki snują - być w dziewczęcym mózgu to horror. Więc samo to już lekko przeszkadzało mi w odbiorze powieści, ale akurat do tego mogłam się przyzwyczaić.
Macie tu jednak świetny przykład głównej bohaterki, której ja nie jestem w stanie zdzierżyć. Altruiści bowiem zachowują się trochę jak rozmemłane ciamajdy i ona ma taki charakter! Przeżywa absolutnie wszystko, każdy najdrobniejszy gest czy sytuacje i podnieca się każdym spojrzeniem Tobiasa. O BOŻE. Plusuje u mnie tylko i wyłącznie tym, że od czasu do czasu potrafi spiąć poślady i złapać za pistolet, wtedy ukazuje się w niej jakaś krzytna (a raczej krztynusia) nieustraszonej.
Ponadto jeśli ktoś od dłuższego czasu siedzi w gatunku książek młodzieżowych, zwłaszcza o tematyce dystopijnej, to absolutnie nic go w tej książce nie zaskoczy. Wiele rzeczy da się przewidzieć i choć autorka od czasu do czasu sprawi, że opadnie nam szczęka i zapytamy: "Co? Ale jak?", to niestety sytuacje te się nie wyrównują.
Ponadto historia pozostawia czytelnikowi wiele pytań bez odpowiedzi (na niektóre z nich odpowiedzą wam następne tomy i dodatek "Cztery", na inne odpowiedzi nie będzie wcale), a bohaterka tak skłonna do opowiadania nam wszystkich swoich przeżyć, nie umie dobrze opisać bólu czy mocnej akcji, przez co mamy niewielkie wrażenie ślizgania się po tej opowieści, nie jesteśmy tam i nie chowamy się za plecami Tris obserwując wydarzenia.

Nie myślcie jednak, że ta powieść ma same minusy, ależ skąd!
Przede wszystkim autorka świetnie skonstruowała postać Tobiasa, który nie jest idealnym adonisem zesłanym z niebios, a także postacie drugoplanowe. Moim ulubionym bohaterem całej serii jest Uriah. I możecie mówić co chcecie, ale to jedyna postać, na którą wszystkie wydarzenia naprawdę mają wpływ, jedyna postać dynamiczna, która ukazuję ogromną różnicę w sobie pomiędzy tomem pierwszym, a tomem trzecim. Świetnie skonstruowane jest również uniwersum. Społeczeństwo, choć może mało realne, dobrze sobie radzi, a przynależący do frakcji ludzie, bronią jego sensu. Zaskoczył mnie wątek niezgodności i uważam go za jeden z najlepszych. W pierwszej części są również sceny (czytającym podpowiem: dach), które mnie pozwoliły naprawdę się wczuć i kontynuować serię. Fabuła jest wartka, ale wątek szkolenia niestety został pociągnięty trochę za długo i w pewnym momencie męczy. Ale uwierzcie mi, że dla ostatnich stron naprawdę warto przeczytać "Niezgodną".

Jak więc ocenić tę książkę? Była okej.
Nie mogę się też wypowiedzieć o niej najlepiej zapewne dlatego, że była powodem, a zarazem lekarstwem na mój kryzys czytelniczy, który trwał prawie pół roku. W tym czasie zaczynałam różne książki, żeby się wyrwać, ale wszystkie odkładałam po jakimś kawałku. "Niezgodnej", ponieważ niezgodnej trzeba przyznać to, że wyciąga po ciebie jakieś dziwne macki i wszczepia ci serum, które nie pozwala jej odłożyć. Więc musiałam przeczytać ją jeszcze raz (a w zasadzie dokończyć, bo zostawiłam ją 13 str. przed końcem), a potem następne tomy by wrócić do mojego czytelniczego szału. Ponadto niestety widać, że jest to uczepienie się gatunku, który stworzyła Suzanne Collins i wrzucenie do tego paru całkiem opłacalnych wątków z powieści dla młodzieży. Nie oceniajcie jednak serii po tym jednym tomie, a zwłaszcza po tej jednej opinii. Gwarantuję, że trzeci tom wiele wynagradza.

A jaka jest Twoja opinia o tej książce? Albo może chcesz bym zrecenzowała jakąś inną, na której ci zależy?

CZYTAJCIE, KOMENTUJCIE I PODAJCIE DALEJ!

sobota, 14 lutego 2015

Moim skromnym zdaniem... Czy istnieje książę z bajki?

Trzej Muszkieterowie
ACHTUNG! Post ten przeznaczony jest szczególnie dla samotnych, którzy dziś, spacerując ulicami swoich miast widzieli szczęśliwe pary; damy ściskające w swych drobnych dłoniach róże i paniczów o szerokich uśmiechach, dumnych z uczynionej przyjemności damom serca, i <samotni> czuli jak coś w nich pęka - tam głęboko w środku (tak, to właśnie serce). Ale również dla wszystkich zainteresowanych! Panowie - post jest pisany zgodnie z kobiecą psychiką, więc radzę przełożyć na "wasze". 

Temat tych przemyśleń, podrzuciła mi ostatnio koleżanka, podczas wycieczki po księgarniach. Szanowne Panie, drodzy Panowie, jakich osobników płci przeciwnej spotykacie na kartach literatury czy wśród klatek filmowych adaptacji? Czy nie są oni idealni? Jak wiele serc zagarnął dla siebie Jace z serii "Dary Anioła" i czy przebija go Augustus z "Gwiazd naszych wina"? I... czy nie szukamy ich wśród żywych, prawdziwych ludzi?

Od lewej: Gale "Igrzyska śmierci", John Tyree "I wciąż ją kocham", Percy Jackson "Percy Jackson i bogowie olimpijscy"
Drogie panie ileż to razy wasze serce zadrżało dla bohatera głównego bądź drugoplanowego? Ile razy po przeczytaniu książki, nie mogłyście wyrzucić z głowy jego wyobrażenia?
Te pytania pozwalają zauważyć jedną rzecz: kobiety lubią ideały. Oczywiście dla każdej ten ideał jest inny. Jestem w stanie się założyć, że gdyby poprosić tysiąc kobiet o narysowanie Pana Darcy'ego z "Dumy i uprzedzenia", ale według ich wyobrażeń, a nie tego z filmu, dostalibyśmy tysiąc różnych obrazków. Dlaczego? Bo literatura pozwala puścić wodzę fantazji, a dzięki temu nieistniejący mężczyzna marzeń werżnie się w naszą psychikę niczym drzazga. Bo kochane czytelniczki, czy my nie tworzymy sobie ideałów, właśnie na podstawie naszych ukochanych bohaterów?
"Musi być waleczny jak D'artagnan, być bad-boy'em jak Jace, ale mieć ciepłe wnętrze jak Augustus. Musi być inteligentny jak Sherlock, ale wyglądać jak Tobias" - Ekhem... nie za dużo wymagamy?

Od lewej: Step "Trzy metry nad niebem", Jace "Dary Anioła", Augustus "Gwiazd naszych wina", Adam "Zostań jeśli kochasz"
Wśród ludzi, którzy nas otaczają na pewno odnajdziemy przystojniaków, rodem wyjętych z powieści. Mówię z własnego doświadczenia, bo lubię "obczajać", co mogą wam potwierdzić moi znajomi. Cały problem w tym, że zazwyczaj ci <sarkazm> zabójczo pewni siebie przystojniacy, nasze wymarzone bad-boy'e </sarkazm> wcale nie są aż tak cudowni jak w naszych ukochanych książkach. Tyle, że problem raczej nie jest w nich - bo oni znajdą w końcu dziewczyny, które zaakceptują ich z wszystkimi wadami i zaletami - ale w nas. Bo czy my nie wymagamy za dużo? Chcemy by w jednym człowieku zmieściły się wszystkie cudowne cechy. Tyle, że to, jest możliwe tylko i wyłącznie na kartach powieści. 

Od lewej: Pan Darcy "Duma i uprzedzenie", Tobias "Niezgodna", Sherlock (jego nie trzeba przedstawiać)
Zastanów się więc następnym razem, co tak naprawdę ujmuje cię w tej postaci, ale proszę, na chwilę przestań zwracać uwagę na wygląd. I zauważ tę jedną cechę, która zwraca twoją uwagę. Może będzie wspólna dla kilku postaci? Wtedy łatwiej będzie ci znaleźć kogoś, kto tej cesze odpowiada. Poza tym, może to będzie chamskie, ale ty też możesz nie pasować komuś, bo sobie wymyślił nie wiadomo jaki ideał - nie spełniasz wymagań. I przy odwróconej sytuacji, wcale nie brzmi to dobrze, prawda?

Ja absolutnie nie mówię tutaj o tym, by obniżać poprzeczkę do minimum i iść za kimś kto kompletnie cię nie szanuje, czy cokolwiek w tym stylu. Trzeba znaleźć złoty środek pomiędzy wygórowanymi wymaganiami, a kompletnym ich brakiem, a przede wszystkim teraz jest najlepszy czas do tego, aby nauczyć się akceptacji. Bowiem osobę, którą kochasz musisz akceptować zarówno z tymi złymi cechami, jak i z tym co ci się w niej podoba.
Zwróć jednak uwagę na słowo "kochasz". Bardzo trudno określić czy to już jest miłość, czy jeszcze coś czego nie powinno się tak nazywać. Bohaterowie w książkach często zakochują się po trzech dniach znajomości - w prawdziwym świecie tak się nie da. Moja babcia zawsze powtarza, że "dziewczyna powinna się szanować, bo jeśli ona nie będzie się szanowała, to nikt jej szanował nie będzie", więc może warto zacząć od siebie? Np. przestać sobie wmawiać, że "jestem gruba i i tak żaden inny nie będzie mnie chciał". Jak możesz tak mówić, skoro nigdy nie dałaś sobie na to szansy? Nie daj się źle traktować. Póki co, jesteś księżniczką i potrzeba ci księcia. A nie stajennego.

A więc książę z bajki istnieje. Musisz tylko odnaleźć go w zwykłym człowieku.
Bo nie ma ludzi idealnych.  

CZYTAJCIE, KOMENTUJCIE I PODAJCIE DALEJ!

*wszelkie udostępnione zdjęcia nie należą do mnie, ale jeśli miałabym pisać źródła to zajęłoby to pół postu. 

**Bardzo podobał mi się komentarz z propozycją zrecenzowania książki, jeśli macie dla mnie takie propozycje - to śmiało, piszcie! Postaram się odpowiedzieć na każdy komentarz. Dajcie też znać, co myślicie o tym temacie! 

"I wciąż ją kocham" Nicholas Sparks


Wybiło południe...

A WIĘC CZAS NA PIERWSZY                                          <3 <3 <3 WALENTYNKOWY <3 <3 <3 POST!

"Najpiękniejsze romansidło w moim życiu"

Zastrzegam sobie, że nie czytałam absolutnie wszystkich romansów, jakie powstały na tym świecie, zwłaszcza, że sam wątek romantyczny jest tak mniej więcej w co drugiej książce.

Ale ta powieść... <nawet nie wiem co mam powiedzieć!> rozwaliła mnie na kawałki, a potem kazała zbierać się w całość, bo przecież życie toczy się dalej. Czytałam ją, jak dotychczas, dwa razy, choć za pewne sięgnę po nią jeszcze nie raz, i za każdym wylewam morze łez. 

Czy nie jest tak, że każda dziewczyna marzy o księciu z bajki? O chłopcu, który będzie kończył za nią zdania, miał podobne zainteresowania... lub wręcz przeciwnie: jeśli ona jest wodą on ma być ogniem. No i dobra... tylko, że co się stanie jeśli twój książę, zamiast miecza będzie musiał trzymać prawdziwy karabin, zamiast złotych szat - nosić mundur moro, a zamiast panować w swoim zamku - szwendać się gdzieś po świecie, narażając się na śmierć? 
Oto John Tyree i Savannah Lynn Curtis. Ich historia zaczyna się bardzo prozaicznie; ot, młody bohater wskakuje do wody, by ratować torebkę damy w opresji. A potem wszystko powoli toczy się dalej... rozmowy, randki, poznawanie się nawzajem... jak każda normalna para. Do czasu, gdy John musi wrócić do wojska. Czy wytrzymają próbę czasu? Czy pojawi się coś (lub ktoś), kto będzie w stanie zniszczyć tę niezwykłą miłość?

Zacznijmy od tego, że moja miłość do tej książki, narodziła się z innej miłości - do filmu oczywiście. Pamiętam jak dziś, gdy gdzieś w okolicach początku gimnazjum ktoś polecił mi film "Dear John" (nawiasem mówiąc, ten tytuł podoba mi się o wiele bardziej niż polskie tłumaczenie). Włączyłam go dosłownie natychmiast, gdy dowiedziałam się, że gra tam Channing Tatum - należy on do grona moich ulubionych aktorów, również dzięki tej adaptacji - i absolutnie się nie zawiodłam! Dawno żaden film, aż tak mnie nie złamał w środku. Ryczałam jak bóbr mniej więcej od połowy, aż do samego końca...

Ale dopiero pod koniec gimnazjum dowiedziałam się, że jest książka o tym samym tytule. I bardzo się z tego cieszę, bo myślę, że aby dobrze zrozumieć i "poczuć" tę powieść trzeba mieć odrobinę dojrzałości i trochę oleju w głowie.

Nicholas Sparks stworzył bardzo dobrych głównych bohaterów. Powieść jest pisana w pierwszej osobie (ja nie przepadam za tym stylem narracji, ale okazuje się, że gdy prowadzi ją mężczyzna, o wiele łatwiej mi się do niej przyzwyczaić), z punktu widzenia Johna.
Trudno mi go jakoś określić... bo ja go po prostu kocham. Przede wszystkim autor wykreował go tak, aby czytelnik czuł, że taki chłopak mógł istnieć. John ma swoje wady, jest impulsywny, łatwo wpada w gniew, ale ma też ogrom zalet. Poza tym to niezwykłe przeżycie dla kobiety wejść, tak jakby, w męski umysł i zobaczyć jak zakochany mężczyzna widzi dziewczynę, do której żywi to uczucie. Ale nie mamy tu do czynienia z idealizacją. Savannah też jest bardzo realistyczna, choć niezwykła jak na czasy, w których żyje. Należałoby ją określić jako dobrą. Działa prospołecznie, myśli o innych, w końcu to ona zrozumie ojca Johna (ten wątek jest bardzo dobrze poprowadzony).
Bohaterowie są jak ogień i woda, ale widzimy jak oddziałują na siebie w trakcie powieści: John łagodnieje, a Savannah staje się odważniejsza. Tworzą nadzwyczajną parę.
I choć ja nie bardzo wierzę w miłość "od pierwszego wejrzenia" tutaj jest ona dobrze zawoalowana. Niby zakochują się w sobie w przeciągu dwóch tygodni, ale poznają się, dużo rozmawiają, nie ma w tym takiej niezdrowej sztuczności.
Fabuła jest wartka, cały czas coś się dzieje, związek Johna i Savannah jest dynamiczny - ma wzloty i upadki - czyli jak każdy normalny związek.

Ostrzegam jednak, że książka jest kompletnie różna od filmu.
A jeżeli na filmie płakaliście, w trakcie czytania będziecie płakać trzy razy tyle.
Jednak nie wyobrażam sobie innego Johna Tyree niż w kreacji Channinga, on nadaje tej postaci dziwny urok, charakter. Bo choć w tym filmie jest jeszcze trochę drewniany, dobrze pasuje do zamkniętego w sobie trepa, który nagle odkrywa czym jest miłość i jak to jest mieć osobę, która staje się dla ciebie wszystkim. Amanda Seyfried również doskonale odgrywa Savannah, a jako para na ekranie, wyglądają świetnie, a przede wszystkim prawdziwie.

Na zakończenie coś pięknego... Happy Valentine's Day!
A jeśli są tu jakieś samotne panie (i panowie), to radzę szybko popędzić do sklepu po pudełko lodów, dobrą czekoladę i włączyć sobie "Dear John" <"I wciąż ją kocham">, a potem pomyśleć, że już za nie długo i was spotka takie uczucie.

A co wy myślicie o tej książce? Zasługuje na miano najpiękniejszego romansu?
Uwielbiam was i dziękuję, że jesteście <3        

CZYTAJCIE, KOMENTUJCIE I PODAJCIE DALEJ!

piątek, 13 lutego 2015

Bookhaul #1

I oto nadszedł...
                     ...ogromny, lutowy...

                 BOOKHAUL!

Tyyyyle wygrać! Oto 12 z 13 książek, które zawitały do mnie w przeciągu ostatnich dwóch tygodni z okazji imienin i nadwyżki środków (a także dzięki dobroci i szczodrości moich darczyńców!).

Już na początku postu, muszę również wspomnieć o wczorajszym mini konkursie. Odpowiedzi, co prawda, nie wiele się pojawiło, ale to zapewne z powodu jego krótkiego czasu trwania i właściwie - niespodziewanego pojawienia się. Z trzech odpowiedzi, żadna osoba nie trafiła "złotej trójki". Trudno mi też wybrać zwycięzcę, bo co prawda panowie trafili z autorem w numerze 2, ale jeden z nich podał zły tytuł, a drugi strzelił: "coś tam z...". A znowu w numerze 3, ponownie jeden pan trafił zły tytuł, a drugi podał właściwy, ale jakby niepełny i nie do końca wiem, czy miał na myśli właśnie tę książkę. Ale bądźmy mili, kochani dla siebie, w końcu jutro walentynki i uznajmy, że miał na myśli tę właściwą. Zwycięzcą zostaje więc Przemysław Majerczak - proszę o kontakt i podanie 3 ulubionych smaków czekolad!

A teraz przejdźmy już do krótkiego opisu, co ten Agat zdobył w czasie ciężkich i mozolnych poszukiwań:

"Percy Jackson i bogowie olimpijscy. Morze potworów", "Olimpijscy Herosi. Dom Hadesa" i z tej samej serii: "Krew Olimpu" - autorstwa Ricka Riordana. 
Od dawna bardzo chciałam mieć Percy'ego w filmowych okładkach, mimo, że mam już całą serię w zwyczajnych, a dodatkowo kupiłam tę książkę za 2 zł na placu pod Halą Targową - no to jak nie skakać ze szczęścia? Dwie pozostałe to ostatnie 2 tomy drugiej serii. Jeszcze jej nie czytałam. Polecacie?

O Zygmuncie Miłoszewskim słyszałam i czytałam bardzo dużo. I choć, tak naprawdę, bardzo chciałam rozpocząć swoją przygodę z nim od "Uwikłania", to akurat w jednej księgarni przypadkowo trafiłam na "Bezcennego", a o nim opinie są bardzo skrajne, więc może warto przekonać się na własnej skórze? Kto jeszcze nie zna "Złodziejki książek" Markusa Zusaka? Chyba tylko ja. Zatem nadszedł czas, aby temu zaradzić.

Kupno "After. Płomień pod moją skórą" Anny Todd, to absolutny poryw serca. Całkiem nie dawno obejrzałam o niej filmik na kanale Herbatka z książką i właściwie przekonało mnie do niej tylko jedno słowo, a mianowicie: "fanfiction".
Jestem wielkim fanem fanficów, ale takich, w których postacie są wzięte ze świata znanych ludzi - muzycy, aktorzy, nie przepadam jednak za fancfiction z postaciami z książek <ot, takie dziwactwo>, więc kiedy dowiedziałam się, że kanwą dla głównego bohatera był Harry Styles (tak, nie mam nic do 1D), a ów fanfic miał miliard wyświetleń na jednej z amerykańskich stron, stwierdziłam, że absolutnie muszę go mieć.

"Nawałnica mieczy. Krew i złoto" to 2 część, 3 tomu serii "Gra o tron", autorstwa George'a R. R. Martina. Dostałam ją od brata i jego narzeczonej, którzy są fundatorami większości moich książek z tej serii i serdecznie im za to dziękuję <3 Za obie książki Marka Helprina zapłaciłam 30 zł, a zarówno o "Zimowej opowieści" jak i o "Pamiętniku z mrówkoszczelnej kasety" słyszałam bardzo dużo dobrych opinii, a już szczególnie o języku, jakim posługuje się autor, na co ja bardzo zwracam uwagę. Więc Panie Helprin, zobaczymy!

A oto i "Złota trójka", o którą pytałam w mini konkursie.
"Baśnie braci Grimm dla dorosłych i młodzieży. Bez cenzury." redagowane przez Philipa Pullmana, "Droga królów" Brandona Sandersona (kupiłam ją tylko, przez ten filmik, więc jeśli macie wątpliwości - obejrzyjcie: [KLIK]) i "Lata chude, lata tłuste. Moja autobiografia." Gok Wan - gość strasznie mnie inspiruje! Czekałam na te książki z ogromną niecierpliwością, głównie dlatego, że a) kocham baśnie i wszelkie ich reinterpretacje (znacie jakieś?), b) brakowało mi ostatnio dobrego, prawdziwego fantasy c) chciałabym myśleć o sobie tak, jak ten facet myśli o sobie.
"Drogę..." zapewne przeczytam w ferie, z tej prostej przyczyny, że chyba bym się złamała, gdybym miała wozić tę książkę w plecaku.

Źródło:[KLIK]
A oto 13 książka, która niestety jeszcze do mnie nie dotarła.   Tak, tak wiem: "Jak mogłaś tego nie czytać?!", "Jak śmiesz nazywać się fanem fantastyki?!" - no właśnie nie śmiem i dlatego zamierzam to przeczytać. Uwierzcie mi, że do grudnia zeszłego roku, nie tknęłabym tej książki, głównie dlatego, że odstraszali mnie polscy autorzy (konkretnie nie mogłam znieść polskich imion w książkach <kolejne dziwactwo>, ale akurat do tej to nie pasuje). Przekonałam się do Polaków dopiero po bliższym poznaniu z booktuberami i blogami recenzenckimi. I dzięki ich autorom (i znowu powinnam wymienić Gerd Marva, bo to jego filmik, do końca mnie przekonał) "Pan lodowego ogrodu" Jarosława Grzędowicza, jedzie do mnie z odległej Warszawy. 


OMG! Ale długi post! No cóż, ja się cieszę, bo zapewne, aż do następnego grudnia tyle książek naraz się do mnie nie wprowadzi.

A jak wasze zimowe zakupy? Podzielcie się ze mną czy czytaliście te książki, co o nich myślicie i jakie są wasze zdobycze książkowe minionych kilku tygodni?

CZYTAJCIE, KOMENTUJCIE I PODAJCIE DALEJ!

A już jutro Walentynki <3 i obiecane 2 posty!
Do jutra!