sobota, 14 lutego 2015

"I wciąż ją kocham" Nicholas Sparks


Wybiło południe...

A WIĘC CZAS NA PIERWSZY                                          <3 <3 <3 WALENTYNKOWY <3 <3 <3 POST!

"Najpiękniejsze romansidło w moim życiu"

Zastrzegam sobie, że nie czytałam absolutnie wszystkich romansów, jakie powstały na tym świecie, zwłaszcza, że sam wątek romantyczny jest tak mniej więcej w co drugiej książce.

Ale ta powieść... <nawet nie wiem co mam powiedzieć!> rozwaliła mnie na kawałki, a potem kazała zbierać się w całość, bo przecież życie toczy się dalej. Czytałam ją, jak dotychczas, dwa razy, choć za pewne sięgnę po nią jeszcze nie raz, i za każdym wylewam morze łez. 

Czy nie jest tak, że każda dziewczyna marzy o księciu z bajki? O chłopcu, który będzie kończył za nią zdania, miał podobne zainteresowania... lub wręcz przeciwnie: jeśli ona jest wodą on ma być ogniem. No i dobra... tylko, że co się stanie jeśli twój książę, zamiast miecza będzie musiał trzymać prawdziwy karabin, zamiast złotych szat - nosić mundur moro, a zamiast panować w swoim zamku - szwendać się gdzieś po świecie, narażając się na śmierć? 
Oto John Tyree i Savannah Lynn Curtis. Ich historia zaczyna się bardzo prozaicznie; ot, młody bohater wskakuje do wody, by ratować torebkę damy w opresji. A potem wszystko powoli toczy się dalej... rozmowy, randki, poznawanie się nawzajem... jak każda normalna para. Do czasu, gdy John musi wrócić do wojska. Czy wytrzymają próbę czasu? Czy pojawi się coś (lub ktoś), kto będzie w stanie zniszczyć tę niezwykłą miłość?

Zacznijmy od tego, że moja miłość do tej książki, narodziła się z innej miłości - do filmu oczywiście. Pamiętam jak dziś, gdy gdzieś w okolicach początku gimnazjum ktoś polecił mi film "Dear John" (nawiasem mówiąc, ten tytuł podoba mi się o wiele bardziej niż polskie tłumaczenie). Włączyłam go dosłownie natychmiast, gdy dowiedziałam się, że gra tam Channing Tatum - należy on do grona moich ulubionych aktorów, również dzięki tej adaptacji - i absolutnie się nie zawiodłam! Dawno żaden film, aż tak mnie nie złamał w środku. Ryczałam jak bóbr mniej więcej od połowy, aż do samego końca...

Ale dopiero pod koniec gimnazjum dowiedziałam się, że jest książka o tym samym tytule. I bardzo się z tego cieszę, bo myślę, że aby dobrze zrozumieć i "poczuć" tę powieść trzeba mieć odrobinę dojrzałości i trochę oleju w głowie.

Nicholas Sparks stworzył bardzo dobrych głównych bohaterów. Powieść jest pisana w pierwszej osobie (ja nie przepadam za tym stylem narracji, ale okazuje się, że gdy prowadzi ją mężczyzna, o wiele łatwiej mi się do niej przyzwyczaić), z punktu widzenia Johna.
Trudno mi go jakoś określić... bo ja go po prostu kocham. Przede wszystkim autor wykreował go tak, aby czytelnik czuł, że taki chłopak mógł istnieć. John ma swoje wady, jest impulsywny, łatwo wpada w gniew, ale ma też ogrom zalet. Poza tym to niezwykłe przeżycie dla kobiety wejść, tak jakby, w męski umysł i zobaczyć jak zakochany mężczyzna widzi dziewczynę, do której żywi to uczucie. Ale nie mamy tu do czynienia z idealizacją. Savannah też jest bardzo realistyczna, choć niezwykła jak na czasy, w których żyje. Należałoby ją określić jako dobrą. Działa prospołecznie, myśli o innych, w końcu to ona zrozumie ojca Johna (ten wątek jest bardzo dobrze poprowadzony).
Bohaterowie są jak ogień i woda, ale widzimy jak oddziałują na siebie w trakcie powieści: John łagodnieje, a Savannah staje się odważniejsza. Tworzą nadzwyczajną parę.
I choć ja nie bardzo wierzę w miłość "od pierwszego wejrzenia" tutaj jest ona dobrze zawoalowana. Niby zakochują się w sobie w przeciągu dwóch tygodni, ale poznają się, dużo rozmawiają, nie ma w tym takiej niezdrowej sztuczności.
Fabuła jest wartka, cały czas coś się dzieje, związek Johna i Savannah jest dynamiczny - ma wzloty i upadki - czyli jak każdy normalny związek.

Ostrzegam jednak, że książka jest kompletnie różna od filmu.
A jeżeli na filmie płakaliście, w trakcie czytania będziecie płakać trzy razy tyle.
Jednak nie wyobrażam sobie innego Johna Tyree niż w kreacji Channinga, on nadaje tej postaci dziwny urok, charakter. Bo choć w tym filmie jest jeszcze trochę drewniany, dobrze pasuje do zamkniętego w sobie trepa, który nagle odkrywa czym jest miłość i jak to jest mieć osobę, która staje się dla ciebie wszystkim. Amanda Seyfried również doskonale odgrywa Savannah, a jako para na ekranie, wyglądają świetnie, a przede wszystkim prawdziwie.

Na zakończenie coś pięknego... Happy Valentine's Day!
A jeśli są tu jakieś samotne panie (i panowie), to radzę szybko popędzić do sklepu po pudełko lodów, dobrą czekoladę i włączyć sobie "Dear John" <"I wciąż ją kocham">, a potem pomyśleć, że już za nie długo i was spotka takie uczucie.

A co wy myślicie o tej książce? Zasługuje na miano najpiękniejszego romansu?
Uwielbiam was i dziękuję, że jesteście <3        

CZYTAJCIE, KOMENTUJCIE I PODAJCIE DALEJ!

2 komentarze:

  1. Oglądałam film i po tym co napisałaś na pewno przeczytam książkę. Piękna piosenka ;/

    http://przyszlosczapisanawterazniejszosci.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Ogladałam film, ale po książkę raczej nie sięgnę-nie moje klimaty :)
    Ciekawie piszesz i bardzo podoba mi się wystrój bloga. Powodzenia w blogowaniu :)
    http://zapach-stron.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń