niedziela, 8 lutego 2015

Moim skromnym zdaniem... o adaptacjach filmowych

Źródło: [KLIK]
   Nie macie pojęcia jak bardzo cieszę się z tak zaskakująco dużej ilości wyświetleń! Mam nadzieję, że chociaż część z was zostanie ze mną na dłużej...
    Imieniny zrobione (stąd post o tak późnej porze) więc szykuje się ogromny bookhaul!
     Ale teraz przejdźmy już do rzeczy. Jak już mówiłam, w mojej blogowej przygodzie na pewno pojawi się ogrom odniesień do filmów; albo w postaci odrębnej serii porównującej filmy z książkami, albo po prostu wplatając się pomiędzy słowa recenzji książki. Wszystko z tej prostej przyczyny, że ja uwielbiam adaptacje filmowe!
    Myślałam dziś całe przedpołudnie, którą z serii rozpocząć. W "Znane/Nieznane" już jutro pojawi się pierwsza część "Opowieści z Narnii", a ja doszłam do wniosku, że przecież nie dam rady mówić o tej książce bez filmowych dopowiedzeń. Wyjaśnię wam więc, skąd bierze się to, że spora część czytelniczej opinii publicznej nienawidzi jakiejś adaptacji, a ja ją uwielbiam. 

    Na tym właśnie polu, pomiędzy mną a moimi znajomymi pojawia się najwięcej starć. Ja jestem osobą tolerancyjną, dlatego nie uważam by ich opinia była mylna - po prostu jest ich, i tyle. Największa różnica pojawia się w podejściu.
Nie wiem jak wam, ale mnie czasami zdarza się sytuacja, że idę do kina na adaptację jakiegoś dzieła (nie, to nie jest tak, że nie znam słowa "ekranizacja", specjalnie go tu nie używam) z jakimś zapalonym fanem serii czy powieści jednotomowej i mam nieodparte wrażenie, że przed wyjściem na sto procent przekartkował tę książkę, której <pewne> odzwierciedlenie zaraz ma obejrzeć, i wypisał sobie wszystkie szczegóły i szczególiki, które mogą być zmienione, lub mogą się nie zgadzać. A gdy wychodzi z tego kina to nic innego nie robi, tylko narzeka na wszystko co było "nie tak". To jest podejście: FILM DLA CZYTELNIKA i oczywiście poniekąd się z nim zgadzam, uwierzcie! Gdy podstawy fabuły, zwyczajowe zachowania bohatera, czy cokolwiek fundamentalnego dla całej historii zostaje zmienione, budzi to we mnie ogromny sprzeciw. Ale ja spróbuję wam to pokazać od innej strony. Jako, że nie wyznaję zasady
"Najpierw książka, potem film"  bardzo często oglądam hollywoodzkie (i nie tylko) produkcje kompletnie nie mając pojęcia, że istnieje taka książka. Jeśli ten czy ów film mi się spodoba <teraz się wyrobiłam i szukam po pojawieniu się zwiastuna, który mi się spodoba, ale czasami to nie jest takie proste, bo bardzo często tytuły są zmieniane> szukam książki, na której podstawie mógł powstać. Bardzo przepraszam wszystkich zapaleńców, ale wyznaję pogląd, że książka musi być naprawdę dobra, skoro jakiś producent zdecydował się włożyć kupę kasy w jej zekranizowanie. I teraz pojawia się mój problem. Nienawidzę sytuacji, w której umiem przewidzieć co się stanie na każdej następnej stronie. Innymi słowy, nie mogę przeczytać powieści zaraz po wyjściu WIERNEJ EKRANIZACJI. Gdyby adaptacje były w stu procentach wierne, osoby z taką pamięcią jak ja (zapamiętuję naprawdę dobrze absolutnie wszystko co mi się spodoba) nie mogłyby, po ich obejrzeniu, sięgnąć po książkę. A czy nie o to chodzi w marketingu? W tym samym czasie ma się sprzedać zarówno film jak i książka, na której podstawie powstał.
Podam wam taki przykład: obejrzałam
"Percy Jackson i bogowie olimpijscy. Złodziej pioruna.", zachwycona Loganem Lermanem oraz filmem, który stanowił dla mnie świetną rozrywkę, dość szybko zorientowałam się, że jest to adaptacja filmowa serii. Pobiegłam więc do księgarni, kupiłam ją i jestem już po lekturze całości. WIDZĘ RÓŻNICE POMIĘDZY ADAPTACJĄ A KSIĄŻKĄ, ale to wcale nie zmienia faktu, że zarówno pierwsza i druga część to świetny pomysł na nudny wieczór, kiedy potrzeba nam zabawnego satyra, albo przystojnego półboga. 

Źródło: [KLIK]

Nie wiem jak to wyjaśnić... adaptacja i książka to dwa osobne dzieła, a adaptacja to tylko pewne spojrzenie, nie zawsze wierne, po to, aby taki wstręciuch jak ja - uzależniony od filmów i książek - mógł się cieszyć z jednego i drugiego. To jest podejście: FILM DLA WIDZA.
     
     Sądzę, że należy znaleźć złoty środek pomiędzy jednym a drugim podejściem. Nie można przecież pobłażać błędom kardynalnym, ale z drugiej strony czepianie się szczegółów (włosy Annabeth - serio?!) myśląc tylko o własnym wrażeniu to trochę nie fair wobec tych, którzy nie oglądali. Dodam jeszcze, że zrobiłam najgorszy błąd w życiu oglądając pierwszy sezon "Gry o tron" przed przeczytaniem książki (możecie nie wierzyć, ale nie wiedziałam, że jest to na podstawie książki, dopóki gdzieś w połowie oglądania nie zauważyłam jej w empiku z filmową okładką) - czekam już drugi rok, żeby zacząć tę serię jeszcze raz, bo przeczytałam część pierwszą, ale wyglądało to mniej więcej tak:
<sarkazm>
- O! Zaraz stanie się "to"... No, niemożliwe! Stało się!
</sarkazm>

Potwornie mnie to irytowało i zatrzymałam się czterdzieści stron przed końcem, żeby mieć wymówkę, przed sięgnięciem po część drugą. Ale szykuje się re-reading!

    Skoro już tyle wiecie o moim zdaniu na temat adaptacji filmowych, może podzielicie się swoim? Zgadzacie się? A może gadam farmazony? Jestem przygotowana i czekam z niecierpliwością na wasze komentarze!

CZYTAJCIE, KOMENTUJCIE I PODAJCIE DALEJ!

A ja wracam do przeglądania listy: "Do kupienia"... <HIHIHI!>
Dobranoc kochani! 

6 komentarzy:

  1. Po prostu film jesz często trochę inny, bo nie zawsze da się pokazać na ekranie to co jest opisane w książce, poza tym w filmie musi być więcej fajerwerków no i też czasami coś obcinają, żeby się nie dłużył, aczkolwiek w przypadku Złodzieja Pioruna im to nie wyszło, bo film był jak dla mnie momentami tak nudny że nie byłam w stanie go oglądać, niestety. Szkoda, bo książkę wypatrzyłam już wcześniej w księgarni, zanim miała powstać adaptacja, ale zwlekałam z zakupem. Teraz na pewno po nią nie sięgnę.
    Obawiam się, że w dużej mierze te wierne ekranizacje przyciągają tylko czytelników. Za przykład mogę podać chociażby Potop. Książka jak dla mnie świetna, film trwa aż 4 godziny! I mimo że tak bardzo lubię książkę, nie byłam w stanie go oglądać, natomiast ekranizacja Ogniem i Mieczem odbiega od książi, a mimo to film jest świetny. Z kolei Ojciec Chrzestny - książka genialna, a film... Sama byłam zaskoczona jak wiernie jest odtworzona książka, a mimo to film jakoś mi się nie dłużył... Jak tak sie zastanawiam to chyba ciężko określić czemu tak się dzieje. Tutaj sprawa jest dosyć płynna, wszystko zależy od gustu widza i umiejętności reżysera ;)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej!
    Sama nie jestem zwolenniczką oglądania filmów przed przeczytaniem książki, ale czasem nie da się tego uniknąć, bo tak jak napisałaś nie zawsze wie się o istnieniu książki. Mnie jednak bardzo przeszkadza, gdy czytając książkę widzę postaci filmowe, zamiast samodzielnie je sobie wyobrażać.
    Jeżeli chodzi o osoby, które czepiają się szczegółów, które nie zgadzają się z rzeczywistością, chcą pokazać że znają książkę. Najczęściej też popisują się po prostu przed znajomymi.
    Duży problem mam na przykład z "Wiedźminem". Znam całą sagę, a filmu nie widziałam i z tego co mówią moi znajomi, lepiej żebym go nie oglądała. No i jest jeszcze jedne film, który bardzo spłyca akcję, a mam na myśli "Grę Endera". Najpierw widziałam film, dopiero później czytałam książkę i zupełnie inaczej przeżywałam emocje targające bohaterem. Uważam, że bardzo skrzywdzono książkę tym filmem.
    Ale to i tak jest wszystko kwestia indywidualna. Komuś może się to podobać, inny będzie narzekał.
    Pozdrawiam i zapraszam na mojego bloga: http://posiadacz.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Książki czy filmy co prawda nie są czymś w czym specjalnie siedzę (aż to dziwne co ja robię na tym blogu :P ), a jednak ten wpis bardzo mi się spodobał :) Nie zagłębiałam się też nigdy tak bardzo w temat ekranizacji książek, a teraz przyznam, że zdecydowanie podzielam twoje podejście :) Chociaż co do ekranizacji lektur to jednak wolę jak są wiernie adaptowane ;P

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękuję za wszystkie odpowiedzi, nie macie pojęcia jak bardzo cieszy mnie każdy dodawany komentarz :)
    Zgadzam się oczywiście, że nie wszystkie adaptacje są dobre i mówiłam o tym w poście - błędy kardynalne trzeba zauważać. Ula - nie oglądaj wiedźmina, proszę... chyba, że chcesz docenić jak piękna książka trafiła ci się w ręce w porównaniu z tym co zostało wyprodukowane na jej kanwie, no ewentualnie jeszcze w wypadku, gdy pan Michał Żebrowski jest ci w stanie wynagrodzić 2 godziny zmarnowanego czasu...
    Bardzo się cieszę, że ktoś zgadza się z moim zdaniem, niezmiernie mi też miło, że wpis się podoba.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Należę do tego rodzaju czytelnika który potrafi się przyczepić do szczegółów oglądając adaptację, Ale nie są to takie pierdoły jak wygląd postaci tylko pomijaniu drobnych rzeczy które w dalszej części są ważne bądź ujawnianie wszelkich zawirowań fabularnych już w pierwszym filmie kiedy np. dowiadujemy się o tym w 3 książce (Miasto Kości wrr). Nie trzymam się ściśle zasady najpierw książka potem film. Jednak jeśli chcę obejrzeć jakiś film a wiem że jest książka to w takim wypadku robię sobie przynajmniej miesięczną przerwę między jednym a drugim. Bywa też tak że nie jestem pewna czy dana książka mi się spodoba dlatego czasami oglądam najpierw adaptację filmową.

    OdpowiedzUsuń