niedziela, 28 czerwca 2015

KSIĄŻKA CZY FILM? - "Czekolada" Joanne Harris

[Źródło]






W tle rozlegają się dźwięki całkiem niezłej piosenki... ("Shut up and Dance" WALK THE MOON - serdecznie polecam! [POSŁUCHAJ]), po mojej prawicy dumnie stoi wysoka szklanica coli... warunki idealne do pisania recenzji!

Dziś mam dla was książkę może nie najświeższą, może nie bardzo popularną, ale bardzo wartościową.
Dodatkowo mam jeszcze film z młodym, niesamowicie przystojnym Johnnym Deppem GRATIS!
Zainteresowani?



"Czekolada" to powieść, której akcja ma miejsce w latach sześćdziesiątych XX w., w malutkim miasteczku Lansquenet, na południu Francji. Główną bohaterką jest Vianne - młoda, dwudziestopięcioletnia kobieta, która przyjeżdża do tego miejsca wraz ze swoją córką - Anouk. Już od pierwszych chwil w mieście czuć jej inność. W miejsce opuszczonej piekarni otwiera chocolatier (taką cukiernię z wyrobami tylko z czekolady), w której sprzedaje czekoladki, używając niezwykłej umiejętności: Vianne wie kto co lubi i zawsze trafia w dziesiątkę. Jednak akcja książki głównie opiera się na konflikcie pomiędzy główną bohaterką a księdzem, proboszczem parafii w Lansquenet. Ksiądz widzi, że kobieta powoli jest akceptowana w małej społeczności, a nawet co nieco w niej zmienia, powód do nienawiści zawsze się znajdzie - choćby to, że Vianne nie wierzy w Boga i nie chodzi do kościoła, a przecież cała miejscowa ludność to katolicy. Dodatkowo jeszcze na biedną głowę proboszcza spadają brudni, dzicy cyganie, a ta baba jeszcze im pomaga.
Jak ten konflikt się zakończy?

Zacznijmy od książki.
Szczerze powiedziawszy nie spodziewałam się tego, co dostałam. Obstawiałam jakiś lekki, przyjemny romans, może jakiś drobny, zabawny konflikt z przedstawicielem kleru, ale nie trudną, bardzo inteligentną powieść, poruszającą, odzierającą z tabu naprawdę poważne tematy. 
Występują tu bowiem tematy dyskryminacji na tle rasowym, przemocy domowej, czy poszukiwania własnej tożsamości przez człowieka.
Nie są jednak podane lekko i przyjemnie. Czytelnik jest w nie wciągnięty, jakby zmuszony do stania między przysłowiowym młotem i kowadłem. Powieść odbiera mu jakąkolwiek możliwość obrony, stawia go przed tak realistyczną sytuacją, że ten czuje się jakby zamieszany w cały konflikt. Tekst nie tłumaczy cierpliwie, że tak się nie powinno robić, że to cecha człowieka złego. Raz za razem daje czytelnikowi siarczysty policzek, aby ten wreszcie się otrząsnął i coś wywnioskował.
Zdecydowanie powieść ma na celu przekazanie konkretnych wartości, naukę konkretnych zachować, ale sposób w jaki zostało to podane jest dość brutalny.
Zakończenie, które tu pozostaje otwarte, po tej trudnej drodze wydarzeń zawartych w książce, właściwie niczego nie rekompensuje, prawie można by je nazwać bezdennie głupim, a nawet - odbierającym resztki nadziei.
Natomiast jeśli zwrócić uwagę na sposób pisania, a nie na treść, to trudno tu mieć jakiekolwiek zarzuty. Bohaterowie są zbudowani doskonale - każdy z nich ma swoje charakterystyczne cechy; w mieszkańcach Lansquenet można dopatrzyć się różnych typowych cech francuzów, każdy z nich prowadzi ze sobą jakąś walkę, ma jakiś problem, który ma znaczenie dla całości utworu, Vianne jako główna bohaterka jest bardzo dobrze skonstruowana, nie jest wyidealizowana, sama ma wątpliwości i problemy wewnętrzne, choć dla życia małego miasteczka jest bardzo ważna, bo wiele w nim zmienia, głównym bohaterem męskim jest tu Roux - cygan, który emanuje wolnością ducha, jednocześnie dziki i zły, ale także dobry i o pięknym sercu, postać ta jest bardzo sprzeczna.
Język powieści jest bogaty, a opisy wspaniale oddają klimat Francji. Choć sama treść jest trudna, czyta się ją raczej szybko i umiarkowanie przyjemnie. Ponadto czytając, możemy aż poczuć zapach cudów, które są wytwarzane w chocolatier.
Mamy tu dwóch narratorów: proboszcza i Vianne.

Teraz przejdźmy do filmu.
Oczywiście podstawa jest taka sama: młoda kobieta przyjeżdża do małego miasteczka, z początku nieakceptowana, z czasem zmienia się i ten mały, zamknięty światek na lepsze. Różnic jest kilka: głównym wrogiem Vianne nie jest proboszcz (choć on też ma w tym swój niewielki udział) a burmistrz (prawdopodobnie nie chciano uderzyć w księży, w końcu nie wszyscy są tacy), troszkę inaczej wygląda historia Caroline Clarmont oraz sama postać Roux. Jednak muszę powiedzieć, że te zmiany wyszły filmowi na dobre.
Przede wszystkim adaptacja trzymała się zamysłu książki: pokazywała wartości, a jednocześnie zło, jakie niesie za sobą dyskryminacja, czy przemilczanie pewnych spraw. Niebyła natomiast aż tak brutalna, reżyser (Lasse Hallstrom) okrasił te naprawdę ciężkie tematy nutką słodyczy i delikatnego romansu. Wątek romantyczny nie narzuca się widzowi, jest tak samo realistyczny, jak całe przeniesienie książki na ekran - zachodzi etapami, bohaterowie powoli się do siebie przekonują. Dzięki temu widzowi jakoś łatwiej przełknąć to, czego film chce go nauczyć.
A choć wolę książkową Vianne (o dziwo), bo Juliette Binoche nie do końca przekonała mnie w tej roli, to stanowczo preferuję filmowego Roux w kreacji Johnny'ego Deppa. Aktor wyciąga z tej postaci wszystko co najlepsze. Czyni ją mniej niezrozumiałą, mniej sprzeczną. Prawdopodobnie, gdybym nie obejrzała filmu, nie poznałabym 
motywacji jego czynów, jego bardzo skomplikowanego wnętrza, które jednocześnie przyciąga i odpycha. Oczywiście wiadomo, że spora część tego sukcesu postaci pochodzi od scenarzystów, niemniej jednak, gdyby nie gra aktorska Johnny'ego, ciężko by było polubić Roux (tak, gra nie wygląd).
Zakończenie też jest o niebo lepsze!
Choć wciąż pozostaje otwarte, zdecydowanie pozostawia widzowi nadzieję, że być może życie bohaterów (nawet burmistrza!) jeszcze się ułoży.
Film nagrywany w pięknych francuskich miejscowościach, doskonale oddaje klimat książki, a to co powstaje w chocolatier, wprost zachwyca!
Następuje także zmiana narracji: historię swoją i Vianne opowiada Anouk.

W tej bitwie bezsprzecznie wygrywa film.
Jeżeli usiłuję czegoś nauczyć drugiego człowieka, coś mu pokazać, wolę zacząć od delikatnego nakłaniania, próby porozumienia, a nie od razu brutalnego pokazania realności omawianego tematu.
Może to wina konsumpcjonizmu? Może tego, że jestem przewrażliwiona?
Jednak wydaję mi się, że każdy z was wolałby obejrzeć przyjemny, acz mądry film obyczajowy, niż ekranizację o lekko psychodelicznym księdzu, któremu się pomieszało w dzieciństwie i trwa do teraz, póki dzierży jakąś (w tym wypadku dość ogromną) władzę. 

Na dziś to tyle,
Serdecznie zachęcam was do obejrzenia recenzji filmowej, w której znajdziecie trochę więcej wynurzeń emocji:

CZYTAJCIE, KOMENTUJCIE I PODAJCIE DALEJ!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz